Jak pisze środowa "Gazeta Wyborcza", nauczyciele wciąż nie wiedzą, na czym stoją. - Mama odda mi trzynastą emeryturę, teściowa też ma pomóc - mówi dziennikowi jedna ze strajkujących.
Zgodnie z prawem bowiem ani ona, ani żaden z uczestników akcji protestacyjnej nie dostaną pensji za każdy dzień od 8 kwietnia. Poinformowała o tym w zeszłym tygodniu choćby Regionalna Izba Obrachunkowa w Krakowie, która finanse w oświacie i samorządach kontroluje.
Jak jednak mówi "GW" dr Izabela Florczak, prawniczka Uniwersytetu Łódzkiego, Kodeks pracy przewiduje furtkę, która pozwoli wynagrodzenia wypłacić.
- Pracodawca może zawrzeć z pracownikami porozumienie po zakończeniu strajku, w którym ustali, że nauczyciele otrzymają wynagrodzenie - mówi. Takie porozumienie można uzasadnić np. skalą zjawiska lub czasem jego trwania. - Oba te czynniki już teraz należy uznać za znaczące - stwierdziła dr Florczak.
Właśnie tę furtkę zamierzają wykorzystać samorządowcy. - Zapewniam nauczycieli, że nie stracą finansowo na tym, że walczą o godne pensje - powiedziała prezydent Łodzi Hanna Zdanowska.
Na podobnym stanowisku stoją prezydenci innych dużych miast - Warszawy, Katowic, Wrocławia czy Poznania.
Pieniądze do szkół popłyną zatem w niezmienionej wysokości i tylko od ich dyrektorów będzie zależało, jak wypłacą je nauczycielom. Może to być nagroda lub dodatek motywacyjny.
Nie wszystkie miasta tak ochoczo deklarują wsparcie dla nauczycieli. Ci, którzy zapewnień samorządu nie mają, będą mogli liczyć na pieniądze z funduszu strajkowego. W pierwszej kolejności otrzymają je ci, którzy są w najtrudniejszej sytuacji. Na przykład nauczycielskie małżeństwa.
Jak informowaliśmy we wtorek, na koncie funduszujest już kwota przekraczająca 5 mln zł.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl