Najgorsze w całej sytuacji jest jednak to, że dzisiaj Adam Niedzielski jest ministrem zdrowia, kiedyś nim być przestanie, ale przez swój występek na długo zburzył zaufanie obywateli do systemu i tego, jak państwo chroni dane wrażliwe.
Jeśli bowiem polityk wyciąga na jaw, jakich leków potrzebuje osoba, z którą tenże polityk się nie zgadza - władza może sprawdzać na nasz temat wszystko. I to nie w celu ochrony porządku publicznego, lecz na własne małe potrzeby.
Chronologia zdarzeń
Uporządkujmy fakty.
Od kilkunastu dni trwa spór pomiędzy środowiskiem lekarskim a Ministerstwem Zdrowia o wypisywanie recept na leki.
Lekarze twierdzą, że jest to utrudnione, przez co część pacjentów zostaje bez leków.
Ministerstwo odpowiada, że system teleinformatyczny działa prawidłowo, a kłopoty wynikają z niewłaściwego działania niektórych lekarzy.
Poznański lekarz Piotr Pisula skrytykował w mediach działania Ministerstwa Zdrowia, wskazując, że w szpitalu, w którym pracuje nie sposób wystawiać recept pacjentom na niektóre typy leków.
Minister zdrowia Adam Niedzielski odpowiedział na Twitterze (obecnie: X): "Lek. Piotr Pisula, szpital miejski w Poznaniu wczoraj w @FaktyTVN 'żadnemu pacjentowi nie dało się wystawić takiej recepty'. Sprawdziliśmy. Lekarz wystawił wczoraj na siebie receptę na lek z grupy psychotropowych i przeciwbólowych. Takie to FAKTY. Jakie kłamstwa czekają nas dziś".
Piotr Pisula, po opublikowaniu wiadomości przez Adama Niedzielskiego, przyznał w rozmowie z portalem Rynek Zdrowia, że faktycznie potrzebuje leków przeciwbólowych w związku z jego sytuacją zdrowotną.
Co zrobił Adam Niedzielski?
W skrócie: ujawnił publicznie dane wrażliwe o obywatelu, pacjencie, a także – co w tej sytuacji mniej istotne – ujawnił publicznie informacje o tym, jakie leki przepisuje konkretny lekarz.
Dane osobowe obywateli podlegają prawnej ochronie. Szczególnej ochronie podlegają zaś tzw. dane wrażliwe.
Zgodnie z art. 9 ust. 1 unijnego ogólnego rozporządzenia o ochronie danych osobowych (RODO) zabrania się przetwarzania m.in. danych osobowych dotyczących zdrowia.
Od tej zasady jest kilka wyjątków. Jeden z nich powoduje, że państwo oraz podmioty lecznicze mogą przetwarzać dane o zdrowiu obywateli w celu dostarczania im usług. Dzięki temu funkcjonuje chociażby system eRecepty.
Żaden z wyjątków od zasady nie mówi jednak o przetwarzaniu i ujawnianiu danych osobowych dotyczących zdrowia z powodu prywatnej niechęci ministra do konkretnej osoby.
Adam Niedzielski, pisząc tweeta, chciał zapewne wykazać, że lekarz Piotr Pisula publicznie skłamał. Skoro bowiem mówił, że nie można wystawiać pacjentom recept na leki, a sam sobie wystawił - to, w ocenie Niedzielskiego - skłamał.
Natomiast jeśli tak by nawet było (nie jesteśmy w stanie tego stwierdzić bez zajrzenia do państwowego systemu, do którego z oczywistych przyczyn nie mamy wglądu), nie zmienia to faktu, że Niedzielski nie miał prawa ujawnić danych dotyczących Pisuli.
Złamanie prawa?
Zostawiając emocje na boku, działanie Adama Niedzielskiego można rozpatrywać z perspektywy kilku różnych przepisów.
Po pierwsze, przepisy RODO. Artykuł 9 ust. 1 rozporządzenia już przytoczyliśmy.
Z kolei art. 107 ust. 1 ustawy o ochronie danych osobowych stanowi, że kto przetwarza dane osobowe, choć ich przetwarzanie nie jest dopuszczalne albo do ich przetwarzania nie jest uprawniony, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch.
Z tym że o nielegalnym przetwarzaniu danych dotyczących zdrowia mówi ust. 2 - i grozi już kara do trzech lat pozbawienia wolności.
Sprawa dotyczy leków psychotropowych, więc znaczenie ma również ustawa o ochronie zdrowia psychicznego. Zgodnie z art. 50 ust. 1 tej ustawy osoby wykonujące czynności wynikające z niniejszej ustawy są obowiązane do zachowania w tajemnicy wszystkiego, o czym powezmą wiadomość w związku z wykonywaniem tych czynności.
Jedyną wątpliwość budzi tu, czy Adam Niedzielski wykonywał jakiekolwiek czynności, które miał na myśli ustawodawca. Ten bowiem nie przewidział zapewne, że minister zdrowia może "zaglądać" do systemu, by sprawdzić, jakie leki zażywa dana osoba, w celu ujawnienia tej informacji.
Przeanalizować należałoby również, czy działanie Adama Niedzielskiego nie wyczerpało znamion czynu określonego w art. 266 par. 1 Kodeksu karnego.
Stanowi on, że kto, wbrew przepisom ustawy lub przyjętemu na siebie zobowiązaniu, ujawnia lub wykorzystuje informację, z którą zapoznał się w związku z pełnioną funkcją, wykonywaną pracą, działalnością publiczną, społeczną, gospodarczą lub naukową, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch.
Oczywiście przeanalizować należy też, czy minister zdrowia nie przekroczył swoich uprawnień w rozumieniu art. 231 par. 1 Kodeksu karnego - grozi za to sankcja do trzech lat pozbawienia wolności.
Minister zdrowia nie naruszył natomiast tajemnicy lekarskiej. Z prostego powodu: nie jest lekarzem, tylko ekonomistą.
Tragedia dla systemu
Minister zdrowia udowodnił, że nie ma w Polsce świętości.
Przez długie lata wydawało się, że jedną z nielicznych jest ochrona danych o zdrowiu Polaków. To niezwykle istotna kwestia, gdyż dane te byłyby łakomym kąskiem dla wielkiego biznesu, choćby dla firm ubezpieczeniowych. Politycy i urzędnicy wielokrotnie więc pokazywali, że podchodzą do ochrony tych danych poważnie, a wszelkie próby naruszeń będą surowo karane. Ba, Ministerstwo Zdrowia nawet złożyło zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez dużą sieć apteczną, która – w ocenie resortu – nielegalnie wykorzystywała dane z publicznego systemu.
Teraz doszło zaś do takiej sytuacji, że osoba mająca faktyczny dostęp do systemu (zapewne urzędnik) przekazała dane ministrowi zdrowia, mimo że ten ich nie potrzebował w jakimkolwiek innym celu niż prowadzenie kłótni ze środowiskiem lekarskim.
Minister zaś pozyskane w ramach swojego służbowego zwierzchnictwa dane opublikował na prywatnym koncie w portalu społecznościowym.
I tu rodzi się szereg pytań.
Po pierwsze, jak często minister przegląda dane o osobach, których nie lubi? Może robi to codziennie, tylko do tej pory nie pisał o tym publicznie. Warto byłoby to ustalić.
Po drugie, czy całkiem nierealny jest scenariusz, w którym po przeczytaniu niniejszego tekstu minister zdrowia poprosi o dane na temat Patryka Słowika, by próbować mnie ośmieszyć moją dokumentacją medyczną? Do niedawna traktowałbym takie pytanie jako absurdalne, ale dziś już nie.
Po trzecie, minister zdrowia pokazał, że pacjenci słusznie mogą się bać, że politycy grzebią w supertajnym systemie i wykorzystują pozyskiwane informacje w celu kompromitowania ludzi. W ten sposób zaś Adam Niedzielski spowodował, że tracimy jako społeczeństwo zaufanie do państwowego systemu, jak i do państwa jako takiego. Pół biedy, gdybyśmy stracili zaufanie do samego Niedzielskiego. Ale jest przecież gorzej – skoro jeden minister mógł tak postąpić, równie dobrze mogą tak postępować jego następcy.
Dziura w budżecie NFZ. Zabraknie na leczenie?
Brak szacunku
Stwierdzenie, że Adam Niedzielski powinien zostać natychmiast zdymisjonowany, jest banałem; to oczywiste. Choćby za to, że podważył zaufanie do państwowego systemu. I czego by teraz nie mówił, fakt jest taki, że miliony Polaków uznają, iż politycy zaglądają w prywatnych celach do publicznych rejestrów.
Niezwłocznie okoliczności sprawdzenia danych medycznych o lekarzu, którego minister nie lubi, powinna sprawdzić prokuratura.
Jest tylko jeden drobny kłopot. Raptem kilka dni temu podczas konferencji prokuratora generalnego bliski współpracownik Zbigniewa Ziobry, w jego obecności, ujawnił imię i nazwisko pokrzywdzonej w sprawie skazanej za rozbój Mariki. Ministerstwo Sprawiedliwości zaś opublikowało film z danymi pokrzywdzonej na Twitterze.
Nie ma więc w polskim państwa szacunku do danych osobowych obywateli, najdelikatniej mówiąc.
Patryk Słowik jest dziennikarzem Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl