Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Karolina Wysota
Karolina Wysota
|

Światowy reset. Przed nami nowe rozdanie kart. To szansa dla Polski

Podziel się:

Naszych kluczowych partnerów handlowych trawią wewnętrzne problemy. Pomimo ryzyka światowy kryzys to dla polskich firm szansa na zbudowanie silnej pozycji na nowych rynkach. Kraje afrykańskie po dekadzie bliskiej współpracy z Rosją i Chinami ponownie otwierają się przed firmami z Europy. Z radaru nie powinniśmy spuszczać Ukrainy. Zdaniem eksperta należy zacząć teraz od poprawy infrastruktury.

Światowy reset. Przed nami nowe rozdanie kart. To szansa dla Polski
Kraje afrykańskie ponownie otwierają się przed firmami z Europy. (Getty images, SOPA Images)

Ubezpieczone obroty handlowe polskich firm (krajowe i zagraniczne) odpowiadają mniej więcej 25 proc. naszego PKB. Z danych Polskiej Izby Ubezpieczeń (PIU) wynika, że w ubiegłym roku ochroną na wypadek niewypłacalności kontrahentów objęto należności w wysokości 645,2 mld zł, czyli o 12 proc. wyższe niż rok wcześniej (nie ma bardziej aktualnych danych). Natomiast ubiegłoroczne odszkodowania z tego tytułu były na historycznie niskim poziomie — wyniosły zaledwie 147 mln zł (60-procentowy spadek rok do roku) i stanowiły nieco ponad 16 proc. składki zebranej przez towarzystwa (standardowo sięgają 60-65 proc. wysokości składki).

Zburzenie dziesięcioletnich trendów i nowy porządek w gospodarce

Takie wyniki to zaburzenie 10-letniego trendu i duże zaskoczenie dla rynku. Przypomnijmy, że na samym początku pandemii koronawirusa pojawiły się sygnały, że ubezpieczyciele należności - w obawie przed lawiną upadłości firm - zaczynają ograniczać ryzyko w szczególności w tych branżach, które miały być najbardziej dotknięte sytuacją, co z dnia na dzień utrudniłoby znacząco wymianę handlową odbywającą się w naszym kraju.

Było to jednak przejściowe zjawisko, bo w gospodarkę, nie tylko polską, wpompowano gigantyczne środki, dzięki czemu firmy nie doświadczyły zakładanych problemów z płynnością i udało się uniknąć fali bankructw. Dodatkowo i nieoczekiwanie wodą na młyn obrotów okazała się najpierw relatywnie wysoka konsumpcja (w szczególności po pierwszym lockdownie) i duży wzrost zamówień z zagranicy, a w dalszej kolejności rozpędzająca się inflacja. Dzięki tym czynnikom obroty handlowe dynamicznie rosły, zamiast spadać, a szkody ubezpieczeniowe przez dwa kolejne lata spadły do nienotowanych historycznie poziomów.

Sytuacja rynkowa jednak się zmienia. Wojna w Ukrainie powoduje szereg problemów, które przekładają się na sytuację firm – w tym wymianę handlową. Ubezpieczycielom, specjalistom w kwestii oceny ryzyka, zapalają się lampki ostrzegawcze. O tym, co widzą na radarze oraz co może przynieść najbliższa przyszłość, rozmawiamy z Januszem Władyczakiem, który kieruje KUKE, państwową agencją wspierania eksportu, oferującą również ubezpieczenia należności w obrocie krajowym.

Karolina Wysota, money.pl: Nad światem wisi widmo kryzysu. Firmy zaczynają mieć problemy z płynnością, co widać po rosnącym zainteresowaniu alternatywnymi formami finansowania, jak np. faktoring. W takich warunkach zainteresowanie ubezpieczeniem należności powinno rosnąć, ale szkody ubezpieczeniowe również. Jakich wyników spodziewają się ubezpieczyciele należności w 2022 r.?

Janusz Władyczak, prezes KUKE: Nadal dobrych, podobnych do ubiegłorocznych, a może nawet i lepszych. Rynek ubezpieczeń należności jest napędzany przez inflację. Nawet jeśli wolumeny wymiany nie są znacząco wyższe, bo przecież mieliśmy w niektórych branżach kłopoty z łańcuchami dostaw, z transportem, to ceny bardzo mocno poszły w górę, m.in. jako efekt wzrostu kosztów energii, pracy, jak i słabego złotego. Niestety po raz kolejny część firm, widząc w ostatnich kilkunastu miesiącach, że kontrahenci płacą, a przez co oni nie notują szkód, rezygnowała z ubezpieczenia należności. Brak szkodowości to też argument dla klientów ubezpieczycieli do oczekiwania rekompensat (tzw. bonusów za bezszkodowość) i niższych składek. Sytuacja się już odwraca i dołek zarówno szkodowy, jak i cenowy mamy już za sobą.

W trudnych czasach ubezpieczyciele mają w zwyczaju mocno ograniczać ofertę ubezpieczeń należności. Czy już to robią?

Na razie nie widać, aby rynek ograniczał dostępność oferty, co nie oznacza, że nie dostrzega ryzyka niewypłacalności wśród firm. Ono rośnie. Konsekwencje w postaci cięcia limitów kredytowych dla klientów zobaczymy - o ile w ogóle - raczej dopiero w przyszłym roku.

W sektorze małych i średnich przedsiębiorstw rośnie liczba restrukturyzacji oraz upadłości. Wskazują na to dane statystyczne. Co wy widzicie?

Przybywa restrukturyzacji, ale jest to w dużej mierze związane z nowymi rozwiązaniami prawnymi, które mają na celu podtrzymanie działalności firm i umożliwienie im wydobycia się z kłopotów. Liczba upadłości pozostaje względnie stała. Odszkodowania w porównaniu z poprzednim rokiem systematycznie rosną, jak i liczba prowadzonych windykacji - jest ich u nas o połowę więcej niż rok wcześniej. Na razie dotyczy to głównie spraw na małe kwoty, ale właśnie to wskazuje, że coś zaczyna się w gospodarce psuć. Do końca tego roku nie spodziewam się istotnego wzrostu odszkodowań. Mogą się one pojawić w 2023 r. Jeśli wskaźnik szkodowości u ubezpieczycieli zatrzyma się na poziomie 50-60 proc., czyli zgodnie z trendem, to nie będzie źle. Oby nie przekroczył 80 proc. Warto podkreślić, że standardowe modele oceny ryzyka nie sprawdzają się w czasach anomalii gospodarczych, których doświadczamy od ponad dwóch lat. W dodatku teraz sytuacja jest diametralnie inna niż podczas pandemii.

Czyli jaka?

Dynamicznie wzrosły koszty finansowania – świat odszedł od polityki zerowych stóp procentowych. Żeby firmy mogły płacić kontrahentom z dnia na dzień, co jest naturalnym oczekiwaniem w trudnych czasach, muszą te pieniądze pożyczyć. Oprocentowanie kredytów obrotowych sięga 8-10 proc. Jeśli do tego dołożymy kolejne podwyżki cen energii elektrycznej, których rynek spodziewa się na przełomie roku, oraz słabnącego złotego to istotnie wzrosną koszty produkcji. Płace rosną w tempie kilkunastu procent. Nie da się tych rosnących kosztów jeden do jednego przerzucić na odbiorcę końcowego. Na razie spada rentowność firm, ale później może się pojawić problem strat. Jeśli konsekwencją będą zwolnienia pracowników, to spadnie konsumpcja. Inwestycji z powodu wysokiej niepewności w gospodarce też brakuje. Popyt z zagranicy uległ zmniejszeniu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Ceny gazu oszalały. "Najboleśniej odczują to mniejsze firmy"

Firmy przymierzają się do redukcji zatrudnienia?

Słyszymy, że firmy produkcyjne nie oponują, gdy pracownicy sami odchodzą z pracy. Część naszych klientów już powoli redukuje zatrudnienie albo za chwilę będzie do tego zmuszona. Oczywiście nadal wiele firm poszukuje pracowników.

Jak wojna wpływa na polskie firmy? Niektóre z dnia na dzień straciły część rynków zbytu.

Nie ubezpieczamy handlu z Rosją, zamroziliśmy limity na Białoruś. Na szczęście sporo importerów z tych dwóch krajów nadal płaci faktury za dostawy sprzed wybuchu wojny. Co do Ukrainy to jesteśmy jedyną instytucją w kraju i jedną z niewielu w Europie, która ubezpiecza eksport na tamten rynek. Zainteresowanie ochroną jest duże, ale mamy jeszcze możliwości ubezpieczyć tych, którzy chcą przywrócić relacje handlowe sprzed wojny bądź widzą nowe możliwości. W tym roku możemy przeznaczyć 500 mln zł na limity kredytowe dla eksporterów. Nasi przedsiębiorcy wykorzystali z tego ok. 350 mln zł. Zapotrzebowanie na towary z zagranicy w Ukrainie jest ogromne. Jednak ze względu na ryzyko dostawcy preferują przedpłatę lub gotówkę niż zabezpieczony kredyt kupiecki.

Nasz eksport do Ukrainy rośnie. Z danych GUS wynika, że w czerwcu tego roku wzrósł dwukrotnie w skali roku. Silne spadki, ponad 30-proc., zanotowaliśmy za to w wymianie z Rosją i Białorusią. Polskie firmy szukają alternatywnych kierunków. Znajdują je głównie w Unii Europejskiej, ale też pojawiają się większe możliwości eksportowe do USA, Kanady, krajów Zatoki Perskiej, skąd towary rozchodzą się na cały świat, w tym często do regionów objętych sankcjami.

Jak wygląda sytuacja u naszego głównego partnera handlowego? Zagraniczne media informują o piętrzących się problemach niemieckiej gospodarki. Jest się czego bać?

Jeśli chodzi o szkodowość, to na razie nie widzimy większego problemu. Niemniej nastroje konsumentów i firm w Niemczech nie są dobre, a niemal 30-proc. udział tego kraju w naszym eksporcie powoduje, że jest się czego obawiać, ilekroć Niemcy łapią zadyszkę. Z drugiej strony, spowolnienie w Niemczech zwykle powodowało, że polskie towary – tańsze niż import np. z krajów Europy Zachodniej – znajdowały nowych nabywców. Niestety są poważne obawy co do kondycji gospodarki z powodu mocno drożejącej energii. Konsekwencje recesji w Niemczech mogą być zatem bolesne dla wszystkich partnerów gospodarczych.

Z pozytywów udało nam się odbudować eksport do Wielkiej Brytanii po zamieszaniu związanym z brexitem i pandemią. Przestrzegamy jednak, że dynamicznie rośnie w tym kraju liczba upadłości firm, osiągając poziom niewidziany od 10 lat. Na szczęście do tej pory polskie firmy dobrze radziły sobie w kryzysach. Potrafią szybko dostosować się do nowych realiów. Sprzedają towary tam, gdzie pojawi się okazja w przeciwieństwie do firm zachodnich, które trzymają się utartych schematów. Nie są elastyczni wobec zmieniających się warunków rynkowych. Dla nas to szansa. Podobnie jak spora liczba nowych inwestycji w naszym kraju zagranicznych firm dokonywanych w ramach nearshoring’u (strategia biznesowa, polegająca na zlecaniu części pracy do pobliskich krajówi — przyp. red.], co na pewno pozytywnie wpłynie na nasz eksport.

Jak rozwija się rynek afrykański? Biznes coraz śmielej patrzy w tym kierunku. Czy dla nas też znajdzie się tam miejsce?

Kraje afrykańskie ponownie otwierają się przed firmami z Europy. Przez ostatnią dekadę rozpychały się tam Chiny oraz Rosja, które teraz są zaabsorbowane własnymi problemami i inwestycje zagraniczne odstawiły na bok. Kraje Europy Zachodniej upatrują w tym szansy. Również KUKE szuka tam projektów, w których mogą uczestniczyć polskie firmy – chodzi m.in. o dostarczenie wyposażenia do szpitali, uczestniczenie w rozbudowie infrastruktury, jak budowa dróg, linii wysokiego napięcia, systemów kanalizacji, elektrowni czy linii kolejowych.

Eksportujemy tam towary, a co z inwestycjami? Czy mamy firmy, które mogły dokonać ekspansji w tamtym kierunku?

Afryka to perspektywiczny kierunek, ale też obarczony dużym ryzykiem. Widać problemy ze stabilnością polityczno-społeczną. Wiele krajów znalazło się w potrójnej pułapce: wysokich cen żywności i energii wywołanych także wojną w Ukrainie oraz rosnących stóp procentowych, w tym drożejącego dolara, co podnosi koszty obsługi zagranicznego zadłużenia. Istotna będzie rola Międzynarodowego Funduszu Walutowego i innych instytucji finansowych, by pomóc tym państwom przetrwać ten trudny okres wychodzenia ze spowolnienia po pandemii.

W Afryce odważnie działają firmy tureckie, z krajów arabskich, a także amerykańskie, brytyjskie, brazylijskie, portugalskie. My jesteśmy obecni marginalnie, ale też miejmy świadomość, że nasze firmy potrzebują dojrzeć. Brakuje im zasobów finansowych, doświadczenia i kompetencji, żeby odgrywać tam czołową rolę. To przychodzi z czasem. My pomagamy polskim firmom zaistnieć, jednak pomimo zapraszania firm do współpracy wiele z nich nie podejmuje próby zaistnienia na nowym rynku, mimo że większość ryzyka z tym związanego bierze na siebie KUKE, a wsparcie można pozyskać też z Polska Agencja Inwestycji i Handlu (PAIH) czy Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK). Najlepszym tego przykładem jest nasza inicjatywa "Shop in Poland", w ramach której poszukujemy dostawców towarów dla wykonawców projektów rozsianych po całym świecie, ale głównie w Afryce i na Bliskim Wschodzi, do której staramy się zachęcać polskich producentów. Gros z nich nie jest zainteresowanych współpracą z głównymi wykonawcami, nie podejmuje rozmów lub najzwyczajniej nie odpowiada na zapytania. A to jest najbezpieczniejsza i najwygodniejsza metoda na zaistnienie na odległych rynkach, bez jakiegokolwiek wysiłku ze strony sprzedającego.

Co w takim razie poradziłby pan polskim firmom pod kątem inwestycyjnym?

Firmy koreańskie, japońskie czy chińskie doskonale wyczuły trend deglobalizacji i budują swoje zakłady w różnych regionach świata, by być jak najbliżej ostatecznego odbiorcy, który przestraszył się kosztów frachtu, braku kontenerów i zamkniętych portów z powodu covidu. My jeszcze tego nie robimy na większą skalę, koncentrujemy się na produkcji w Polsce i eksporcie. Jednak bez zagranicznych inwestycji ekspansja będzie miała ograniczony zasięg. Obyśmy tylko nie przegapili tego momentu. Teraz następuje nowe rozdanie kart, możliwe, że na lata.

Czy ten problem może pojawić się też, gdy przyjdzie czas odbudowy Ukrainy? Na czym powinniśmy się skoncentrować?

Na odbudowie Ukrainy pewnie najwięcej zyskają Amerykanie, którzy już teraz są bardzo zaawansowani w rozmowach o konkretnych projektach z rządem w Kijowie. Wykonawczo z pewnością będą to firmy tureckie. Ale my też jesteśmy aktywni. PAIH zebrał listę około tysiąca firm, które są gotowe i chętne, by wziąć udział w odbudowie Ukrainy. W KUKE mamy przygotowany projekt wspomagający odbudowę Ukrainy i ekspansji polskich przedsiębiorstw na tamtym terenie. Jako kraj jesteśmy najbardziej naturalnym partnerem z dużym potencjałem. W pierwszej kolejności powinniśmy skupić się na poprawie infrastruktury oraz udrożnieniu transportu między krajami, a to wpłynie na wzrost wymiany handlowej pomiędzy nami. Chodzi przede wszystkim o terminale transportowe: drogowe, kolejowe, porty, żeby przepływ towarów przebiegał płynnie. Dzięki wsparciu od początku wojny zbudowaliśmy w społeczeństwie Ukrainy ogromny potencjał zaufania. Przekujmy to na konkretne działania w gospodarce korzystne dla obu krajów.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
gospodarka
inwestycje
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl