Marcin Łukasik, money.pl: Temat dochodu podstawowego, zwanego też gwarantowanym, mocno dzieli Polaków. Gdyby zapytać o niego tych, którzy słyszą o nim pierwszy raz, i tych, którzy już znają ten pomysł, to okazuje się, że dokładnie połowa popiera to rozwiązanie.
Paula Kukołowicz, Polski Instytut Ekonomiczny: Temat nie jest nowy, ale wciąż wywołuje emocje. Także w gronie ekspertów. Jest to rozwiązanie, które znajduje poparcie wśród zwolenników koncepcji liberalnych, jak i socjalnych.
Niektórzy zwolennicy rozwiązań liberalnych popierają dochód podstawowy jako narzędzie, które mogłoby zastąpić większość obecnych wydatków socjalnych państw. Taka dyskusja pojawiła się już w latach 70., gdy wiele osób sygnalizowało, że wydatki te stają się zbyt wysokie.
Na przykład we Francji wzrosły one z 11,2 proc. PKB w roku 1960 do 20,1 proc. w roku 1970. W Wielkiej Brytanii w tym samym okresie - z 12,4 proc. do 19,6 proc. I to właśnie w Wielkiej Brytanii szczególnie głośno podnoszono argument dotyczący nadmiernego wzrostu wydatków socjalnych. Choć po dojściu do władzy Margaret Thatcher w roku 1979 podejmowano próby ich ograniczenia, nie przyniosło to efektu.
Z kolei osoby o poglądach prosocjalnych argumentują, że taki dochód mógłby być czymś, co uzupełniałoby obecny system zabezpieczenia społecznego. Być może i tu byłaby przestrzeń, aby zrezygnować z niektórych wydatków socjalnych.
Z czego na przykład? Programu 500 plus?
Można rozważać wiele modeli realizacji dochodu podstawowego. Np. uwzględnia się przyznanie osobom nieletnim świadczenia w pełnej wysokości, w połowie standardowej wysokości lub w ogóle. Nie ma też jednoznacznego stanowiska ekspertów, czy świadczenie powinno przysługiwać migrantom. Skoro więc nie wiadomo, jak konkretnie taki program miałby wyglądać, to nie wiadomo też, w jakiej mierze jego finansowanie miałoby się odbywać poprzez rezygnację z niektórych obecnych wydatków socjalnych.
Cały pomysł wywołuje emocje również w kontekście poczucia sprawiedliwości, które może być różne u różnych ludzi. Są osoby, które uważają, że sprawiedliwe jest, aby wszyscy otrzymywali tyle samo. To, jak sobie poradzimy, zależy tylko od nas i od tego, jak sami wykorzystamy ten "kapitał początkowy", który dla każdego powinien być dokładnie taki sam. Jest to tak zwana reguła równości.
Inni skłaniają się ku regule zasług, według której im więcej dostajemy, tym więcej się od nas wymaga, a także że jeśli więcej wpłacamy do powszechnego systemu, to więcej otrzymamy na końcu. Jeszcze inni uznają, że należy pomagać każdemu, kto potrzebuje pomocy. To oznacza, że o tym, co jest sprawiedliwe, a co nie, decydują indywidualne potrzeby.
Nasze badanie pokazuje, że poparcie dla dochodu podstawowego jest wyraźnie wyższe wśród osób, które uznają, że państwo powinno dawać każdemu tyle samo. Tyle samo dostanie biedny, tyle samo bogaty i tyle samo osoba, która ma duże potrzeby, a nie jest w stanie samodzielnie ich zrealizować.
Czyli przykładowo 1200 zł dla osoby, której gorzej się wiedzie w życiu, ale też 1200 zł na osoby, która jest majętna. Po co dochód podstawowy temu, kto ma miliony na koncie?
W koncepcji dochodu podstawowego ważne jest, aby zarządzać ryzykiem w sposób efektywny. Trajektorie życiowe, szczególnie w dzisiejszych czasach, szybko się zmieniają. Efektywność dochodu podstawowego w zapewnianiu bezpieczeństwa mogłaby wynikać z tego, że przyznanie świadczenia odbywałoby się automatycznie, bez badania każdego przypadku z osobna.
To odbiera niektórym dostęp do świadczeń, innym pozwala korzystać ze środków, które im się nie należą. A na koniec dnia cały proces administrowania tym systemem jest czasochłonny i kosztowny.
Tymczasem zmiany dokonujące się na rynku powodują, że praca nie daje bezpieczeństwa socjalnego. Widzimy to w Polsce. Mamy najwyższy w Unii odsetek osób pracujących w niestandardowych formach zatrudnienia, które dają mniejszy zakres tego bezpieczeństwa. Dodatkowo procesy robotyzacji i automatyzacji są katalizatorem dalszych zmian na rynku pracy, w tym zanikania jednych zawodów i pojawiania się nowych.
Czyli dochód podstawowy miałby być ratunkiem na wypadek, gdyby postęp i roboty miały zabrać nam pracę?
Roboty nie zabiorą nam pracy. Ta praca będzie, ale aby móc ją wykonywać, trzeba będzie zdobyć nowe kwalifikacje. Trudno jednak przejść przez taki proces z dnia na dzień. Osobie, która ma 50 lat, trudniej jest nadążyć za postępem zmian technologicznych. Państwa nie nadążają za tymi zmianami.
Dochód podstawowy może być mechanizmem, który zapewniłby poduszkę ochronną na okoliczność chorób, wypadków losowych czy zmiany pracy i zdobycia nowych kwalifikacji.
Warto też pamiętać o tym, że przekwalifikowanie się często wymaga pewnego zabezpieczenia finansowego i poniesienia pewnych nakładów. Nie zdecydujemy się na to, jeśli nie będziemy mieli takiego buforu.
Nie brakuje jednak głosów, że dochód podstawowy, mimo iż niski, i tak może zniechęcić niektóre osoby do pracy. Do tego część pracodawców może pomyśleć: skoro państwo po części płaci moim pracownikom, to obetnę im wynagrodzenia. Co wtedy?
Faktycznie jest obawa odnośnie negatywnego wpływu na podaż pracy. Badania nie dają jednoznacznej odpowiedzi w tym zakresie. Nie da się przewidzieć, jak miałby zadziałać program, który miałby być bezterminowy. Warto jednak podkreślić, że w dochodzie podstawowym kwota świadczenia miałaby być na tyle niska, aby dawać możliwość przeżycia na absolutnym minimum. Taka osoba nie miałaby wygodnego życia.
PIE oszacowało koszty programu na 376 mld zł przy założeniu, że 1200 zł dostawałaby osoba w wieku produkcyjnym, a 600 zł dziecko. Mówimy tu o pieniądzach, które miałyby zostać wypłacone obywatelom. Ale do tego trzeba doliczyć koszty obsługi programu. To są gigantyczne kwoty. Czy dzisiejszy deficytowy i kryzysowy budżet mógłby udźwignąć takie zobowiązanie?
W tym momencie to rozwiązanie nie działa w żadnym państwie świata. Można to tłumaczyć tak, że żadnego państwa na to nie stać. Kwot, o których mowa, nie da się znaleźć ot tak. Trzeba przyznać, że jest to hojny program.
Finansowanie go musiałoby pochodzić z wzrostu podatków, wzrostu zadłużenia lub rezygnacji z innych świadczeń. Dla przykładu cały system świadczeń społecznych, z emeryturami włącznie, kosztuje nas ok. 340 mld zł. Są to porównywalne kwoty.
Czy wchodzi więc w grę zastąpienie systemu zabezpieczenia społecznego przez dochód podstawowy? Zapytaliśmy o to Polaków. Nie widzą oni takiej możliwości. Niemal 91 proc. z nich mówi, że finansowanie takiego programu nie mogłoby pochodzić z rezygnacji z systemu rent i emerytur. Jest to oczywiście pytanie czysto hipotetyczne, gdyż taki scenariusz byłby zerwaniem społecznej umowy, w której przez całe życie odkładamy na późniejszą emeryturę.