Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Chwilowo chodzi o stosunkowo skromną zaliczkę w wysokości 550 mln euro w ramach programu wsparcia transformacji energetycznej. O program, w przypadku którego decyzja jest stosunkowo prosta, bo nie muszą być brane pod uwagę uzgodnione przez rząd z Komisją Europejską kamienie milowe dotyczące praworządności, a więc zmiany ustawowe które niełatwo będzie spełnić ze względu na możliwe weto ze strony prezydenta.
W dodatku chodzi o procedurę awaryjną, bo jeśli pieniądze te nie zostaną odblokowane do początku grudnia, mogą nam przepaść.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
No tak, ale chyba dla nikogo nie jest tajemnicą, że ta wysoce prawdopodobna decyzja pokazuje nadciągającą wielką zmianę w relacjach rządu w Warszawie i Komisji Europejskiej w Brukseli.
Zmianę, która prawdopodobnie dość szybko zaowocuje kolejnymi decyzjami o odmrożeniu pieniędzy z KPO. I to niezależnie od tego, jak szybko Polska będzie w stanie wypełnić zapisane na papierze kamienie milowe.
Ogromne kwoty. Trzeba wydać je szybko
Mówimy o pieniądzach, które są nam dziś bardzo potrzebne. Chodzi o kwoty naprawdę ogromne, bo sięgające od 34 do 59 miliardów euro (w zależności od tego, jak dużą pulę nasz kraj będzie chciał wykorzystać).
Jest to odpowiednik od 4 do niemal 8 proc. PKB Polski, albo mówiąc inaczej – w maksymalnym układzie – niemal dwukrotności wszystkich inwestycji publicznych, których rocznie dokonujemy w kraju (nota bene też w połowie finansowanych ze środków unijnych, tyle że nie z jednorazowego zastrzyku jakim jest KPO, ale z regularnie napływających co rok funduszy strukturalnych).
Pieniądze te trzeba wydać szybko, bo w ciągu najbliższych trzech lat. A tak się składa, że mamy akurat gospodarkę, która z najwyższym trudem wydobywa się z długotrwałej recesji, z kompletnie rozregulowanymi finansami, największym w historii deficytem budżetowym (oczywiście tym prawdziwym, a nie fikcyjnym, o którym opowiadał nam przez ostatnie lata pan premier) i najniższą w historii skalą inwestowania, zwłaszcza firm prywatnych. Nie ma chyba lepszego momentu na to, by spadła na nas taka manna z nieba.
Manna z nieba? – śmieją się ironicznie politycy PiS. Nieprawda, to nie żadna manna, ale pieniądze pożyczone, które trzeba będzie kiedyś zwrócić. I tak, i nie.
Rzeczywiście, Unia Europejska pożyczyła od inwestorów pół biliona euro na realizację programu ożywienia gospodarek krajów członkowskich, a one wszystkie – w tym oczywiście i Polska – gwarantują ich zwrot.
Tylko że gwarantujemy zwrot tej kwoty niezależnie od tego, czy sami sięgniemy po pieniądze, czy nie. Krótko mówiąc, z programu zaciągnięcia kredytu i wykorzystania go na własne potrzeby zrealizowaliśmy jak dotąd tylko pierwszą połowę. I poważnie groziło nam to, że będziemy spłacać kredyt za innych, samemu nie mając z tego żadnych korzyści.
Chyba nie trzeba być wielkim finansistą, żeby stwierdzić (używając potocznego, ale precyzyjnego języka), że to najbardziej frajerskie zachowanie, jakie można sobie wyobrazić.
Skoro jest to zachowanie w tak oczywisty sposób głupie, to dlaczego należne Polsce pieniądze od niemal dwóch lat czekają zamrożone w Brukseli, a dotychczasowy rząd nie zrobił wiele, by po nie sięgnąć? Chyba nie trzeba nikomu przypominać.
Konflikt rządu z Komisją Europejską o przestrzeganie zasad praworządności trwał od lat, a ponieważ obie strony chciały, by pieniądze do Polski popłynęły, premier Morawiecki sam zaproponował kompromis możliwy do przełknięcia przez PiS i Komisję, czyli tzw. kamienie milowe.
Zaproponował, po czym nie był w stanie zmusić części polityków swojego obozu (w tym swoich kolegów-ministrów zasiadających w rządzie i polityków odgrywających rolę sędziów w Trybunale Konstytucyjnym) do przyklepania dokonanych zmian i tym samym odblokowania pieniędzy. Czas mijał, polski budżet był w coraz gorszym stanie, gospodarka wpadała w recesję, a pieniądze leżały w Brukseli.
Kpili z Tuska
Początkowo, zaraz po wyborach, politycy PiS wykpiwali obietnice Donalda Tuska, że będzie w stanie szybko odblokować KPO. Teraz zapewne będą powtarzać, że wroga nam Komisja w jawny sposób wspierała opozycję. Szukała tylko pretekstu, by nie dać przed wyborami pieniędzy odchodzącej władzy, a teraz podjęła polityczną decyzję, aby je dać nowej. A koronnym dowodem będzie to, że przecież kamienie milowe nadal nie są spełnione.
I znowu: i tak, i nie.
Głównym problemem leżącym pomiędzy odchodzącą władzą a instytucjami unijnymi (albo inaczej: między rządem a pieniędzmi z KPO) nie było wypełnienie formalnych zobowiązań, ale brak zaufania. Obie strony uzgodniły kamienie milowe właśnie dlatego, by wypełnić "na papierze" minimum zobowiązań. Ale nie chodziło tylko o te minima: jak Komisja miała ufać władzy, której przedstawiciele prześcigali się w deklaracjach że Unia to "nowa Rzesza Niemiecka", że Polska "nie ugnie się przed żadnym dyktatem", że Bruksela "chce nam odebrać niepodległość", a członkostwo w Unii to "nowa okupacja"?
I jak wierzyć wskazanym przez nią sędziom Trybunału wysyłającym sobie SMS-y z propozycją, by w celu uzyskania pieniędzy przepuścić potrzebną jako kamień milowy ustawę, a zaraz po odblokowaniu środków "szybko ją wycofać"?
Jest spory kredyt zaufania
Nowy rząd, który pewnie powstanie w ciągu kilku tygodni nie może (póki co) zapewnić, że wypełni kamienie milowe wynegocjowane przez premiera Morawieckiego. Ale ma coś znacznie ważniejszego od poprzedników, bo ma kredyt zaufania.
W Komisji nikt nie ma wątpliwości, że nawet jeśli jeszcze przez długi czas nowa władza nie będzie mogła dokonać potrzebnych zmian ustawowych, to na pewno podejmie wszelkie możliwe działania na rzecz przywrócenia praworządności. A jeśli między dwiema stronami jest zaufanie, problem kamieni milowych da się jakoś rozwiązać, a w najgorszym razie renegocjować.
Jeśli odchodząca władza jest wściekła o to, że jej takiego kredytu zaufania instytucje unijne odmówiły, a nowej władzy są skłonne udzielić – niech się po prostu zastanowi nad tym, czy na takie zaufanie w sprawach praworządności zasługiwała.
Prof. Witold Orłowski, ekonomista, publicysta, wykładowca akademicki