W piątek, 4 czerwca, mija 31 rocznica częściowo wolnych wyborów, przeprowadzonych 4 czerwca 1989 roku, które uznawane są za początek końca PRL. Ich efektem było powołanie 12 września 1989 roku rządu Tadeusza Mazowieckiego, który rozpoczął wolnorynkowe reformy, nazywane "terapią szokową". W rządzie Mazowieckiego wicepremierem i ministrem finansów był Leszek Balcerowicz – twarz ostrych i szybkich reform gospodarczych.
– Podejście nazwane "szokowym" od strony czysto ekonomicznej było podyktowane przekonaniem, że im szybciej przestawimy gospodarkę na czysto wolnorynkowe tory, tym szybciej zacznie ona efektywnie pracować i poprawiać naszą sytuację. To fundamentalne założenie okazało się prawdziwe – twardy kurs wolnorynkowy zadziałał i mówią o tym twarde statystyki: nasze PKB rosło nieprzerwanie od 1992 do 2019, do ostatniego roku przedpandemicznego – powiedział PAP ekonomista Marcin Mrowiec.
Dodał, że dziś przyjmujemy to jako oczywistość, ale wśród wszystkich krajów OECD jedynie dwa kraje mogły się pochwalić takim wynikiem: Australia i właśnie Polska.
Zdaniem Mrowca, o skuteczności reform gospodarczych, wprowadzonych po 1989 roku, świadczy także wzrost polskiego PKB per capita, czyli w przeliczeniu na każdego mieszkańca naszego kraju.
– Spośród wszystkich krajów postkomunistycznych, w Polsce PKB wzrosło najbardziej względem początku lat 90–tych. Patrząc przez pryzmat PKB na głowę mieszkańca, jest ono u nas teraz ponad trzy razy większe niż wtedy. Tutaj kolejne porównanie, z krajem sąsiadującym: Ukraina wchodziła w nowe czasy z PKB per capita wyższym niż u nas – a teraz to w Polsce jest ono trzy razy wyższe niż tam. Co jeszcze smutniejsze – PKB na mieszkańca Ukrainy spadło w tym okresie – powiedział Mrowiec.
Ekonomista uważa, że z pespektywy czasu widać, iż niektóre elementy reform gospodarczych powinny zostać poprowadzone w inny sposób.
– Prywatyzacja PGR-ów przyniosła potężne koszty dla dotkniętych nią społeczności. Z dzisiejszej perspektywy prywatyzacja zbyt często była dokonywana "za bezcen". Zbyt szybko i zbyt łatwo otwarliśmy nasz rynek na towary z zagranicy – można było dać krajowym firmom więcej czasu na przestawienie – być może mielibyśmy teraz większą liczbę czysto krajowych graczy klasy międzynarodowej. To dziś wiemy – ale dwadzieścia czy trzydzieści lat temu było to mniej oczywiste – stwierdził ekonomista.
Mrowiec zwrócił uwagę, że od czasu kryzysu finansowego z lat 2007–2008 widać zmiany w podejściu do gospodarki.
– Od kryzysu Lehmana widzimy – nie tylko u nas – podmywanie przekonania o słuszności podejścia wolnorynkowego. Coraz mniejszą oczywistością staje się to, że "nie ma darmowych lunchów" – niektórzy przekonują, że i owszem, takie lunche są – bo przecież można się zadłużyć, a dług jest "darmowy" w obsłudze i nie ma żadnych konsekwencji” – stwierdził.
Ta zmiana w podejściu do finansowania gospodarki długiem widoczna jest zwłaszcza w ostatnim czasie, kiedy światową gospodarkę dotknęła pandemia.
– Ten trend bardzo mocno przyspieszył w okresie pandemicznym, kiedy rządy potężnie zwiększyły zadłużenie, zaś obniżenie przez banki centralne stóp do zera (lub niżej) pozwoliło na niemal zerokosztowe finansowanie długu. Spójrzmy na przykład naszego kraju. Oficjalne rządowe prognozy – aktualna Strategia Zarządzania Długiem Sektora Finansów Publicznych – mówią o tym, że w 2020 r. i 2021 r. łączny wzrost zadłużenia sektora instytucji rządowych i samorządowych wyniesie prawie 500 mld zł. To równowartość ok. 7 lat wpływów z podatku PIT, potężna kwota – powiedział Mrowiec.
Rozmówca PAP uważa, że za wzrostem zadłużenia stoi przekonanie, że zerowe lub bardzo niskie stopy procentowe będą utrzymywać się już zawsze, tymczasem historia pokazuje, że kreacja pieniądza miała negatywne skutki.
– Żyjemy w systemie monetarnym, sklasyfikowanym przez prof. Petera Bernholza (badacza systemów pieniężnych) jako dyskrecjonalny system pieniądza papierowego. Pozwala on na elastyczne kształtowanie ilości pieniądza i kredytu, w odróżnieniu np. od systemu metalicznego. System jest wielopoziomowy i ma wbudowane różne zabezpieczenia, nakierowane głównie na to, aby kreacja pieniężna nie wymknęła się spod kontroli, bo historycznie zawsze kończyło się to dużymi inflacjami – zauważył Mrowiec.
– Wystarczy wspomnieć końcówkę lat 80–tych i pierwsze lata dekady lat 90-tych w Polsce, kiedy inflacja anihilowała oszczędności obywateli i przedsiębiorstw. Tylko w roku 1990 oficjalny wskaźnik inflacji wyniósł 585 proc., a jeszcze w 1995 inflacja wynosiła prawie 30 proc. – dodał ekonomista.