Polska się wyludnia. Wskaźnik dzietności jest najgorszy od II wojny światowej. To fatalny sygnał dla przyszłych emerytów. Z danych Zakładu Ubezpieczeń Społecznych wynika, że potrzeba ponad dwóch milionów pracujących cudzoziemców, aby system emerytalny się nie załamał się za 20 lat.
Skąd te obawy? Świadczenia są wypłacane ze składek obecnie pracujących. Jeśli trend demograficzny nagle się nie odwróci, to za dwie dekady na jednego emeryta przypadać będzie dwóch zarabiających. Dlatego polski rynek pracy potrzebuje cudzoziemców, bo inaczej wypłaty i wysokość przyszłych emerytur staną pod wielkim znakiem zapytania.
Problem ten dostrzegł Philipp Ther, austriacki historyk zajmujący się migracją oraz transformacją Europy Wschodniej. Ekspert w rozmowie z dziennikiem "Die Welt" ocenił politykę migracyjną rządu PiS, która ma wypełnić luki na rynku pracy. Dobrej noty jednak nie wystawił.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Polska sprowadza "ogromne ilości siły roboczej"
Ther w rozmowie cytowanej przez "Deutsche Welle" wskazuje, że w Polsce, a także na Węgrzech, importuje się obecnie "ogromne ilości siły roboczej" z daleko położonych krajów, m.in. z Nepalu i Bangladeszu.
Mimo całej rządowej propagandy przeciwko muzułmanom potrzebni są pracownicy. Ale organizuje się to według klasycznego modelu pracownika-gościa. Istnieją ograniczone czasowo pobyty, a następnie oczekuje się, że ci ludzie wrócą. To oczywiście nonsens - ocenia Philipp Ther.
Austriacki ekspert wyjaśnia, że rząd PiS zakłada, że migranci zarobkowi będą wracać na kolejne pobyty czasowe. Mówimy tutaj zwłaszcza o wykonywaniu "prostych usług", do których najtrudniej znaleźć pracowników. Ale, zdaniem Thera, to sami pracodawcy mogą, zdecydować o porażce polityki migracyjnej Prawa i Sprawiedliwości, o ile - dodajmy - partia Jarosława Kaczyńskiego będzie rządzić w kolejnej kadencji.
Dlaczego? Austriak uważa, że po przeszkoleniu pracowników i "nauczeniu ich kilku słów po polsku, które są potrzebne do wykonywania prostych usług", pracodawcy nie chcą za rok, dwa albo pięć szkolić nowych osób. "Dlatego w Niemczech już wcześnie porzucono pomysł rotacji tureckich gastarbeiterów" - pisze "Deutsche Welle".
Problemy demograficzne Polski, jak mówi Ther, dotkliwe również dla bogatszych krajów, jak Niemcy. - Bo kiedy na przykład potrzebny jest rzemieślnik, to już nie dostanie się słynnego Polaka, którego zamówiło się jeszcze na początku tego stulecia - mówi naukowiec z Instytutu Historii Europy Wschodniej na Uniwersytecie w Wiedniu.
Polska pokazała, że umie zasymilować muzułmanów
Philipp Ther zwraca uwagę też na fakt, że Polska ma problemy, by konkurować z innymi krajami o imigrantów. Tym razem chodzi o wysoce wykwalifikowanych pracowników. Na przykład chodzi o lekarzy, którzy w poprzednich dekadach przyjechali do kraju m.in. z Afryki oraz Bliskiego Wschodu. Spora część kształciła się na polskich uczelniach, a potem została nad Wisłą.
- Czy dobrze wykształceni Chińczycy, Wietnamczycy albo Hindusi przyjechaliby teraz do Polski? Myślę, że nie. Dlatego trzeba ściągać ludzi z jeszcze biedniejszych krajów. I nagle religia przestaje odgrywać dużą rolę. To wszystko jest kompletnie zakłamane i krótkowzroczne - komentuje austriacki historyk zajmujący się migracją i transformacją Europy Wschodniej.
Philipp Ther wskazuje, że zmiana polityki migracyjnej w Polsce będzie możliwa "tylko z liberalnym rządem". Badacz tłumaczy, że rządowi PiS "bardzo trudno byłoby przekazać społeczeństwu, że na przykład muzułmanie z Bangladeszu są pilnie i stale potrzebni", by próbować zatrzymać ich na stałe.
- Polska była jednym z niewielu dużych europejskich imperiów, które wcześniej były w stanie pozytywnie zintegrować muzułmanów – a mianowicie Tatarów z Krymu i dzisiejszej południowej Ukrainy - przypomina historyk na łamach "Die Welt".