Kilka dni temu rząd zapowiedział przedłużenie tarczy antyinflacyjnej do końca 2022 r. Oznacza to m.in. 0 VAT na podstawowe artykuły żywnościowe oraz obniżenie VAT na gaz ziemny do 5 proc. oraz energię i paliwa – do 8 proc.
Jak podał w lipcu Narodowy Bank Polski, utrzymanie do końca roku tarczy antyinflacyjnej w niezmienionej formie będzie oznaczało uszczuplenie w tym roku wpływów do budżetu państwa w sumie o 39 mld zł.
Gdyby tarcza działała jeszcze w przyszłym roku, to - jak oszacował NBP - byłoby to o 33,4 mld zł mniej w budżecie. Jednak w projekcie ustawy budżetowej, którą rząd skierował do Rady Dialogu Społecznego, tarczy już nie ma.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czyżby rząd z wielkim optymizmem myślał, że inflacja spadnie do poziomu 9,8 proc. – jak założył w ustawie - i że przedłużenie ochrony dla obywateli stanie się bezcelowe?
Ekonomiści nie wierzą w założenia rządu
Zdania ekonomistów na ten temat są podzielone. Wg Kamila Sobolewskiego, głównego ekonomisty Pracodawców RP scenariusza, że inflacja spadnie do poziomu jednocyfrowego całkowicie wykluczyć się nie da. Ale daje takiej opcji tylko 10 proc. szans powodzenia.
Jak przekonuje ekonomista, by inflacja spadła do poziomu ok. 10 proc. i to po wyłączeniu tarczy antykryzysowej (dzięki której inflacja jest obecnie niższa o 4 proc. od tej, którą faktycznie powinniśmy odnotowywać), musiałoby zaświecić "słońce nad Europą".
– Musiałaby się zakończyć wojna w Ukrainie, a Putin musiałby się zrzec dobrowolnie władzy. Szanse na to są, ale bardzo znikome – ocenia nasz rozmówca.
Zdaniem Sobolewskiego, projekt ustawy budżetowej na przyszły rok jest niespójny, ale też nie jest to również ostateczna jej wersja. Przed nami rok wyborczy, rząd może podjąć decyzję o przedłużeniu tarczy i budżet państwa go w tym nie ogranicza.
– W ubiegłorocznej ustawie budżetowej również nie było tarczy antyinflacyjnej, a rząd ją wprowadził – przypomina ekonomista.
Zwraca również uwagę, że tarcza to tylko jeden z elementów w układance inflacyjnej. Według jego wyliczeń, jej wyłączenie spowoduje, że ceny wzrosną skokowo o wspomniane wyżej 4 p.p.
Natomiast jeśli rząd zdecydowałby się uwolnić również zamrożone ceny energii, gazu i ciepła, a dostawcy mogliby je urealnić do stawek rynkowych, ceny poszybowałyby w górę o kolejne 7 p.p.
Do tego trzeba jeszcze doliczyć – zapowiedziany już w ustawie budżetowej na 2023 r. - wzrost akcyzy na tytoń, papierosy i alkohol o 1 p.p., co daje w sumie 12 proc. odroczonej inflacji.
Przy obecnym stanie inflacji – 16,1 proc. – zdjęcie tarczy, uwolnienie taryf i podniesienie akcyzy spowodowałoby, że inflacja wynosiłaby ponad 28 proc.
Zbyt duży szok cenowy
Rząd zdaje sobie sprawę, że byłby to dla obywateli zbyt duży szok cenowy, więc odmrażanie inflacji będzie stopniowe.
- Taki był w ubiegłym roku cel wprowadzenia tarczy antyinflacyjnej przy poziomie ponad 8 proc. - niedopuszczenie by przekroczyła ona psychologiczny poziom 10 proc., a cena benzyny - 6 zł – przypomina Mariusz Zielonka, główny ekonomista Konfederacji Lewiatan. Jak podkreśla ekonomista z Lewiatana, wówczas tarcza nie pomogła wyhamować inflacji. Kiedy będziemy zbliżać się do kolejnego psychologicznego progu – tj. 20 proc. - może być podobnie, o ile rząd nie wprowadzi jakichś nadzwyczajnych rozwiązań.
Według Zielonki scenariusz, że rząd w roku wyborczym wyłączy tarczę antyinflacyjną, jest bardzo mało prawdopodobny. - Pojawi się ona w przyszłym roku, ale nie wiadomo jeszcze, w jakiej formie i z jakich środków będzie sfinansowana – uważa ekspert.
Dodaje, że może być ona pokryta z wpływów z VAT wynikających z inflacji wyższej niż zakładana lub z kolejnego, nowo utworzonego funduszu pozabudżetowego.
Zdaniem naszego rozmówcy wątpliwe jest, aby rząd zdecydował się finansować tarczę z nowych podatków od nadzwyczajnych zysków dużych spółek.
– Rządowi potrzebne jest rozwiązanie doraźne, nie może czekać, aż spłyną te daniny, co potrwa – ocenia ekonomista.
Rynki finansowe zareagują
Z kolei prof. Stanisław Gomułka, b. wiceminister finansów i główny ekonomista BCC, zwraca uwagę, że planowany na przyszły rok deficyt budżetowy przekracza 4 proc. PKB (65 mld zł), a to bardzo źle wróży finansom publicznym.
- Unia Europejska widzi wydawanie publicznych środków via fundusze pozabudżetowe w BGK czy PFR. Widzą to również rynki finansowe: agencje ratingowe, Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Bank Światowy. One są uodpornione na propagandę. Rząd będzie miał do wyboru: albo słuchać opinii swoich wyborców, albo rynków finansowych – uważa prof. Gomułka.
Obecna sytuacja pokazuje, że rynki finansowe egzekwują to, co im się należy. Obsługa długu w przyszłym roku będzie nas już kosztować 120 mld zł – przypomina prof. Gomułka.
Dodaje: - To wzrost o 80 mld zł w stosunku do tego, co płaciliśmy wcześniej. Za to można byłoby pokryć koszty tarczy antykryzysowej w przyszłym roku (34 mld zł) i wydatki na bezpieczeństwo (ok. 70 mld zł), i na ochronę zdrowia by jeszcze coś zostało.
Katarzyna Bartman, dziennikarka Money.pl.