Kampania wyborcza nabiera rumieńców. Wypieków dostanie najpewniej dopiero na przełomie września i października, jednak już teraz widać, jak szeroki zakres mają starania polityków o głosy wyborców. Wyborcza oferta jest adresowana do każdego po trochu. To strategia obliczona na sukces, jednak niesie za sobą także ryzyko rozczarowania.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dwie wsie, dwie oferty
Tegoroczne wybory do Sejmu i Senatu mogą rozstrzygnąć się na wsi. Komitety wyborcze są tego świadome, o czym świadczą częste wizyty działaczy PiS na prowincji czy zaangażowanie przez sztab PO lidera Agrounii Michała Kołodziejczaka. Obecna wieś nie jest jednak tą samą wsią, co osiem lat temu i jeśli da się uwieść, to raczej nie dotychczasowymi kampanijnymi propozycjami, ocenianymi przez naszych rozmówców jako miałkie i nietrafione.
Nie zwabia się wsi centralnie, lecz lokalnie. Inna retoryka jest tam, gdzie są wielkoobszarowe gospodarstwa, a inna tam, gdzie gospodarstwa są małe, a mieszkańcy zaawansowani wiekowo. Jednej recepty nie ma - mówi money.pl socjolog prof. Radosław Markowski.
Konieczne jest przy tym rozróżnienie mieszkańców wsi na tych, którzy zajmują się uprawą, będąc uczestnikami rynku, oraz na tych, którzy jedynie mieszkają poza miastem. - Mieszkam na wsi, choć do Pałacu Kultury mam zaledwie 18 kilometrów. Jednocześnie ze wsią nie mam nic wspólnego. 35-40 procent osób mieszka nominalnie w rejonach wiejskich, w obwarzankach większych miast. Do tych ludzi kierowane są różne umizgi - zwraca uwagę prof. Markowski.
Potentaci czekają na wsparcie
Pytany o najpilniejsze potrzeby polskiej wsi, które politycy ignorują, bez wahania mówi o dramatycznej kondycji produkcji rolnej. - Wielkim błędem PiS jest to, że w dobie światowego kryzysu żywnościowego nie wspiera intensywnego, wielkoobszarowego rolnictwa, które mogłoby przynieść Polsce korzyści. Zamiast tego władza wspiera gospodarstwa nieefektywne, małorolne. Powód jest oczywisty: jeden człowiek to jeden głos - przekonuje socjolog.
Nie ma polityki sensownej, racjonalnej, skrojonej pod potrzeby różnych okręgów wiejskich. Jest polityka globalna. Coś na zasadzie: "my wam rzucamy pieniądze zdewaluowane inflacją, a wy się cieszcie, głosujcie na nas, bo jak przyjdzie zły wilk Tusk, to wam pozabiera. Do tych ludzi to trafia. Dziś młodzieży jest dwa razy mniej niż 20 lat temu. Gdyby było inaczej, to PiS prowadziłby politykę przekupstwa wobec młodych - uważa prof. Markowski.
Rolnicy sami dostrzegają pogłębiający się podział na producentów rolnych i tych, których ze wsią łączy jedynie adres zameldowania. Granica pomiędzy nimi to również linia podziału pod względem preferencji politycznych - uważa Wiesław Gryn, rolnik ze Stowarzyszenia Oszukana Wieś. - To widać gołym okiem. Ich interesy są sprzeczne. Wieś gospodarstw socjalnych będzie głosować na PiS, może niewielka część na Konfederację - ocenia w rozmowie z money.pl.
Gospodarstw towarowych, żyjących z produkcji rolnej, jest w Polsce jakieś 300-400 tysięcy i one nie mają reprezentacji w polityce. PSL obudziło się z ręką w nocniku, bo stawiało na wszystkich i na nikogo. Politycy PO przekonują, że zaangażowanie Michała Kołodziejczaka to oferta dla wsi, ale według mnie to za mało - ocenia rolnik.
Niepokojące dane GUS. Niektóre gminy mogą zniknąć
Z sondażu IBRiS dla Radia Zet wynika, że 76 proc. mieszkańców wsi nie wierzy, że start Kołodziejczaka z list KO pomoże w odbiciu polskiej wsi z rąk PiS. Tylko 14 proc. z nich jest zdania, że przewodniczący Agrounii może odegrać tu znaczącą rolę. Z kolei 58 proc. mieszkańców dużych miast uważa, że stanowi on zagrożenie.
"Mniejsze zło"
- Rolnicy to mniej więcej milion głosów, czyli jakieś 3-4 proc. głosów ogółem. Żaden z partyjnych spin doktorów nie może tego zrozumieć? Jeśli demokratyczne partie nie dostrzegają konieczności zadbania o interesy wsi, to rolnik szuka alternatywy w postaci mniejszego zła. Ileś osób ze wsi mówi "nie chcę, ale muszę" i głosuje na tych, którzy są, nie mając wyboru - tłumaczy Gryn.
Według naszego rozmówcy politycy powinni postawić na stworzenie długofalowej, zdroworozsądkowej oferty.
Tego nie robi nikt. Rolnik jest pragmatyczny, dba o swój interes. Za 30-40 lat w Polsce staną agroholdingi i skończy się humanizm w rolnictwie. Rolnicy nie mówią o niczym innym, tylko o tym, na kogo mogą głosować. Są w rozkroku, słyszę to, jak spotykamy się w sklepie, na rynku, na ulicy. Wiem, że wygrywa się obietnicami, ale lepiej mieć 400 tysięcy wyborców w ramach pewnego elektoratu, niż próbować łapać kilka srok za ogon i nie nie złapać żadnej - podsumowuje Gryn.
O tym, że Polska doświadcza końca jednej wsi, kojarzącej się nam ze stygmatem gorszości, mówiła w wywiadzie udzielonym money.pl w ubiegłym roku prof. Monika Stanny, dyrektor Instytut Rozwoju Wsi i Rolnictwa Polskiej Akademii Nauk.
Rolnik-przedsiębiorca
- Jeszcze w latach 70. w publikacjach naukowych pisało się o chłopach. Proces modernizacji w rolnictwie ukształtował pojęcie rolnika, a dziś właściwie posługujemy się mianem aktywnego producenta rolnego, które wprowadziła Unia Europejska. Polska jest chyba jedynym krajem UE, w którym wszyscy rolnicy nie są formalnie przedsiębiorcami. Rolnicy płacą KRUS, nie płacą takich podatków jak ZUS-owcy, osoby prowadzące działalność gospodarczą - mówiła ekspert. Jak mówi nam dziś, zdania nie zmieniła, a kwestię traktowania rolników przez pryzmat biznesu podnosi do rangi nierozwiązanego problemu, do nagłośnienia w sam raz przed wyborami.
Dopóki rolnik nie będzie poważnie traktowany, nie będzie płacił PIT-u, będzie pobierał unijne dopłaty, mając raptem trzy hektary, których nawet nie użytkuje, to cały ten system będzie tylko elementem gry politycznej. Żadna partia nie ma dziś odwagi, aby przeprowadzić poważne reformy: likwidacji KRUS-u czy nieformalnej dzierżawy. Beneficjentów powyższych rozwiązań jest ponad milion i to oni są cenni politycznie, oni są targetem wyborczym - ocenia prof. Stanny.
Wśród innych, najbardziej palących problemów wsi, eksperta wymienia m.in. transport publiczny czy dostęp do energii. - Komunikacja to absolutny priorytet. Potrzeby gmin bardziej oddalonych od centrów miast to przede wszystkim potrzeby infrastrukturalne. Oprócz transportu, wymieniłabym także dostęp do internetu, a nawet do energii elektrycznej - wymienia.
Co innego w przypadku producentów. - Rolnik w dużym uogólnieniu potrzebuje stabilizacji. Ona nie jest jednoznacznie możliwa, jednak jeżeli będziemy rozdrabniali nasze wsparcie dla rolnictwa na niewielkie gospodarstwa rodzinne, to przegramy konkurencję na jednolitym rynku europejskim, choćby z Ukrainą. Potrzeba wzmocnienia wielkoobszarowych, towarowych gospodarstw. To one zapewniają konkurencyjność i wspomnianą stabilizację - twierdzi prof. Stanny.
Paweł Gospodarczyk, dziennikarz money.pl