- Warszawa na dniach złoży kasację od wyroku Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w sprawie opłaty za śmieci – poinformował wiceprezydent miasta Michał Olszewski na spotkaniu z dziennikarzami. Chodzi o wyrok sądu, który unieważnia uchwałę rady miasta dotyczącą wprowadzenia opłaty za wywóz śmieci uzależnionej od zużycia wody.
Skargę do sądu wniosła Robotnicza Spółdzielnia Mieszkaniowa "Praga". Chodziło o różnice w opłatach dla bloków mieszkaniowych i domów jednorodzinnych po tym, jak w marcu 2020 roku władze Warszawy zmieniły opłaty za wywóz śmieci.
Nowy ryczałt wynosi 65 złotych od mieszkania w bloku i 94 złote od domu jednorodzinnego. Zdaniem spółdzielni podwyżka była drastyczna, bo wynosiła średnio 230 proc., a dla osoby mieszkającej samotnie aż 550 proc.
- Wydaje się, że Rada Miasta, wprowadzając tak drakońską podwyżkę stawki opłat, uczyniła sobie z tej opłaty niedozwolone dodatkowe źródło dochodu - powiedział pełnomocnik spółdzielni, cytowany przez portal haloursynow.pl.
"Usługa odbioru śmieci została wykonana"
Wiceprezydent Warszawy podkreśla jednak fakt, że WSA nie zakwestionował wysokości stawek, a jedynie zróżnicowanie ich w zależności od rodzaju budynku. Przyznał, że miasto chciało ulżyć mieszkańcom bloków, dlatego stawka dla nich wynosi 65 złotych, a dla mieszkańców budynków jednorodzinnych 94 złote.
- W innym przypadku wszyscy płaciliby po 75 złotych - mówi Olszewski. Dodaje, że uchwały gmin dotyczące opłat za wywóz śmieci były już w Polsce unieważniane przez sądy, ale nikt pieniędzy mieszkańcom nie zwracał.
Olszewski jest przekonany, że Warszawa wygra w NSA, bo prawo pozwala na różnicowanie stawek w zależności od rodzaju budynku.
- Wiceminister środowiska Jacek Ozdoba sam to zresztą napisał do marszałek Sejmu w odpowiedzi na interpelację - różnicowanie cen w zależności od rodzaju zabudowy jest możliwe - mówi Olszewski.
Ale nawet gdyby stolica przegrała, pieniędzy mieszkańcom zwracać prawdopodobnie nie będzie. Wiceprezydent zwraca uwagę na to, że usługa odbioru śmieci została wykonana.
- Nie jesteśmy przekonani, że środki trzeba będzie zwracać. Opłata jest pobierana za coś, więc sam fakt uchylenia przepisu nie oznacza, że mieszkaniec nie jest winny za usługę - mówi Michał Olszewski. I dodaje, że przepisach nie jest opisane, co się dzieje w takim przypadku.
Mec. Maciej Kiełbus reprezentujący Warszawę przed NSA zwraca uwagę, że zadaniem sądu będzie ewentualne określenie tego, co robić z pobranymi opłatami.
Olszewski podejrzewa, że w przypadku przegranej przed NSA przez kilka lat będą się toczyły batalie sądowe, które będą musiały wykazać, czy miasto ma zwracać pieniądze i ile. Dodaje, że jego zdaniem pojawiające się informacje o możliwych zwrotach pieniędzy za wywóz śmieci w łącznej kwocie miliarda złotych nie są wiarygodne. Dodaje, że dziwią go zdecydowane opinie niektórych prawników, którzy - jego zdaniem - w ten sposób szukają już sobie klientów.
Przypomina, że zgodnie z prawem miasto nie może dokładać do gospodarki odpadami, bo system taki musi się samofinansować. Opłaty za wywóz muszą pokrywać rzeczywiste koszty gospodarki odpadami i ustawa nie pozostawia tu wątpliwości.
Opłaty za śmieci - kontrowersje w Warszawie
Wprowadzone w stolicy nowe opłaty za wywóz odpadów od początku budziły sporo kontrowersji.
Jeszcze w 2020 r. pewne wydawało się, że stawki zostaną powiązane ze zużyciem wody. Mieszkańcy bardzo jednak ten sposób krytykowali i pytali, jak zużycie wody ma się do ilości produkowanych przez gospodarstwo śmieci i czy jest pewność, że każdy będzie płacił za siebie. Jeśli bowiem zużycie wody w budynku wielorodzinnym było dzielone przez liczbę mieszkań, to nie ma mowy o uczciwym podziale kosztów.
Władze miasta natomiast wyjaśniały, że powiązanie opłaty za odbiór śmieci z wodą nie jest idealne, ale bardziej uczciwe niż uzależnienie opłaty od liczby osób, która została zadeklarowana w spółdzielni lub wspólnocie jako lokatorzy. Nie jest żadną tajemnicą, że w obawie przed podniesieniem czynszu, wiele osób nie zgłasza dodatkowych mieszkańców.
Olszewski przywołał przykład sąsiednich Marek, które po wprowadzeniu opłaty "od mieszkańca", nagle straciły 30 proc. ludności.