Kijów konsekwentnie zaprzecza, by to on stał za atakami na cele znajdujące się na terenie Rosji. Mimo że zgodnie z doktryną wojenną miałby do nich prawo.
Wiele uderzeń dronów w cele infrastruktury krytycznej może jednak sugerować, że mamy do czynienia z wojną hybrydową. Czyżby więc Ukraina wykorzystała taktykę, którą już w 2014 r. zastosował Putin na Krymie i w Donbasie? Eksperci twierdzą, że taki scenariusz jest prawdopodobny.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Doradca kancelarii prezydenta Ukrainy Mychajło Podolak poinformował niedawno, że ruszyły pierwsze operacje w ramach ukraińskiej kontrofensywy.
– Zapowiadana kontrofensywa właśnie trwa. Nie chodzi o spodziewane frontalne natarcie armii. Tego raczej nie zobaczymy – przekonuje w rozmowie z money.pl dr Jakub Olchowski, ekspert od bezpieczeństwa międzynarodowego Instytutu Europy Środkowej. Jego zdaniem, to przede wszystkim operacje wymierzone w infrastrukturę krytyczną w samej Rosji.
Choć być może nie tylko w nią. Jak informowały rosyjskie media, we wtorek drony strącone zostały nad osiedlem Greenfield, gdzie ma znajdować się rezydencja szefa Gazpromu Aleksieja Millera, oraz nad Razdorami, a te położone są już niedaleko rezydencji Władimira Putina w Nowo-Ogariowie pod Moskwą.
Choć ataki na cywilne obiekty w Moskwie mogą być prowokacją rosyjską, tzw. działaniem pod obcą flagą, to precyzyjne niszczenie własnej infrastruktury w wielu miejscach raczej nią nie będzie.
W środę uderzenie drona miało spowodować pożar w rafinerii Afipsky znajdującej się niedaleko czarnomorskiego portu Noworosyjsk, w pobliżu innej rafinerii, która była kilkakrotnie atakowana w tym miesiącu – opisywał brytyjski "The Guardian".
W miniony weekend zaledwie 10 km od granicy z Białorusią, na terenie Rosji, dwa drony zaatakowały infrastrukturę paliwową, w tym obiekty należące do Transnieftu, rosyjskiego operatora ropociągu "Przyjaźń". Drony wymierzone zostały również w rafinerię naftową w obwodzie Twerskim. To tylko ostanie przykłady. Ciosów spadło znacznie więcej.
Jak informowaliśmy w money.pl, w połowie maja dron zaatakował magazyn ropy naftowej Klintsy JSC Bryansknefteprodukt należący do koncernu Rosnieft. Wcześniej przedstawiciel Transnieftu informował o próbie przeprowadzenia aktu przeciwko systemowi ropociągów "Przyjaźń" na stacji przeładunkowej w Briańsku. Szczegółów jednak nie podał.
Na początku maja przy użyciu dronów zostały zaatakowane dwie rafinerie na terenie Rosji, zlokalizowane blisko terenów okupowanych w Donbasie i na Krymie. Pierwszy uszkodził konstrukcje budowanej fabryki produktów naftowych w Nowoszachtińsku, a kolejny rafinerię Ilsky.
Siły ukraińskie zdobyły dużo doświadczenia. Z każdą taką operacją ryzyko po stronie Rosjan rośnie. Kreml nie jest w stanie przeciwdziałać tym atakom – mówi w rozmowie z money.pl dr Michał Piekarski z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Zdaniem eksperta do skutecznej obrony takich rozproszonych obiektów potrzeba nowoczesnego sprzętu – specjalistycznych systemów antydronowych, których Rosja nie produkuje i do których dostęp ma w ograniczonej liczbie.
Jak tłumaczy Jakub Olchowski, najbardziej narażona jest infrastruktura w rejonach przygranicznych. Ale drony latające nad Kremlem czy w okolicach Petersbuga dowodzą, że ten zasięg może być znacznie większy.
Na cel mogą pójść zarówno kolejne rafinerie, jak i sieć gazociągów, która przez lata była rozbudowywana w kierunku zachodnim, a także naftoporty czy gazoporty zlokalizowane w rejonie Bałtyku.
Nie podejmę się oceny szans powodzenia takich operacji, ale wystarczy już samo zagrożenie takim atakiem. Zmusza to Rosję do przekierowywania uwagi, wykorzystywania ludzi i sprzętu, który nie trafi na front albo będzie musiał zostać z niego ściągnięty. Wysiłek wojenny będzie drenowany, a koszty agresji będą coraz wyższe – mówi Olchowski.
Zemsta na Putinie?
Już w ubiegłym roku pojawiały się informacje o pożarach choćby w fabrykach zbrojeniowych w mieście Perm, gdzie produkuje się amunicję rakietową do wyrzutni Grad i Smiercz, składowiska ropy w Briańsku, czy elektrowni na wyspie Sachalin.
Jednak od początku maja tego roku liczba ataków na infrastrukturę znacznie wzrosła. Nie mówiąc już o tych o zasięgu propagandowym, jak przy rzekomym ataku na Kreml, czy rajdzie proukraińskich oddziałów Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego i Legionu "Wolna Rosja" na obwód biełogrodzki.
Zdaniem dra Olchowskiego to właśnie ataki hybrydowe są odsłoną kontrofensywy ukraińskiej. Strategia walki została zmieniona, gdyż musiała zostać dostosowana do możliwości ukraińskiej armii, a ta – zdaniem analityków ds. wojskowości – nie ma potencjału potrzebnego do frontalnego ataku.
Ukraina mimo pomocy Zachodu i świetnej polityki informacyjnej, nie ma sił, aby przełamać tak długi front. Nie mają przewagi w powietrzu, nie mają dalekosiężnej artylerii, nie mogą sobie też pozwolić na potężne straty w ludziach. Dodatkowo koncentracji wojsk nie udałoby się ukryć. Rosjanie od miesięcy spodziewają się tego ataku, zbudowali sześć linii obronnych – wskazuje dr Olchowski.
Podobnego zdania jest Michał Piekarski, który podkreśla, że de facto nie wiemy, czym w rozumieniu Kijowa miała być kontrofensywa. – Oddziaływanie na infrastrukturę krytyczną na terenie Rosji poprzez grupy dywersyjne, ataki statkami bezzałogowymi mogą być równie dobrze jej elementem wstępnym. W żargonie wojskowym nazywa się to operacjami kształtującymi, a więc przygotowującymi do bitwy – tłumaczy nasz rozmówca.
Nawet jeśli, to w dalszym etapie wojska będą prowadzić pozycyjne działania, a nie frontalne natarcie. Będzie więc to wojna manewrowa, poprzez okrążanie i odcinanie rosyjskich oddziałów.
Kijów pokazał, że potrafi wyciągać wnioski. Przeniesienie działań hybrydowych na teren Rosji, uderzenia w gazociągi i obiekty naftowe to zemsta na Putinie za Krym, Donbas i zielone ludziki – uważa Jakub Olchowski. – Parafrazując stare przysłowie: kto wojną hybrydową wojuje, od wojny hybrydowej ginie – dodaje.
Cios w gazowe serce Rosji
Na ile ataki na rurociągi, rafinerie czy elektrownie są skuteczne? Jak bardzo Rosja odczuje ich skutki? Zdaniem eksperta Instytutu Europy Środkowej przerwanie jednej nitki gazociągu, czy spalenie rafinerii nie zagrozi bezpieczeństwu energetycznemu Rosji.
– Rurociąg można naprawić, infrastrukturę odbudować, przekierować dostawy ropy. Jednak to wszystko wymaga czasu i jest kosztowne. Zmasowany atak rakietowy Rosji na ukraińskie sieci energetyczne też ostatecznie nie załamał systemu. Ukraina dziś więcej zarabia na produkcji i sprzedaży energii, niż wydała na jej zakup po ostrzale – tłumaczy nasz rozmówca.
Michał Piekarski podkreśla, że jest to cios przede wszystkim w wizerunek Rosji jako mocarstwa. Sieje chaos, niepewność, każe zadawać pytania o bezpieczeństwo. Pokazuje, że ciosy mogą dosięgnąć samą Rosję, a wojna wcale nie jest tak daleko.
W sensie materialnym (takie ataki – przyp. red.) nie wyrządzają przesadnie wielkich szkód. Nie prowadzą też do dużych strat w ludziach. Mają jednak poważne konsekwencje pośrednie. Po zniszczeniu składu paliwa dla dywizji odczuwalny skutek będzie odłożony w czasie. Ale w konsekwencji może unieruchomić więcej pojazdów niż jeden czy drugi trafiony rakietą czołg – podkreśla dr Piekarski.
Obaj eksperci zgadzają się, że te działania godzą też bezpośrednio w wizerunek Putina. Wojna, która miała pokazać jego siłę, obnaża rosyjskie słabości. Uderzenia w infrastrukturę gazową i naftową to cios w serce. Na wydobyciu i eksporcie surowców w istotnej części oparty jest rosyjski budżet, a koncerny takie jak Gazprom, Rosnieft, Tatnieft czy Novatek były dotąd perłami w koronie Putina.
Jeżeli do zerwanych kontraktów, sankcji, dochodzą jeszcze bezpośrednie i skuteczne ataki na infrastrukturę, potencjał Rosji znów będzie ograniczany, a koszty prowadzenia wojny wzrosną.
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl