Politycy Prawa i Sprawiedliwości grzmią o "aferze wiatrakowej" po tym, jak grupa posłów z Polski 2050, PSL i KO złożyła w Sejmie projekt nowelizacji ustawy dotyczącej wsparcia odbiorców energii, w którym zapisała m.in. liberalizację zasad budowy lądowych elektrowni wiatrowych. Projekt zakłada m.in., że minimalna odległość wiatraków od domów będzie uzależniona od tego, jaki hałas emitują. Pojawiły się interpretacje sugerujące, że nowe prawo pozwoli wywłaszczać właścicieli domów w celu budowy farm wiatrowych, a elektrownie będą stawiane niemal w samych parkach narodowych.
- Nie ma żadnej afery - przekonuje posłanka i wiceprzewodnicząca Polski 2050 Paulina Hennig-Kloska w rozmowie z money.pl. Przyznaje jednak, że będą potrzebne poprawki do zgłoszonego projektu, które usuną wątpliwości co do intencji autorów. I zapowiada, że na poniedziałek zaplanowane zostały dalsze prace nad ustawą.
Chcę podkreślić, że obecnie pracujemy jedyną dostępną nam ścieżką. Posłowie mają prawo składać projekty poselskie, władza ustawodawcza jest od stanowienia prawa. Rząd pracuje z prawnikami Rządowego Centrum Legislacji, my z Biurem Legislacyjnym Sejmu. Legislatorzy mają czas przeczytać ustawę i wnieść do niej swoje uwagi. Po to ją wnieśliśmy do Sejmu, by transparentnie nad nią pracować. Czaka nas jeszcze dalsza praca nad ostatecznym kształtem ustawy - podkreśla.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W sprawę zaangażowali się bezpośrednio przewodniczący KO i lider opozycyjnej większości Donald Tusk oraz marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Obaj zapewniali, że w przepisach dotyczących budowy wiatraków nie znajdzie się "żadne zdanie, które w najmniejszych stopniu budzi wątpliwości czy emocje".
Na sztywno 500 metrów
Jak tłumaczy w rozmowie z money.pl Paulina Hennig-Kloska, jedna ze zmian będzie dotyczyć minimalnej odległości farmy wiatrowej od granicy parku narodowego. W pierwotnej wersji projektu posłowie wpisali, że wystarczy zaledwie 300 metrów. Ten zapis wzbudził kontrowersje. Pojawił się zarzut, że umożliwi to budowę farm niemal w samych rejonach chronionych - swoje obawy wygłosiła między innymi Fundacja Basta.
Ten zapis zostanie przemodelowany tak, aby dopasować do norm środowiskowych. Na twardo zostanie zapisane co najmniej 500 metrów od parków narodowych, aby nie zostawiać miejsca na wątpliwości – zapowiada posłanka Polski 2050.
Przypomnijmy, że obecnie obowiązujące przepisy dotyczące odległości wiatraków od granic parków krajobrazowych i narodowych stosują zasadę 10h. Oznacza to, że między wiatrakiem a granicą parku musi być zachowana odległość, która wynosi co najmniej10-krotność całkowitej wysokości wiatraka.
"Wywłaszczenia to dezinformacja"
Jednym z zarzutów, które stawiają projektowi jego przeciwnicy, jest też groźba wywłaszczania właścicieli domów. Między innymi do tej kwestii odniósł się podczas piątkowej konferencji prasowej Donald Tusk. Zapewnił on, że wszelkie nieprecyzyjne sformułowania zostaną usunięte, aby nie mogły być "złośliwie interpretowane".
Chodzi o zapisy artykułu 6. projektowanej ustawy, które odnoszą się do uznania inwestycji w OZE za inwestycję celu publicznego. Według niektórych interpretacji mogłoby to stanowić grunt pod wywłaszczenia pod elektrownie wiatrowe.
"Należy skrytykować uznanie inwestycji wiatrowych za inwestycje o celu publicznym, gdyż rodzi to ryzyko wywłaszczenia. Rozszerzanie instytucji inwestycji celu publicznego na projekty związane z inwestycjami wiatrowymi (...) niesie ryzyko nadużyć oraz może prowadzić do niesprawiedliwości społecznej" - stwierdził w serwisie Globenergia Bartłomiej Kupiec, prawnik i ekspert ds. energetyki.
W ustawie nie ma przepisów, które by pozwalały na wywłaszczanie ludzi, to dezinformacja. Uznanie inwestycji wiatrakowych za cel publiczny ma uzasadnienie, musimy bowiem mieć możliwość podłączenia turbiny do sieci – wyjaśnia w rozmowie z money.pl Paulina Hennig-Kloska.
Szerokie konsultacje
Jak podkreśla posłanka Trzeciej Drogi, w projektowanej ustawie jest szereg zapisów, które zabezpieczają interes społeczny.
Chcemy wdrożyć szybszą ścieżkę ustalania lokalizacji inwestycji, ale zadbaliśmy o wzmocnienie dialogu społecznego. Przy każdej ze ścieżek inwestycyjnych przewidziane są obowiązkowe konsultacje społeczne, spotkania otwarte, opiniowanie gmin ościennych. Ma to zabezpieczyć interes społeczny - podkreśla.
Faktem jest, że w projekcie ustawy zapisano, że farmy wiatrowe będą mogły powstawać na terenie gmin dopiero po przyjęciu odpowiedniej uchwały przez gminę i obligatoryjnych konsultacjach społecznych.
O to, czy zmniejszenie odległości od zabudowań nie będzie oznaczało konfliktu z mieszkańcami gmin, w których mają powstać farmy, zapytaliśmy wójt gminy Kostomłoty na Dolnym Śląsku, gdzie Polenergia zbudowała dużą farmę wiatrową i planuje budowę kolejnej, tym razem bliżej zabudowań.
- Mamy duże poparcie dla odnawialnych źródeł energii. Protestów raczej nie ma. Ale nie łudźmy się, że gminy pozwolą sobie "zawiatrakować" całe tereny - komentuje w rozmowie z money.pl wójt Janina Gawlik.
Dlaczego nie ma osobnej ustawy
Zapisy liberalizujące wprowadzone przez PiS prawo posłowie wpisali w nowelizację ustawy, która ma przedłużyć mrożenie cen energii o kolejne pół roku. Dlaczego nie jest to osobna ustawa?
Nieoficjalnie w rozmowach z przedstawicielami obecnej większości parlamentarnej pojawia się argument, że to w obecnych warunkach jedyna możliwość szybkiej zmiany prawa, która minimalizuje ryzyko prezydenckiego weta. Stąd też łączenie w pakiet mrożenia cen energii i liberalizacji przepisów dotyczących farm wiatrowych.
Niemieckie wiatraki w natarciu?
Projekt przepisów ws. elektrowni wiatrowych stał się przedmiotem ataków posłów Suwerennej Polski oraz PiS, którzy doszukują się w nim próby zabezpieczenia interesów lobby wiatrakowego, w tym firm niemieckich.
- Co do sugestii o działania lobby, to nic nie poradzimy na niemieckie fobie polityków zjednoczonej prawicy - stwierdza w rozmowie money.pl Hennig-Kloska. Wcześniej na antenie Radia Zet odpierała zarzuty, jakoby autorem ustawy miał być doradca Szymona Hołowni, którego żona jest dyrektorką w firmie wiatrakowej.
- Absurdalny zarzut. Żona nie miała nic wspólnego z tą ustawą - przekonywała.
W rozmowie z money.pl posłanka przekonuje, że PiS zablokowało przez ostatnie 8 lat rozwój polskiej myśli technologicznej i to trzeba zmienić. Odnosi się też do sposobu pozyskiwania technologii. - Możemy to wszystko rzecz jasna kupować za granicą, ale z punktu widzenia polskiej gospodarki, innowacji i miejsc pracy to gorsze rozwiązanie. Lepszym byłoby kupienie licencji na urządzenia, które zamierzamy instalować w dużej ilości w Polsce - komentuje.
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl