Obecnie w rejestrach urzędów pracy są tysiące ludzi, którzy pracy tak naprawdę nie szukają. Chodzi im wyłącznie o ubezpieczenie zdrowotne, ale jako że zarejestrowali się, urzędnicy i tak muszą poświęcać im czas: organizować rozmowy, kierować na szkolenia, przedstawiać oferty pracy. To taka zabawa w kotka i myszkę. Urzędnicy muszą wykazać, że angażują się w sprawy klienta, a ten robi co może, by tylko nie pójść na kurs czy rozmowę do potencjalnego pracodawcy. Bo pracę albo już ma, tyle że na czarno, albo szuka jej samodzielnie, albo też postanowił, że żadnej podejmować nie chce.
Aby oddzielić tych, którzy naprawdę chcą znaleźć zatrudnienie od całej reszty, Ministerstwo Rozwoju postanowiło zadziałać jednym uderzeniem: dać każdemu bezrobotnemu prawo do ubezpieczenia zdrowotnego. Osoby niezainteresowane pracą nie będą już musiały wymyślać powodów, by odrzucać kolejne oferty urzędników, a urzędnicy zajmą się tylko tymi, którzy naprawdę chcą otrzymać pomoc.
"Rzeczpospolita" informuje, że projekt nabiera kształtów. To jednak dopiero wstępny projekt, który wymaga konsultacji, przede wszystkim z ZUS-em, zastrzegła Iwona Michałek, wiceminister odpowiedzialna za pracę.
- Po zmianach ubezpieczenie zdrowotne będzie przysługiwało każdemu, kto nie ma innego tytułu do ubezpieczenia (np. umowa o prace, emerytura) – wyjaśniła wiceminister.
Z badań Ministerstwa Rozwoju wynika, że aż 57 proc. zarejestrowanych w urzędach pracy wcale nie chce podjąć zatrudnienia.