– Wynagrodzenia w Polsce w perspektywie 10 lat dorównają pensjom Brytyjczyków czy Francuzów – taką opinię na czwartkowej konferencji wypowiedział prezes NBP Adam Glapiński. Jak stwierdził, "my nikomu, poza jednym krajem, źle nie życzymy" (w domyśle Rosji – przyp. red.), do wyrównania naszego poziomu życia z krajami zachodnimi dojdzie jednak dlatego, że kraje Zachodu będą gospodarczo hamować, gdy my będziemy się dalej dynamicznie rozwijać.
Jacek Sasin: rozwój gospodarczy Polski nie wzbudza entuzjazmu najbogatszych krajów Unii
Mniej życzliwy naszym zachodnim partnerom zdaje się wicepremier Jacek Sasin, który sugerował w niedzielę, że największe kraje UE chcą nam zastopować "tani prąd, tanią energię". Gdy jednak je sobie zapewnimy, to umożliwi nam to szybkie ich dogonienie pod względem poziomu życia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
– Chodzi o to, żeby nam to uniemożliwić, żeby nas zastopować, żeby to nie działo się tak szybko – stwierdził Sasin. Jak dodał, szybki rozwój gospodarczy Polski nie wzbudza entuzjazmu najbogatszych krajów Unii.
– Chcemy dożyć tego momentu, kiedy Polacy będą zarabiali tyle, ile zarabiają Francuzi czy Niemcy. To jest szok tam, na Zachodzie, nie mam żadnych wątpliwości, że się tak szybko rozwijamy – powiedział.
Zarobki takie jak we Francji za 10 lat? Nie, ale dogonić możemy średnią unijną
Czy jest szansa, że 53-letni obecnie wicepremier Sasin dożyje tego momentu? Jak ocenia w rozmowie z money.pl Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich, w perspektywie 10 lat pod względem nominalnych zarobków nie mamy szans dogonić bogatych krajów Europy Zachodniej, gdzie średnio zarabia się 3-4 razy więcej niż w Polsce. To raczej perspektywa 30-40 lat, jeśli przyjąć dotychczasową dynamikę wzrostu gospodarczego.
Pod względem jednak poziomu życia czy siły nabywczej, czyli tego, ile za swoją pensję możemy kupić produktów i usług na miejscu, możemy im jednak dorównać wcześniej. – Z tych prognoz, które ja znam, to wynika, że w ciągu 10 lat dogonimy średnią unijną. Bogatsze kraje jak Francja i Niemcy są jednak znacznie powyżej tej średniej – zauważa Kozłowski. – Można więc może powiedzieć, że pod względem siły nabywczej dogonimy Francję i Niemcy, ale jeśli weźmiemy pod uwagę ich obecny poziom. One jednak dalej będą przed nami, bo też się w tym czasie rozwiną – dodaje.
OECD: Polska nie dogoni Francji czy Niemiec nawet w perspektywie do 2060 r.
Jak podkreśla w analizie dla money.pl Jakub Rybacki, kierownik zespołu makroekonomii Polskiego Instytutu Ekonomicznego, Komisja Europejska szacuje, że skala zarobków w Polsce sięga obecnie około 66 proc. tej, która występuje w starych państwach Unii Europejskiej. – W najbliższych dwóch latach analitycy prognozują dalsze skracanie dystansu – do 2024 r. będzie to wynik rzędu 68-69 proc. Statystyka uwzględnia różnice w sile nabywczej wynagrodzeń – podkreśla ekspert.
Jak wskazuje, zamożność pracowników w Polsce jest podobna do tej w pozostałych państwach Europy Środkowej. W najbliższym sąsiedztwie najlepiej radzą sobie państwa Bałtyckie i Czechy gdzie zarobki oscylują wokół 70-73 proc. tych z państw Starej UE. W podobnej sytuacji do Polski znajdują się Słowacy, a zdecydowanie za nimi są Rumuni i Węgrzy. W tych państwach szacowane zarobki sięgają zaledwie 58 proc. państw Europy Zachodniej.
Z kolei długoterminowe prognozy OECD wskazują, że jeszcze w 2060 r. PKB przypadające na mieszkańca głównych gospodarek UE tj. Francji i Niemiec i będzie wyższe niż w Polsce o kolejno 23 i 31 proc. Rybacki wskazuje, że na niekorzyść Polski w dalszym okresie przemawia m.in. słaba sytuacja demograficzna.
Bogacimy się nie wbrew Niemcom, tylko raczej do spółki z Niemcami
Jak uczy ekonomia, nasza strata nie musi też odbywać się kosztem kogoś innego. Gdy na przykład Polak zyskuje, to Niemiec niekoniecznie na tym traci.
– W naszym kontekście geopolitycznym, to jest wręcz przeciwnie. Ciężko sobie wyobrazić wzrost gospodarczy w Polsce, gdyby nastąpiło spore załamanie w Niemczech. To nasz największy partner handlowy, a cała Unia Europejska stanowi aż 75 proc. całego naszego eksportu – podkreśla Kozłowski.
Szybki rozwój zawdzięczamy bliskim więzom gospodarczym z największą gospodarką Unii, czyli Niemcami i równemu dostępowi do wspólnego unijnego rynku. – To dlatego tak dynamicznie się w ostatnich 20 latach rozwijamy – nie ma wątpliwości Kozłowski.
Poziom naszych wynagrodzeń jest w naszych rękach. Wyzwania są spore
Jak zaznacza, aby w Polsce podnosił się poziom życia, to przede wszystkim jako społeczeństwo będziemy pracować więcej i efektywniej. W tym obszarze tymczasem czekają nas spore wyzwania.
Mamy stosunkowo niski wskaźnik osób aktywnych zawodowo, czyli dużo Polaków nie pracuje, nawet jeśli może. Równocześnie dużym hamulcem, jeśli chodzi o rozwój gospodarczy, będzie pogłębiające się starzenie społeczeństwa. – Obecnie jeszcze jesteśmy młodszym społeczeństwem od Niemiec czy Francji, ale wskaźnik dzietności mamy niższy od nich, co sugeruje, że to lada moment może się zmienić i my będziemy starsi. Tymczasem w starzejącym się społeczeństwie zmieniają się priorytety. Środki na rozwój przesunięte zostają na utrzymanie świadczeń – zauważa Kozłowski.
Aby się rozwijać, musimy też tworzyć warunki do tego, by Polacy zwiększali swoje oszczędności, co spowoduje, że mocniejszy będzie nasz rodzimy kapitał. Rozwój, szczególnie ten przyspieszony, nie jest możliwy też bez zapewnienia dobrych warunków do inwestycji zagranicznych. – Tymczasem oszczędności Polaków zjada inflacja, a stopa inwestycji znacznie się pogorszyła w ostatnich latach i jest znacznie poniżej założeń samego premiera Mateusza Morawieckiego – podkreśla ekspert.
W jego ocenie nieufność inwestorów, zarówno tych krajowych, jak i zagranicznych, w obecnej sytuacji przede wszystkim powoduje pogarszanie się jakości systemu prawnego, gdy inwestor żyje w lęku, że w każdej chwili może zostać wprowadzona w życie ustawa, która wywróci wcześniejszy rachunek ekonomiczny.
"Osoby, które dysponują jakąś wiedzą ekonomiczną, załamują ręce"
Mocniejszych określeń używa z kolei Witold Orłowski, ekonomista i w przeszłości m.in. członek Narodowej Rady Rozwoju powołanej przez prezydenta Andrzeja Dudę w 2015 r. – Osoby, które dysponują jakąś wiedzą ekonomiczną, załamują ręce, słysząc takie wypowiedzi – komentuje Orłowski dla money.pl.
Jak podkreśla ekspert, nie jest tak, że jeśli mamy okres przyspieszonego wzrostu, to możemy sobie założyć, że tak już będzie zawsze w przyszłości. I że możemy być bardzo z siebie zadowoleni, gdyż lada moment dogonimy kraje Zachodu.
Co więcej, jego zdaniem jest dużo przesłanek, że może się nam to nie udać i to za sprawą procesów, które zachodzą teraz za rządów PiS, a których skutki będą widoczne dopiero w nadchodzących latach.
Jak stwierdza, na pewno nie dogonimy krajów Europy Zachodniej, jeśli nie znajdziemy sposobu, by zniknęła luka technologiczna.
Raczej też nie da się tego zrobić, jeśli nie zapewnia się warunków do rozwoju sektora prywatnego. – Nie ma przypadku w historii, żeby jakiś kraj dogonił kraje najwyżej rozwinięte, stawiając na sektor państwowy jako motor swojego rozwoju – zauważa Orłowski.
Do pościgu może zabraknąć paliwa, bo mamy obecnie najniższy w historii poziom inwestycji
– Pytania, które powinniśmy sobie zadawać, to czy w Polsce tworzy się warunki, żeby powstawały polskie firmy, które tworzą innowacyjne technologicznie produkty czy rozpoznawalne na całym świecie marki. Jeśli rząd stworzy takie warunki, to nadal będziemy gonić Zachód zarobkami, niezależnie od tego, czy Niemcy się będą cieszyć z tego, czy też nie – stwierdza ekspert. Niestety w jego ocenie za rządów PiS podążamy raczej w drugą stronę, o czym świadczy między innymi, że mamy obecnie najniższy historycznie poziom inwestycji do PKB.
– Pan premier po prostu chyba nie wie, od czego zależy, ile zarabiamy. To zależy od tego, ile i jak wydajnie pracujemy, więc także od inwestycji, w tym od poziomu inwestycji zagranicznych, które w Polsce są przede wszystkim czynione z kierunku niemieckiego – zauważa Orłowski.
Jak podkreśla ekspert, polski sukces pod względem doganiania zarobkami Zachodu bazuje właśnie na tym, że przez ostatnie 30 lat Polska była krajem przyjaznym inwestorom.
– To prawda, że w dużej mierze przyciągały do nas inwestorów tanie koszty pracy. Ale właśnie dzięki tym inwestycjom mamy imponujący wzrost gospodarczy, a w górę idą też nasze płace – podkreśla ekspert.
Ten impuls, jak zaznacza, w miarę jak coraz więcej zarabiamy, naturalnie się kończy. Dlatego ciężko zakładać, że nic nie robiąc więcej, dogonimy Zachód samym rozpędem.
Mateusz Lubiński, dziennikarz money.pl