Zakaz przemieszczania się to finansowy cios dla taksówkarzy. W poprzednich latach w czasie, gdy wiele osób szło na zabawę, taksówkarze przystępowali do pracy ze zdwojoną siłą, bo w taki dzień mogli zarobić nawet o jedną trzecią więcej niż w każdy inny dzień w roku. W tym roku zarobią znacznie mniej, a niektórzy nic.
Finanse finansami, ale obostrzenia są po coś. Rząd wprowadził je, ponieważ ludzie chorują i umierają. Do tego należy pamiętać, że Polska nie jest wyjątkiem. Zamyka się tak naprawdę cała Europa. I z naszych rozmów wynika, że część taksówkarzy zdaje się rozumieć te okoliczności.
- Panie kochany, jak idzie ta trzecia fala, to niech ludzie na tyłkach siedzą. Trzeba przetrzymać i tyle. Co mam mówić? Że się obrażę, wyjdę na ulice i będę strajkować? Skoro szaleje zaraza, to teraz będę chodził i się narażał? Chińczycy namieszali i teraz cały świat cierpi, nie tylko my – mówi pan Marian, taksówkarz z Warszawy, który za kółkiem spędził 25 lat.
- Chce pan poznać moje plany na sylwestra? – mówi pan Andrzej (43 lata w zawodzie). - O 19:00 skończę pracę, zgaszę auto i będę balował. Bo co innego mam robić? Siła wyższa, nie ma na to rady. Koniec roku jest przechlapany, początek też będzie. Mówię oczywiście o finansach. Bo zdrowie póki co jest. Do rządu nie mam żalu. Gdyby zrobili inaczej i puścili wszystkich na żywioł, to potem byłyby pretensje, że nie dopilnowali – podkreśla nasz rozmówca.
Informację o zakazie przemieszczania się jako pierwsza podała Wirtualna Polska. Ma obowiązywać od godz. 19 w sylwestra do godz. 6 rano 1 stycznia. Wyjście z domu może usprawiedliwić tylko ważna potrzeba życiowa. Imprezę sylwestrową będzie można zorganizować w kameralnym gronie do 5 osób, najlepiej w gronie rodzinnym. Ma to zapobiec dalszej transmisji koronawirusa.
- Zakaz przemieszczania się w sylwestra będzie egzekwowany w taki sam sposób, jak każde inne obostrzenie - mówił w programie "Money. To się liczy" minister zdrowia Adam Niedzielski. Zapewniał jednocześnie, że tego typu ograniczenia wprowadzane są w dobrej wierze. - Ja sobie zdaję sprawę, że są pewne możliwości obejścia przepisów, ale nie kontestujmy i nie szukajmy sposobu, jak zrobić sobie na złość – podkreślał minister.
Co to oznacza w praktyce? Niedozwolone będzie choćby odpalenie fajerwerków przed blokiem. Trudno bowiem to uznać za realizację potrzeby życiowej. Ale już wyjście na spacer z psem między 19 a 6 rano mandatem skutkować nie powinno.
- To głupota, ale co zrobić? Nie będziemy jeździć. Inni też nie będą pracowali. Wszystko przecież stoi: restauracje, hotele, stoki w górach. Niby mówią, że to chodzi o nasze zdrowie, ale prawda jest taka, że powinni myśleć, jak rozwiązać ten problem latem, a nie teraz – kontruje pan Mieczysław (20 lat w zawodzie).
- To jest wszystko grubymi nićmi szyte. Ja myślę, że raczej chodzi o to, aby na święta i sylwestra nie było żadnych strajków i protestów. Nie mówię, że nie ma pandemii, ale to pachnie mi sprawą polityczną – dodaje pan Marek (od dekady w zawodzie taksówkarza).
- Gdyby nie pandemia, to jeździłbym więcej taksówką, ludzi zabierał. Zawsze miałem dużo klientów w takie dni jak sylwester. Spokojnie trzydziestu bym się doliczył. Podobnie było w weekendy, gdy działały knajpy. A teraz na nockach nic się nie dzieje. Na szczęście moja żona dobrze zarabia. Gdyby nie ona, to ja dawno zrezygnowałbym z tej pracy – podsumował.
Egzekwowanie zakazu przemieszczania się może być trudne do przeprowadzenia. Dlatego też w tym przypadku mowa bardziej o zaleceniu niż nakazie pozostania w domach. Co innego, jeśli policja natrafi na mnóstwo aut zaparkowanych pod domem podczas sylwestrowej nocy. Interwencja służb jest niemal przesądzona. Co grozi za załamanie przepisów? Mandat policyjny w wysokości 500 zł. Gorzej, jeśli sprawa trafi do sanepidu, wtedy kara może wynieść 30 tys. zł.
- A ja nie rozumiem tego podejścia, że trzeba zarobić jak najwięcej jednego dnia – w sylwestra. Trzeba przez cały rok równo pracować i wtedy nie ma powodów do zmartwień. Choć, Bogiem a prawdą, to cały ten rok kokosów nie przyniósł. Widzi pan, w ilu tu stoimy. Pięć taksówek, a klienci się nie zjawiają. Przed pandemią obrotu były o co najmniej 30 proc. wyższe – wskazuje pan Andrzej.
- Nie rozumiem tych ludzi, co wychodzą na ulice, krzyczą, że pandemia to kłamstwo. Potem łapią to świństwo i wołają "ratunku". Miałem kumpla, pięćdziesiąt lat, zdrowy chłop. 22 listopada poszedł do piachu. Dziabnęło go nagle i po nim. Ja się dziwię ludziom, którzy sobie pobłażają. Takiego pokrzykującego pacjenta wziąłbym na oddział i pokazał mu tych, którzy leżą i umierają. Ciekawe, czy chciałby poleżeć razem z nimi – puentuje pan Marian.