W poniedziałek wieczorem w wynikach wyszukiwania Google zaczęły się pokazywać dziwne wyniki dotyczące kursów walut. Euro, według strony Google Finance, "było" wyceniane na 5,9 zł (kurs zamknięcia w piątek to 4,37 zł), dolar na 5,37 zł (zamiast 3,93 zł), frank szwajcarski na 6,38 zł (zamiast 4,67), brytyjski funt "odnotował" kurs 6,84 (zamiast 5,0 zł).
Czy Polacy masowo ruszyli do kantorów? Po otrzymaniu kilku sygnałów postanowiliśmy to sprawdzić. Doświadczenia osób prowadzących kantory były różne. Podobnie jak przyczyny zmian w zachowaniu klientów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niektórzy Polacy uwierzyli w euro po 6 zł
Marcin Starkowski, PR Manager w Cinkciarz.pl, przyznaje, że przekłamane wyniki wyszukiwania Google przełożyły się na konkretne zachowania części konsumentów.
Niespodziewane anomalia w kursach najpopularniejszych walut 1 stycznia spowodowały olbrzymie zamieszanie w mediach i social mediach. Nasz portal Cinkciarz.pl zanotował aż o kilkaset proc. większy ruch niż standardowo - stwierdził.
Polacy wyraźnie szukali też potwierdzenia nietypowych informacji w sieci. - Zaobserwowaliśmy też znacznie więcej odwiedzin i obserwujących na naszym profilu na platformie X (dawny Twitter), na którym publikujemy aktualne wpisy o wymianie walut i innych usługach wielowalutowych - dodał.
Przedstawiciel cinkciarz.pl przyznał też, że przyczyny zawyżonego kursu były całkowicie niezrozumiałe. - Wszyscy zastanawiali się, czy to błąd techniczny dostawcy danych dla wyszukiwarki Google, czy może fake news. Jeśli ta druga opcja byłaby prawdziwa, to hipotetycznie ktoś mógł na przykład za pomocą AI wygenerować sztuczny ruch na portalach. Ale to tylko gdybanie. Zapewne nie dowiemy się, jaka była naprawdę przyczyna takiego stanu rzeczy - dodał.
Wyjaśnił też, że warto być na bieżąco z prawdziwymi kursami i sprawdzać w światowych agencjach informacyjnych jak np. Bloomberg.
Ruch w kantorach większy, ale przyczyny inne
Przedstawicielka ogólnopolskiej sieci kantorów przyznała w rozmowie z money.pl, że zwiększony ruch 2 stycznia faktycznie miał miejsce. Powodem nie były jednak tajemnicze wykresy, które ukazały się internautom dzień wcześniej. - Zwiększony ruch na początku roku to coś normalnego - po przerwie świąteczno-noworocznej zawsze to obserwujemy.
Jak wyjaśniła, zwiększone zainteresowanie wymianą walut związane jest zazwyczaj z wymianą turnusów. Pewne znaczenie mógł mieć też rosnący kurs dolara.
"Zabawa w głuchy telefon"
Sytuację sprawdziliśmy w lokalnych punktach rozsianych po całej Polsce. W większości przypadków słyszeliśmy tę samą odpowiedź. - Nie zaobserwowaliśmy zwiększonego ruchu, klienci chyba zdążyli się zorientować, że ten zawyżony kurs to jakiś błąd - powiedziała w rozmowie z money.pl prowadząca niewielki punkt w Wielkopolsce. W poniedziałek było bowiem święto, a we wtorek rano o tym, że kurs de facto nie wzrósł, pisały już wszystkie media.
Właściciel punktu z pomorza ma inną teorię. - Wie pan, jakiś ruch większy był. Mi to przypominało zabawę w głuchy telefon. Ktoś coś usłyszał, ktoś coś powtórzył, pojedyncze osoby o ten wysoki kurs euro pytały. Ale przecież ja mam w oknie kursy walut - podejrzewam, że jakaś grupa klientów przyszła po prostu "przekonać się na własne oczy" po ile chodzi to euro czy dolar - dodał.
Google wyjaśnia skąd zamieszanie
Informacja o nieprawidłowym kursie odbiła się szerokim echem. Jeszcze w poniedziałek uspokajający wpis na ten temat opublikował minister finansów Andrzej Domański. Jego resort, a także resort cyfryzacji, zwróciły się do Google z prośbą o wyjaśnienia.
Gigant internetu przyznał, skąd czerpał nie do końca rzetelne dane. "Ceny na koniec dnia są dostarczane przez Morningstar. Dane dotyczące czynności korporacyjnych i metadane firm są dostarczane przez Refinitiv" - czytamy w komunikacie.