Warszawskie kino na Ursynowie, środek dnia, połowa czerwca. Na zewnątrz upał nie do zniesienia. W środku przyjemny chłód klimatyzacji. Do tego napoje - woda, soczek do wyboru i wygodne fotele. Na sali 60, może 70 osób. Nie oglądają żadnego filmu. Na ekranie dziś ma być coś innego.
Za wejściówkę wszyscy zapłacili przynajmniej 100 zł. Ci, którzy nie przyszli sami, mieli ofertę promocyjną. Dostali rabat na bilet podwójny. By zabrać żonę, męża, córkę lub syna, wystarczyło wyłożyć 120 zł.
Pomiędzy fotelami biega fotograf i operator. Jest tak aktywny, że w pewnym momencie nawet zaczyna denerwować zebranych. - Proszę mi nie robić zdjęć! - krzyczy jedna z pań siedzących w pierwszym rzędzie. - Nie przyszłam tu na sesję! - dodaje druga. Operator do tej pory nagrywał wszystko. Teraz skupił się tylko na tym, co się działo na scenie. A tam? Adwokaci.
Żadnego szoł, żadnej rozrywki. Tylko paragrafy, wyliczenia, wyroki. A i tak wszyscy zebrani siedzą w ciszy i słuchają. Za co wyłożyli po stówce? Za konferencję o tym, jak żyć bez kredytu. Za informacje o tym, jak przygotować się do walki z bankiem, gdy ma się dług we franku szwajcarskim.
Organizatorzy nie kryli się zresztą z celem spotkania. "Uczestnicy poznają nieuczciwe zapisy zawarte (…) w umowie kredytowej" oraz "zrozumieją mechanizmy, jakie wykorzystywały banki do manipulowania kursem CHF". A na koniec? Wszyscy "przekonają się, dlaczego warto pozwać bank". To fragmenty ogłoszenia. Wyświetliło się w mediach społecznościowych, postanowiłem sprawdzić, jak łapie się frankowiczów i ich sprawy sądowe.
Fragment ogłoszenia na stronie umożliwiającej zakup biletów
Współorganizatorem konferencji była firma zajmująca się analizą umów kredytowych i oferująca wsparcie eksperckie w procesach. Na scenie występowali za to współpracujący z nią prawnicy. Całość pod szyldem społeczności "Życie bez kredytu". To w sumie kilkanaście grup, w których ludzie za pośrednictwem mediów społecznościowych opisują, jak walczą i jak walczyć będą z bankami. Jest grupa ogólna, ale są też podgrupy poszeregowane według banków. "Pozywamy Getin", "Pozywamy Deutsche Bank", "Pozywamy Polbank", i tak dalej.
TSUE dobija giełdę. Trzeci dzień spadków
Nie było klasycznej sprzedaży. Nie było wciskania swoich usług i nie było obietnicy łatwej wygranej. To fakt.
W końcu wydarzenie prowadzili prawnicy, którzy doskonale wiedzą, co mogą, a czego nie. Można było za to odnieść wrażenie, że chodzi o coś innego. O motywację, by po prostu walczyć z bankiem. A punktem kulminacyjnym wszystkich spraw frankowych w Polsce stał się wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. 3 października wskazał sądom, jak powinny podchodzić do kwestii odfrankowienia kredytu, nieważności umowy i nowego oprocentowania. Niektórzy eksperci przekonują, że od tego czasu walka o całkowite anulowanie umowy kredytowej będzie zdecydowanie łatwiejsza.
Związek Banków Polskich ostrzega, że wyrok TSUE może uruchomić lawinę kosztownych spraw. Jednocześnie ZBP wielokrotnie podkreślał, że sprawa kredytów w obcej walucie jest w Polsce na tyle skomplikowana, że jeden wyrok tylko namiesza. W skrajnym wypadku banki mogą stracić 60 mld zł. A taka kwota - zdaniem samych banków i ZBP - mogłaby zachwiać system finansowym. Jednocześnie wskazuje, że wyrok mógłby zachęcać sądy do przewalutowania kredytu na złote i utrzymania szwajcarskiej stopy procentowej (ujemnej). To miałoby być niesprawiedliwe dla tych, którzy wybrali kredyt w złotym.
Z kolei frankowicze odpowiadają: skoro nie było systemowego rozwiązania, to po wyroku TSUE kredytobiorcy pójdą masowo do sądów i znajdą tam sprawiedliwość. Tym bardziej, że o nieprawidłowościach w niektórych produktach wprost mówią raporty m.in. Rzecznika Finansowego oraz Najwyższej Izby Kontroli. To dzięki frankowiczom część zapisów z umów znalazła się na liście klauzul niedozwolonych.
Biznes
W sporze pomiędzy kredytobiorcami a bankami jest jeszcze jeden gracz. Sprawy frankowe stały się potężnym biznesem. Dokładnie tak, jak przed laty sprawy o odszkodowania za wypadki komunikacyjne. Bo to z reguły walka i praca zarezerwowana na lata. Wynagrodzenie zwykle zaczyna się od kilku do kilkunastu tysięcy za najlepszych na rynku. A to tylko opłata za wniesienie pozwu i prowadzenie sprawy w pierwszej instancji lub ugranie ugody z bankiem. Sprawy frankowe rzadko kończą się na tym etapie. Do wynagrodzenia trzeba doliczyć kolejną instancję sądową - i to podobny wydatek. Do tego na koniec dochodzi "success fee", czyli opłata za osiągnięty cel. Niektóre kancelarie wyliczają swoje wynagrodzenie nie od wywalczonej kwoty, a od wartości kredytu. I wtedy sprawa może być warta kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Sytuacja na rynku jest na tyle dobra, że jak grzyby po deszczu wyrosły firmy, które na starcie nie oczekują niczego i same współfinansują koszty procesu. Swój zarobek odbiorą po wygranych, gdy uda się otrzymać - w dużym uproszczeniu - zwrot źle policzonych rat przez bankowe kursy walutowe.
Sygnał z Luksemburga da wszystkim dodatkowe paliwo - i może zachęcić kolejnych frankowiczów do ścieżki sądowej. To, co jest koszmarem banków, jest marzeniem kancelarii. I dlatego akcje informacyjne rozpoczęły już na długie miesiące przed ogłoszeniem wyroku w jednej - konkretnej - sprawie.
Znalezienie oferty prawnej dla frankowiczów zajmuje wyłącznie kilka chwil. Ogłoszenia pojawiają się i w mediach społecznościowych, i klasycznych papierowych gazetach. Za sprawy frankowe wzięły się nawet firmy, które do tej pory nie były kojarzone z tą branżą.
Kancelarie? Tylko edukują
Jak zaznacza w rozmowie z money.pl adwokat Wiktor Budzewski, który uczestniczył w konferencji - jego kancelaria nie była organizatorem wydarzenia, była tylko gościem. On sam przez blisko godzinę wyjaśniał różnice pomiędzy różnymi rodzajami kredytów i opisywał korzystne dla frankowiczów wyroki.
Kancelaria przyjęła zaproszenie, bo chciała pochwalić się wiedzą. Ale w ramach stron "Życie bez kredytu" eksperci kancelarii robią to wyjątkowo często, występują na przykład w specjalnie nagranych materiałach wideo. I tam również edukują. W ten sposób trafiają w sumie do społeczności 8 tys. osób. Społeczność to zresztą dobre słowo: w kinie spora część uczestników się znała, przywitała na wstępie. To nie był ich pierwszy raz.
- Zapytań w sprawach frankowych mamy bardzo dużo i nie wszystkim jesteśmy w stanie pomóc w drodze porad indywidualnych - tłumaczy mecenas Budzewski. - W wielu przypadkach chodzi w ogóle o przedstawienie w możliwie ogólny sposób istoty problemów związanych z kredytami w walutach obcych. Forma konferencji, gdzie w jednym czasie możemy podzielić się z wieloma osobami wiedzą i zdobytym przez przeszło cztery lata doświadczeniem zdaje się być zatem idealnym rozwiązaniem - dodaje.
Jego zdaniem "wciąż jest wielu kredytobiorców, którzy nie wiedzą, że umowy, które zawarli z bankiem, mogą być wadliwe prawnie. Oraz - jeżeli tak faktycznie jest - to, że mogą przeciwstawić się praktykom banków wybierając jedną z kilku formalnych dróg". - Celem wystąpienia było informowanie i propagowanie wiedzy o prawnych aspektach kredytów powiązanych z walutą - zastrzega.
Czy po konferencji znacznie wzrosła liczba zainteresowanych wystąpieniem na drogę sądową? - Trudno mi odpowiedzieć na pytanie, ale osobiście mam nadzieję, że tak. Zainteresowanie rozpoczęciem postępowań z roku na rok rośnie i to dotyczy wszystkich kancelarii specjalizujących się w sprawach frankowiczów - mówi. O kosztach tych spraw i ewentualnych zyskach dla kancelarii wprost mówić nie chce. To kwestia indywidualna, wiele zależy od podpisanej z bankiem umowy.
Konferencje to jednak nie wszystko. W sieci bez problemu można znaleźć obszerne publikacje innych prawników, które w telegraficznym skrócie (w porównaniu do skali procesu) opisują, jak walczyć z bankiem.
Reklama za reklamą
Specjaliści od franków w ostatnich miesiącach wzmogli swoje działania. A wszystko to, by przygotować się właśnie na jedną decyzję Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
Warto dodać, że wyrok TSUE dotyczy tylko jednej sprawy - małżeństwa Dziubaków i ich kredytu. Eksperci i bankowcy przewidują jednak, że będzie miał wpływ na wszystkie tego typu sprawy. Dla wielu polskich sądów może być po prostu wskazówką. Dla frankowiczów ma być znakiem, że z bankami da się wygrać.
- Konferencje, spotkania, akcje edukacyjne w sprawie tzw. kredytów frankowych trwają od dawna, widzimy to również z perspektywy Związku Banków Polskich - mówi money.pl Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes ZBP. Tego typu akcje reklamowe widzieli również przedstawiciele Rzecznika Finansowego.
- Nikt nie ma nic przeciwko edukowaniu Polaków w kwestiach kredytowych, to ogromna wartość dodana, na której skorzysta każdy z nas. Jednak czymś zupełnie nagannym jest już obiecywanie klientom banków, że sądy w każdej sprawie staną po ich stronie. To nieprawda. Prawomocne wyroki zapadały i na korzyść kredytobiorców, i na korzyść banków. Z zebranych danych wynika, że liczba postępowań sądowych w zakresie klauzul indeksacyjnych czy spreadowych stanowi zaledwie 2 proc. łącznej liczby kredytów udzielonych przez banki w szwajcarskiej walucie – zaznacza.
Jak podkreśla, "od początku 2017 roku do września 2019 roku zapadły wyroki na korzyść banków w 1019 sprawach, a na korzyść kredytobiorcy w 117". - Są to sprawy zakończone prawomocnym wyrokiem - dodaje. - Jak na dłoni widać, że prawda jest zdecydowanie bardziej skomplikowana niż niektórzy prawnicy przekonują - tłumaczy w rozmowie z money.pl.
Zupełnie inaczej sprawę widzą sądowi przeciwnicy banków. - Najgorsze co można obecnie zrobić, to stać z założonymi rękoma. Roszczenia kredytobiorców ulegają sukcesywnie przedawnieniu, co powoduje, że cześć środków może być już nie do odzyskania - mówi Wiktor Budzewski. I zaznacza, że w kancelarii nikt nigdy nie słyszy, że na pewno wygra. Bo takiej pewności nie ma - zwłaszcza obserwując różne wyroki polskich sadów w niemal identycznych sprawach. TSUE może te kwestie jednak uporządkować.
- Wszystkich naszych klientów informujemy o tym, że wytoczenie sprawy w sądzie nie gwarantuje wygranej. Zanim w imieniu klienta zdecydujemy się wystąpić na drogę sądową, to w każdym przypadku weryfikujemy umowę i wykonujemy wstępną analizę potencjalnych korzyści. Zdarzają się przypadki, że odradzamy klientom występowanie na drogę sądową. I to nie są odosobnione przypadki - zaznacza adwokat.
Ile może być wart ten rynek? Oficjalnych danych nie ma. W tej chwili walczy lub walczyło w sądach blisko 1,5 tys. kredytobiorców. Jeżeli każdy zostawił średnio w kancelarii od 5 do 10 tys. zł - to branża zainkasowała od 7,5 do 15 mln zł. To jednak tylko odsetek kredytobiorców we franku szwajcarskim z Polski.
Jeżeli do sądów pójdzie dziesięć razy więcej osób (czyli 20 proc. wszystkich kredytobiorców w walucie szwajcarskiej), to branża będzie już miała szanse nawet na 150 mln zł zysku. A mowa wyłącznie o pierwszych opłatach za prowadzenie spraw w pierwszej i drugiej instancji. Gdyby od każdego frankowicza w Polsce kancelarie pobrały 10 tys. zł i walczyły o niego w sądzie - biznes byłby wart 7 mld zł. To jednak tylko szacunki.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl