Komu rząd zrobił przyszłorocznymi podwyżkami płacy minimalnej większy prezent? 2,74 mln obdarowanym Polakom czy może przy okazji sobie?
Co musiałoby się zdarzyć, by w przyszłym roku najmniej zarabiający zamiast zakładanego przez rząd minimum w kwocie 3450 zł brutto dostali 4 tys. zł brutto miesięcznie – czyli tyle, ile obiecał im jeszcze w 2019 r. Jarosław Kaczyński?
Czy rekordowa nominalnie podwyżka wynagrodzeń o 440 zł brutto miesięcznie w stosunku do tego roku (obecnie płaca minimalna to 3010 zł brutto) to uzasadniony prezent, który ma podstawy nie tylko w wysokich kosztach życia, ale również w wysokiej wydajności pracy?
Postanowiliśmy poszukać odpowiedzi na te pytania.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co zyskuje rząd?
Rządowe Centrum Legislacji opublikowało projekt rozporządzenia ws. płacy minimalnej w 2023 r. Zgodnie z nim, najmniej zarabiający, których jest w sumie w Polsce 5,24 mln ( 2,74 mln to pracownicy, natomiast 2,5 mln – przedsiębiorcy, którzy odprowadzają do ZUS składki od minimalnego wynagrodzenia), zostaną objęci podwyżkami płacy minimalnej aż dwukrotnie.
Najpierw, na początku przyszłego roku, płaca minimalna ma wzrosnąć do kwoty 3383 zł brutto, a następnie od lipca – do 3450 zł brutto miesięcznie. To oznacza, że od lipca przyszłego roku 2,27 mln Polaków - o ile utrzymają swoje posady - otrzyma o 440 zł brutto więcej niż obecnie. Nominalnie jest to najwyższa podwyżka płacy minimalnej od 1990 r., czyli od daty jej wprowadzenia.
Na przyszłorocznych podwyżkach skorzystają nie tylko najmniej zarabiający, ale i rząd. I to wcale nie mało. Wyższe płace to wyższe składki do ZUS, podatki dochodowe, mandaty, grzywny, a także większe wpływy z VAT i akcyzy. Osoby o najniższych zarobkach więcej konsumują niż oszczędzają.
I choć rząd jest też pracodawcą dla całej strefy budżetowej, odprowadza składki do ZUS za 23,7 tys. duchownych i opłaca 246 tys. świadczeń pielęgnacyjnych, to i tak - jak czytamy w ocenie skutków regulacji do projektu rozporządzenia - budżet państwa wyjdzie na tych podwyżkach płac na duży plus. Tylko w przyszłym roku będzie to dodatkowe 6,8 mld zł wpływów do budżetu, a w ciągu 10 najbliższych lat – aż 76,6 mld zł.
Dlaczego nie 4 tys. zł brutto?
3450 zł brutto będzie historycznym rekordem. Przypomnijmy jednak, że miało być znacznie lepiej, bo przed wyborami z 2019 r. PiS obiecywało, że Polacy w 2023 r. będą zarabiać nie mniej niż 4 tys. zł brutto. Taką deklarację złożył publicznie Jarosław Kaczyński.
I chociaż niektórzy ekonomiści żartują, że już wtedy prezes PiS mógł wiedzieć, ile wyniesie inflacja w Polsce w 2023 r., to prawda jest taka, że sytuacja w gospodarce jest bliska wypełnienia tej obietnicy.
Zgodnie z przepisami ustawy o minimalnym wynagrodzeniu wstępna propozycja wysokości płacy minimalnej ustalana jest na podstawie prognozowanej na kolejny rok wysokości wzrostu cen (inflacja) oraz - jeśli płaca minimalna jest niższa od połowy wysokości średniej krajowej - również o dwie trzecie realnego wzrostu gospodarczego.
Co istotne, wskaźnik korygujący nie dotyczy wzrostu PKB, ale jest to wskaźnik, który koryguję pomyłkę inflacyjną. Stąd obliczenia mogą być obarczone znacznym błędem.
Zapytaliśmy Mariusza Zielonkę, głównego ekonomistę Konfederacji Lewiatan, co musiałoby się zdarzyć w gospodarce, aby rząd był zmuszony rozporządzeniem podnieść płacę minimalną do obiecanych 4 tys. zł brutto.
Okazuje się, że rząd PiS jest już bardzo bliski osiągnięcia tego pułapu. Przy założeniu, że średnioroczna inflacja za cały bieżący rok wyniesie 14,2 proc., a w 2023 r. - 12,3 proc. (jak podaje to w swojej lipcowej prognozie NBP), płaca minimalna w 2024 r. powinna wynosić 3830 zł brutto.
Jak zaznacza jednak ekonomista, wystarczy, że wynagrodzenie przeciętne w 2022 r. będzie odrobinę wyższe i już inflacja wymagana do spełnienia kwoty 4 tys. będzie niższa.
Wyliczenia ekonomisty z Lewiatana potwierdza również Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP. - Jest wysoce prawdopodobne, że inflacja pozostanie dwucyfrowa w 2023 roku, co zgodnie z ustawowym algorytmem może prowadzić do podwyżki płacy minimalnej do 4 tys. zł brutto już od 2024 roku – ocenia nasz rozmówca.
Kto na podwyżkach płac straci?
Co warte podkreślenia, na skokowych podwyżkach płacy minimalnej stracą nie tylko pracodawcy, ale również część osób pracujących. I nie chodzi tylko o wykluczenie z rynku pracy osób o niskich kwalifikacjach lub dopiero wchodzących na rynek pracy.
Zdaniem dra Sobolewskiego, wzrosty wynagrodzeń narzuconych przez rząd odbywają się kosztem firm, ale też lepiej zarabiających pracowników, przyczyniając się do zmniejszenia motywacji do pracy i prowokując do zarobkowej emigracji najbardziej zdolne i produktywne osoby.
- Podwyżki świadczeń społecznych, socjalnych, pensji minimalnej są jak nałogowe jedzenie lodów: na jakiś czas sprawia to przyjemność i nie wpływa istotnie na zdrowie, ale 10 gałek dziennie po 7 latach wywołuje otyłość, cukrzycę, problemy ze stawami i sercem, ogólnie upadek zdrowia i prawdziwą kłopot z powrotem do normalności. Przedawkowaliśmy te lody… - mówi gorzko ekspert.
Europę czeka ostre hamowanie. Nadciąga recesja
Prof. Paweł Wojciechowski, były minister finansów, były główny ekonomista ZUS, zwraca z kolei uwagę, że wkrótce polska gospodarka zacznie hamować, zmniejszy się liczba osób zatrudnionych nawet o 400 tys. do końca 2023 r. A to oznacza spadek przychodów budżetowych.
Wynik Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, który osiągnął 300 mld zł przychodu, ze względu na spadek zatrudnienia nie powtórzy się już. Kto zapłaci najbardziej za to, że inni "obżerają się" teraz lodami?
- Czynnikiem, który w największym stopniu może spowodować spadek tempa wzrostu inflacji, jest realny spadek wynagrodzeń. Wydaje się, że najmocniej dotknie on klasę średnią, głównie pracowników budżetówki oraz sektora MŚP – uważa prof. Wojciechowski.
Rząd jest między młotem a kowadłem
Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego, który przygotowuje analizy dla rządu, uważa, że rząd jest w trudnym położeniu, bo musi wyważyć rozbieżne interesy obu stron: pracodawców i pracowników.
Jak argumentują słusznie związkowcy, płaca minimalna to często jedyna gwarancja podwyżki dla tych najsłabiej zarabiających. Poza tym jest to również często kwota, od której pracodawcy płacą składki na ZUS, a reszta wynagrodzenia nie jest rejestrowana. Stąd w interesie najmniej zarabiających jest to, by podstawa, od której naliczane są im ubezpieczenia była jak najwyższa.
Nasz rozmówca podkreśla, że podwyżka płacy minimalnej nie jest jakimś wyjątkowym prezentem od rządu, bo rośnie nieprzerwanie od 2000 roku.
- W obecnych warunkach w pewnym stopniu pracodawcy sami się do skali tych podwyżek przyczynili. Chcąc zatrzymać pracowników i zagwarantować ciągłość pracy zgadzali się na podwyżki, podnosząc średnią płacę w gospodarce w tempie dwucyfrowym, co ma istotny wpływ na wysokość minimalnego wynagrodzenia - przypomina Kubisiak.
Podkreśla jednak, że nie jest to zarzut pod adresem pracodawców, ci mieli bowiem nóż na gardle i inaczej postępować często nie mogli.
Katarzyna Bartman, dziennikarka money.pl