Sprawa polskiej kopalni odkrywkowej i istotnej dla systemu energetycznego elektrowni Turów powraca. Tym razem za sprawą postanowienia Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. We wtorek uznał on, że "zachodzi niebezpieczeństwo wyrządzenia znacznej szkody w środowisku" i wstrzymał wykonanie decyzji środowiskowej. Co to dokładnie oznacza i czy elektrowni grozi natychmiastowe zamknięcie? Wyjaśniamy.
Postanowienie to jeszcze nie wyrok
W przestrzeni medialnej w niecałą dobę od ogłoszenia tej decyzji pojawiły się wypowiedzi polskich polityków nawołujących do walki o polską elektrownię. Temperatura wokół tematu Turowa wzrasta, odparowując sens i istotę problemu.
Zostawmy więc barwne stwierdzenia o wbijaniu zakrwawionego sztyletu w serce i plecy (wiceszef MON Wojciech Skurkiewicz), decyzji pod niemieckim dyktatem (minister aktywów państwowych Jacek Sasin), czy reprezentacji obcych interesów i bezprawiu (premier Mateusz Morawiecki).
Czego dotyczy problem i jakie są fakty? Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie 6 czerwca wstrzymał wykonanie decyzji środowiskowej Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska dla kopalni Turów z 2022 roku. Wniosek w tej sprawie złożyły organizacje proekologiczne: Fundacja Frank Bold, Greenpeace i Stowarzyszenie Ekologiczne EKO-UNIA. Wszystkie zwracały uwagę na wadliwość decyzji GDOŚ.
Czy decyzja sądu zamyka kopalnię w Turowie? Nie. Nie oznacza również natychmiastowego wstrzymania wydobycia i zatrzymania pracy w elektrowni. Jak zaznacza Jakub Wiech, ekspert portalu branżowego Energetyka24, prace w kopalni Turów wciąż są realizowane na podstawie wydanej w 1994 roku koncesji, przedłużonej w roku 2020 do 2026 roku.
Problem dotyczy tego, co dalej. Na podstawie decyzji środowiskowej GDOŚ w lutym 2023 roku resort klimatu przedłużył koncesję na wydobycie węgla do 2044 roku. Ekolodzy domagają się natomiast zakończenia działalność kopalni w 2027 roku, a więc po wygaśnięciu obecnie obowiązującej koncesji.
Jednak wtorkowe postanowienie WSA wciąż nie przesądza ono o tym, czy decyzja, której wykonanie zostało wstrzymane, jest wadliwa czy nie - zaznacza Wiech. Będzie to dopiero przedmiotem rozważań sądu. Postanowienie nie jest prawomocne. Ministerstwu i spółce PGE, do której należy kopalnia, przysługuje możliwość wniesienia zażalenia do Naczelnego Sądu Administracyjnego.
Wydobywać czy nie wydobywać
Dla rządu sprawa Turowa to sprawa niezwykle czuła. Podobnie jak kwestia odchodzenia od węgla i związanych z tym wyzwań społecznych i gospodarczych. Polska zobowiązała się kilka lat temu do dekarbonizacji energetyki, podpisując ręką premier Beaty Szydło tzw. porozumienia paryskie. Aby spełnić zawarte w tych porozumieniach cele, powinniśmy odejść od węgla - według różnych modeli - do 2030 roku, a najdalej w 2035. Przyjęty przez rząd Mateusza Morawieckiego plan zakłada jednak, że stanie się to dopiero w 2049 roku.
Tu wracamy do Turowa. Kopalnia i działająca obok elektrownia o mocy dwóch gigawatów zapewnia od sześciu do ośmiu procent energii w Polskim miksie energetycznym. Obecnie jest to istotny wkład w bezpieczeństwo energetyczne kraju. - Nie ma wątpliwości, że zamknięcie elektrowni z dnia na dzień jest nie tylko nieracjonalne, ale też niemożliwe, bezprawne i właśnie szkodliwe dla środowiska - podkreśla w rozmowie z money.pl Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki, ekspert ds. energetycznych w Business Centre Club.
Problem jednak dotyczy tego, jak długo powinna Polska utrzymywać tę kopalnię.
Nie łudźmy się, każda kopalnia, zwłaszcza odkrywkowa węgla brunatnego, będzie wyrządzała szkody środowiskowe. Odchodzenie od paliw kopalnych jest koniecznością. Zamknięcie kopalni dziś, bez planu i przygotowanej strategii, byłoby głupotą. Jednocześnie mam poważne wątpliwości, czy przedłużanie koncesji do 2044 roku jest racjonalne - dodaje Steinhoff.
Jak podkreśla, Polska musi aktywnie zmierzać w kierunku alternatywnych źródeł energii, rozwijając elektrownie korzystające z odnawialnych źródeł energii i atom. - Mamienie polskimi pokładami węgla i trwanie przy ciągłym wydobyciu to mydlenie oczu lokalnym społecznościom - komentuje.
Pieniądze na transformację
Tu pojawia się inna zmora Turowa. Radosław Gawlik z EKO-UNII zarzuca władzom, że wciąż nie mają żadnego planu na transformację regionu, którego kopalnia jest bardzo istotnym elementem.
- Rząd i PGE obietnicą wydobycia węgla do 2044 roku okłamują ludzi z regionu bogatyńsko-zgorzeleckiego. Działania polityków doprowadziły już do utraty miliarda zł z UE na sprawiedliwą transformację dla Turowa, a przez ich zaklinanie rzeczywistości nie ma żadnego planu na transformację regionu - zaznacza Gawlik.
Chodzi o pieniądze z UE na realizację planów sprawiedliwej transformacji w regionach górniczych. Komisja Europejska zaakceptowała plany przygotowane dla polskich regionów. To 3,85 mld euro z przeznaczeniem na przebranżowienie pracowników czy dostosowanie się do wymogów zmian w polityce energetyczno-klimatycznej.
Pieniędzy nie otrzyma jednak kopalnia Turów. Dlaczego? Z powodu niedostarczenia przez spółkę PGE harmonogramu stopniowego odchodzenia od węgla w kompleksie Turów. To w praktyce od początku dyskwalifikowało go ze względów formalnych. Co znamienne, ta sama spółka przygotowała natomiast odpowiedni harmonogram dla Bełchatowa.
Kosztowne spory z sąsiadami
Kwestia Turowa kładzie się też cieniem na polskim rządzie przez kosztowny spór z Czechami i KE. Stąd też tak ostre reakcje dziś. Ten spór kosztował nasz kraj ponad 500 mln zł. Przypomnijmy, że Czesi zgłaszali Polsce problemy między innymi z wodą w rejonach sąsiadujących z wielką polską odkrywką. Jeszcze w 2019 roku zwracano uwagę, że rozbudowa kopalni Turów oznaczać będzie nie tylko większe natężenie hałasu i zapylenia, ale też trudności mieszkańców czeskiego Liberca z dostępem do wody.
Jak pisaliśmy w money.pl, Czesi wyceniali wówczas koszty inwestycji, które były potrzebne do sprowadzenia z Gór Izerskich wody, na ponad 10 mln zł. Uważali, że koszty te powinna ponieść strona polska.
Zabrakło aktywnych działań tak firmy PGE, jak i polskich władz. Temat zbagatelizowano i wyewoluował do poważnych rozmiarów w 2021 roku. Sposób, w jaki rząd rozwiązał tę sprawę okazał się dla nas wszystkich, podatników, niezwykle kosztowy - przypomina Janusz Steinhoff.
W lutym 2021 roku Czesi złożyli bowiem pozew przeciwko Polsce do Trybunału Sprawiedliwości UE w związku z rozszerzeniem kopalni węgla brunatnego Turów. Decyzją KE nakazano Polsce wstrzymanie wydobycia ze skutkiem natychmiastowym. Polska odrzuciła te żądania, co skutkowało nałożeniem kar.
Tak, jak wówczas, tak i dziś uważam, że tamta decyzja TSUE o natychmiastowym przerwaniu wydobycia była nieprzemyślana i niemożliwa do zrealizowania. Nie mam co do tego wątpliwości. Problem w tym, że przez liczne zaniechania dopuszczono do tak dalekiej eskalacji tego konfliktu - zaznacza Steinhoff.
W efekcie długiej batalii dyplomatycznej, bo zakończonej dopiero w lutym 2022 roku, Polska i Czechy dogadały się. Na czeskie konta przelana została kwota 45 mln euro. Do tego Polska musiała zapłacić przynajmniej 68 mln euro kary zasądzonej przez TSUE za niewykonanie jego decyzji. Uzgodniono też budowę wału ziemnego, który ma chronić mieszkańców Czech przed zanieczyszczeniami z kopalni Turów.
Wydawać by się mogło, że problem Turowa został zażegnany. Jednak jesienią 2022 roku temat rozbudowy kopalni wrócił za sprawą niemieckiej Żytawy, która skarżyła się na osiadanie gruntów z powodu utraty wód gruntowych wypompowywanych przez kopalnię. W październiku miasto złożyło pozew do sądu administracyjnego w Warszawie.
Zmory Turowa będą więc powracać. Pozostaje pytanie, jak polski rząd, samorząd i sama spółka PGE będzie te sprawy załatwiać. - Problem nie zniknie, to zawsze będzie drażliwy temat. Nawet jeśli podobne kopalnie prowadzą Niemcy, którzy wyprzedzają nas w wydobyciu węgla brunatnego, czy Czesi, którzy są w UE tuż za nami. Po to jednak mamy opłaty eksploatacyjne, aby mieć środki na rekompensaty za wyrządzane szkody - komentuje Janusz Steinhoff
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl