Epidemia koronawirusa przeciążyła służbę zdrowia, również tę prywatną. Do gabinetu dostać się trudno, trzeba przechodzić przez różne procedury przy wejściu do placówki, terminów brakuje. Publiczna służba również kuleje, mnóstwo placówek – szczególnie tych, które leczą pacjentów dotkniętych COVID-19 – pracuje na pół gwizdka. Trudno im się zresztą dziwić.
Co ma zrobić pacjent, który faktycznie na coś zachorował albo po prostu potrzebuje zwolnienia? Wystarczy sypnąć nieco groszem i wypełnić formularz w internecie, a potem chwilę porozmawiać z lekarzem, by dostać tydzień wolnego. Bez chodzenia po przychodniach, spowiadania się z chorób czy symulowania.
Sprawdziliśmy jedną z ofert – firma medyczna reklamuje się nawet na Facebooku w dość dosadny sposób. "Zamów e-zwolnienie w 5 minut. Bez wychodzenia z domu". I faktycznie, to działa – chociaż nie aż tak doskonale, jak na reklamie. Po pierwsze – trzeba za to zapłacić, ale kwota nie jest wygórowana. E-recepta kosztuje ok. 50 złotych, e-zwolnienie to koszt niecałych 120 złotych.
Jak wygląda procedura?
Najpierw trzeba wypełnić formularz z danymi – podajemy swoje personalia i NIP pracodawcy. Potem trzeba opisać dolegliwości, jakie nas nękają. Na internetowych grupach wsparcia bez problemu można znaleźć wiarygodne opisy różnych schorzeń, które nie powinny budzić wątpliwości lekarza. Ja wybrałem zapalenie zatok – coś, co niestety znam. Wydzielina z nosa, zatkane drogi oddechowe, ból głowy, lekka gorączka. Trzeba jeszcze opisać przyjmowane leki i przechodzimy do procesu płatności. 119 złotych zapłacone blikiem i po sprawie. Włączam stoper.
L4 w odwrocie. Zaskakujący efekt epidemii
Po niespełna 7 minutach dzwoni telefon. Pani doktor informuje, z jakiej firmy telefonuje, pyta o dane, dopytuje o schorzenie. Nie prosi jednak o żadne dodatkowe informacje, raczej potwierdza to, co napisałem we wniosku. Przeprasza też za to, że nie od razu dostanę zwolnienie, bo system ZUS-u jest przeciążony i to może potrwać jakieś pół godziny dłużej. Życzymy sobie miłego dnia i rozłączamy się.
Rozmowa trwała niecałe dwie minuty. Kolejne kilka minut później dostaję maila z informacją, że moje zwolnienie trafiło już do ZUS-u i mojego pracodawcy. Całość trwała około 10 minut, bez wychodzenia z domu, wałęsania się po przychodniach i narażania na zarażenie jakimś wirusem. W ten sposób można dostać zwolnienie maksymalnie na 7 dni, ale za kolejne 119 złotych możemy dostać przedłużenie zwolnienia.
Problem w tym, że lekarz nie ma najmniejszej szansy na zweryfikowanie tego, czy pacjent faktycznie jest chory, czy coś mu dolega, czy może po prostu chce kupić sobie zwolnienie. Mojego zapalenia zatok nie da się sprawdzić przez telefon, podobnie zresztą jak większości innych chorób. Lekarz, który przeprowadza szczątkowy wywiad, nie zna swojego pacjenta, pacjent nie zna lekarza. Szansa, że kiedykolwiek się jeszcze spotkają, jest minimalna.
W ubiegłym roku ZUS przeprowadził 574,1 tys. kontroli zwolnień lekarskich. Wstrzymano lub obniżono świadczenia chorobowe na kwotę 207,7 mln zł.
- Zakład Ubezpieczeń Społecznych zna tę sprawę. Trafiła ona do odpowiednich organów. Powiadomiona już została o tym prokuratura. Zasady kontroli zaświadczeń lekarskich nie zmieniły się w związku ze stanem epidemii. ZUS ma prawo i obowiązek badać kwestię orzekania o czasowej niezdolności do pracy – mówi w rozmowie z WP Finanse Paweł Żebrowski, rzecznik ZUS.
Przypomina, że lekarz orzecznik ZUS w ramach kontroli zwolnienia lekarskiego może przeprowadzić badanie osoby, dla której wystawiono zwolnienie lekarskie, a także zażądać od lekarza, który wystawił zwolnienie, udostępnienia dokumentacji medycznej, która była podstawą do wystawienia zwolnienia.
- W razie wątpliwości lekarze orzecznicy mają również prawo skierować osobę na badanie do lekarza konsultanta lub na badanie dodatkowe. Decyzja o sposobie kontroli danego zwolnienia podejmowana jest indywidualnie w każdej sprawie, z uwzględnieniem m.in. danych zawartych w treści tego zwolnienia – precyzuje Żebrowski.
O niewłaściwym korzystaniu ze zwolnienia lekarskiego mówimy, gdy chory w jego trakcie pracuje lub wykonuje inne działania, które mogą wydłużyć powrót do zdrowia. Wtedy musi liczyć się z tym, że straci prawo do świadczenia chorobowego. W 2019 r. ZUS stwierdził takie nieprawidłowości w przypadku 19,7 tys. zwolnień lekarskich.
Co do zasady w sprawie zwolnień nie wypowiada się za to Narodowy Fundusz Zdrowia. Jego przedstawiciele przyznają nieoficjalnie, że i tak przyjrzą się sprawie i skonsultują się z prawnikami. Lekarze mają bowiem pełne prawo udzielać porad telefonicznych, a także wystawiać recepty, jeśli sprawa choroby nie budzi wątpliwości. Te zasady zostały poluzowane w związku z epidemią koronawirusa, bo taka była konieczność. Niestety znaleźli się zarówno pracownicy, jak i firmy, które wykorzystują tę sytuację do własnych celów, niemających nic wspólnego z ochroną zdrowia.
Problem lewych zwolnień rośnie
Warto przypomnieć, że pracodawca ma pełne prawo skontrolować pracownika na zwolnieniu lekarskim. Może sprawdzić, czy jest w domu i czy stosuje się do zaleceń medyków. Zakład pracy może wynająć firmę, która zrobi to w jego imieniu. Zajmuje się tym np. firma doradcza Conperio. Z jej danych wynika, że pandemia koronawirusa spowodowała lawinowy wzrost poziomu absencji chorobowej w polskich firmach od marca do maja br. Pracownicy wykorzystywali w tym czasie koniunkturę na zwolnienia chorobowe i w rekordowym wymiarze przebywali na L4, mimo że faktycznie nie byli chorzy. Znaczący wzrost naruszeń zwolnień chorobowych został zaobserwowany u pracodawców, którzy przestali kontrolować pracowników w trakcie pandemii. Natomiast u tych, którzy kontynuowali kontrole, poziom absencji pozostał na poziomie sprzed marca.
- W ciągu ostatnich trzech miesięcy, od początku trwania pandemii koronawirusa, zaobserwowaliśmy zjawiska świadczące o nadużywaniu zwolnień chorobowych przez pracowników. Już w marcu zanotowaliśmy wzrost poziomu absencji u wszystkich obsługiwanych przez naszą firmę pracodawców. Wynikało to z dynamicznie zmieniającej się sytuacji dotyczącej rozprzestrzeniania epidemii i komunikatów docierających na ten temat do opinii publicznej – mówi Mikołaj Zając, prezes Conperio.
Z audytu absencji chorobowych Conperio przeprowadzonego w okresie od marca do maja 2020 roku wśród pracowników fizycznych zakładów produkcyjnych zatrudniających do tysiąca osób wynika, że znaczna część przebywających w tym okresie na L4 lub kwarantannie, nie była faktycznie chora, nie przestrzegała wymogu kwarantanny lub nie zajmowała się opieką nad dzieckiem, lub osobami starszymi (zasiłek opiekuńczy).
Po okazaniu dokumentów upoważniających do przeprowadzenia kontroli, przedstawiciele firmy zastawali dużą część kontrolowanych na czynnościach wykluczających ich niedyspozycyjność i poświęcenie opiece, m.in. na pielęgnacji przydomowych ogrodów, spawaniu, spacerach z psem, zakupach itp.
– Wśród skontrolowanych zdarzały się osoby nieobecne w domu mimo nakazu objęcia izolacją i sankcji karnych za opuszczanie kwarantanny. Spora część z nich pozostawała pod wpływem alkoholu, a niektórzy rozpoczęli dodatkową niezarejestrowaną działalność, często w branżach takich jak budownictwo czy usługi remontowo-wykończeniowe – wyjaśnia prezes Zając.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie