– Do tej pory zutylizowaliśmy około 70 ton śniętych ryb z Odry – mówi money.pl Dariusz Adamiak, prezes firmy Hetman, która utylizuje padłe zwierzęta i odpady pochodzenia zwierzęcego.
Spółka ma kilka oddziałów w całej Polsce, ryby z Odry są utylizowane w Spalarni Odpadów Zwierzęcych w miejscowości Golub-Dobrzyń, w województwie kujawsko-pomorskim.
Adamiak deklaruje w rozmowie z money.pl, że choć ilość śniętych ryb z Odry może robić wrażenie, to dla jego firmy utylizacja ich nie jest problemem. Ma bowiem doświadczenie z pracą w podobnych warunkach – utylizowała także drób przy ptasiej grypie.
Mamy odpowiednie maszyny, ciąg technologiczny przystosowany jest do utylizacji naprawdę sporej ilości odpadów. 20 ton ryb przerabiamy w kilka godzin – mówi Dariusz Adamiak.
Katastrofa ekologiczna na Odrze. To ich wołają na pomoc
Z powodu katastrofy ekologicznej odłowiono już około stu ton śniętych ryb z Odry. To olbrzymia operacja, przy której potrzebny jest sprzęt, odzież ochronna, odpowiednio zabezpieczony transport. To wszystko kosztuje.
Sami ponosimy także spore koszty tej operacji, bo ładunek z rybami musi pokonać duży dystans do spalarni, a jak już wspomniałem, możliwości przerobowe naszego zakładu są naprawdę spore. Zutylizowane ryby to tylko mały ułamek tego, co potrafimy przetworzyć. Nie narzekamy na brak pracy, wcale o to zlecenie nie prosiliśmy, po prostu odpowiedzieliśmy pozytywnie na zapytanie inspekcji weterynaryjnej – mówi money.pl prezes Hetmana.
Wydawać by się mogło, że to, co jest tragedią dla przyrody, może oznaczać szansę na spory zarobek właśnie dla firm zajmujących się utylizacją zwierząt. Dariusz Adamiak mówi jednak, że nic z tych rzeczy. Jeżeli takie zdarzenie, jakie obserwujemy teraz na Odrze, nie robi większej różnicy w zyskach firmy utylizacyjnej, to z czego utrzymuje się ona na co dzień?
Hetman np. ma podpisaną umowę z Agencją Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Firma działa na obszarze w sumie 180 powiatów, odbiera padłe zwierzęta m.in. z indywidualnych gospodarstw rolnych.
– Owszem, jak wszędzie, zdarzają się gorsze miesiące, ale proszę mi wierzyć, latem pracy nam nie brakuje. Wysokie temperatury, wilgotność – to wszystko wpływa na to, że padłych zwierząt jest coraz więcej – mówi Dariusz Adamiak.
Co się stało na Odrze? Minister: są trzy hipotezy
Utylizacja padłych zwierząt to obowiązek
Zgodnie z obowiązującymi w Polsce przepisami, wszystkie padłe zwierzęta należy poddać utylizacji. Co ważne, musi ona zostać przeprowadzona w specjalnie do tego przeznaczonych miejscach, rolnicy nie mogą działać na własną rękę.
Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa podpisała umowy na usługi utylizacyjne z dziesięcioma firmami. Są one odpowiedzialne za odbiór, transport i unieszkodliwienie padłych zwierząt gospodarskich.
Co ważne agencja na wniosek rolników pod pewnymi warunkami może pokryć koszty utylizacji zwierząt. Pomoc może sięgnąć nawet stu procent.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Według danych przedstawionych przez Związek Pracodawców Przemysłu Utylizacyjnego w serwisie AgroNews.pl, od lutego 2014 roku, kiedy w Polsce wykryto pierwszy przypadek afrykańskiego pomoru świń, do początku 2018 roku branża utylizacyjna "współuczestniczyła w likwidowaniu 1122 przypadków tej choroby u dzikich świń oraz 107 jej ognisk u świń zagrodowych". Firmy utylizacyjne zlikwidowały także 133 ogniska ptasiej grypy. Zutylizowano m.in. 2 mln sztuk drobiu.
Wędkarze zadziałali ekspresowo, teraz już nie są potrzebni?
Kolejna grupa, której działanie w związku z sytuacją na Odrze ma ogromne znaczenie, to wędkarze. To oni pod koniec lipca jako pierwsi alarmowali o sytuacji na rzece. Na początku sami wyławiali z Odry śnięte ryby. Później sytuacja się zmieniła, bo do akcji wkroczyły państwowe służby.
Mówiąc wprost, zostaliśmy trochę odsunięci na boczny tor. Po medialnym szumie, jaki się zrobił, państwowe i samorządowe służby postanowiły pokazać, że nie przespały tego czasu i że działają. To, co na początku interesowało nas i małą grupę osób, teraz jestem tematem numer jeden, nie brakuje urzędników, którzy chcą się wykazać – mówi money.pl jeden z działaczy wrocławskiego okręgu Polskiego Związku Wędkarskiego, który woli wypowiadać się anonimowo.
Zresztą wędkarze zapowiadają, że będą domagać się odszkodowań za katastrofę na Odrze. Według nich to "polski Czarnobyl".
Wędkarze są bardzo cierpliwi, my na pewno "wyłowimy" sprawcę i współodpowiedzialnych tej ekologicznej katastrofy – podkreślili związkowcy w wydanym niedawno oficjalnym oświadczeniu.
"Barycz umarła". "Sprawa nadal nie jest wyjaśniona"
Katastrofa na Odrze nie jest jedynym przypadkiem zanieczyszczenia środowiska rzecznego w naszym kraju w ostatnich latach. Dwa lata temu głośno było o skażeniu 60-kilometrowego odcinka rzeki Barycz na Dolnym Śląsku. Wtedy na powierzchnię wypłynęły tysiące śniętych ryb.
Dwa lata minęły, a sprawa nadal nie jest wyjaśniona, nie znaleziono i nie ukarano winnych. To bulwersuje, bo Barycz wtedy "umarła". Koszty walczenia ze skutkami tej sytuacji sięgnęły milionów. Potrzebne były specjalne pompy do napowietrzania wody i nowy narybek, a sytuacja w rzecze i tak jeszcze nie powróciła do normy – mówi money.pl burmistrz Milicza Piotr Lech.
Samorządowiec dodaje, że w ostatni piątek pojawiło się kolejne zanieczyszczenie, tym razem na dopływie Baryczy, najprawdopodobniej były to odpady biologiczne. – Na szczęście bardzo szybko zareagowano i zatrzymano zanieczyszczoną wodę. O sprawie już zawiadomiono policję – mówi Piotr Lech, który liczy na to, że tym razem uda się ustalić sprawców zdarzenia.
Malwina Gadawa, dziennikarka money.pl