Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Prawie rok temu pisałem, że to, co dzieje się w związku ze świadczeniem nazywanym "14. emeryturą", to już nawet nie jest żart. To była wtedy ordynarna kiełbasa wyborcza. Wtedy to bowiem, na 55 dni przed wyborami, prezes Jarosław Kaczyński po prostu pomylił brutto z netto, co zresztą na początku prostował portal partii PiS (szybko zmienili zdanie). Poza tym świadczenia zawsze podaje się w układzie brutto, a nie netto.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ale wybory były za pasem, więc według zasady Roma locuta, causa finita rząd pospiesznie przyklepał kwotę 2650 złotych, czyli ponad pięćdziesiąt procent więcej, niż wynosiła ustawowa kwota minimalna. Co komu szkodzi 3 miliardy złotych więcej ze wspólnej, czyli naszej kieszeni, skoro można zdobyć głosy emerytów? Przecież była władza w tej sprawie się nie ograniczała, o czym świadczą ostatnio publikowane nagrania. Nie wiedząc zresztą czemu zwane "taśmami", czego jak myślę młodsi Polacy kompletnie nie rozumieją (kiedyś nagrywało się na taśmach magnetofonowych).
"Czy w rządzie nie ma jakiegoś genu destrukcji?"
Tym razem rząd poszedł w kierunku wersji minimum i zarządził emeryturę w najniższym możliwym wymiarze (o tym niżej), czyli 1780,96 złotych. To oczywiście doprowadziło do wybuchu aktywności polityków opozycji, którzy mówili emerytom, że rząd ich okłamał, bo przecież miało być tak, że "nic, co zostało dane, nie będzie odebrane". Oczywiście całkowicie "zapomnieli" (to specjalność polityków) o tym, dlaczego w 2023 roku ta "14. emerytura" była tak wysoka. Obawiam się też, że część emerytów też o tym nie pamięta.
Skoro już wiemy, że rząd po prostu nie poszedł drogą kupowania głosów (tylko ich pozbywania się), to warto do tego tematu podejść na kilka różnych sposobów. Po pierwsze, zgodnie z ustawą do 31 października danego roku Rada Ministrów może określić w drodze rozporządzenia, jaka będzie wysokość "czternastek". I to właśnie zostało zrobione. Też przed wyborami (europejskimi), co rodzi pytanie: czy w rządzie nie ma jakiegoś genu destrukcji? Skoro można było rozporządzenie przyjąć dużo później, to po co było to robić tuż przed wyborami? Jeśli nie gen destrukcji, to z pewnością brak wyobraźni i podanie na tacy Prawu i Sprawiedliwości prezentu przedwyborczego.
Jeśli zaś chodzi o podejście merytoryczne, to cudzysłów przy określeniu "14. emerytura" nie jest przypadkowy. Nie jest to bowiem żadna 14. emerytura, bo powinna być wtedy równa emeryturze, którą co miesiąc otrzymujemy (otrzymujemy, bo ja jestem pracującym emerytem). Podobnie jest z "13. emeryturą". A przecież tak nie jest – kwota tego świadczenia jest zupełnie inna. Unikając tego oszukańczego określenia, będę pisał o dodatkowym świadczeniu.
Jest jeszcze bardziej dziwacznie, bo ustawa mówi jedynie o minimalnym świadczeniu. Wspomina się tam bowiem o kwocie nie niższej od najniższej emerytury, obowiązującej od 1 marca roku, w którym wypłacane jest kolejne dodatkowe świadczenie. W ustawie przewidziano możliwość określenia wysokości "czternastki" na wyższym poziomie. Nie każdy emeryt dostaje takie samo świadczenie. Obowiązuje zasada "złotówka za złotówkę" z progiem głównego świadczenia emerytalnego na poziomie 2900 zł.
"Najważniejszy problem"
Abstrahując od tego, czy takie świadczenie ma sens (według mnie nie ma, ale o tym niżej), taki sposób ustalania jego wysokości jest wręcz karygodny. Jak widać, jakiś człowiek (i cóż z tego, że szef rządzącej partii?) może obudzić się rano, pomylić brutto z netto, chlapnąć dowolną kwotę i to się staje prawem. Mało tego – robi to przed wyborami, płacąc naszymi pieniędzmi za przychylność obywateli. Budżet do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS) dopłaca. Uważam, że jeśli już ma być takie świadczenie, to w ustawie powinien być zapisany mechanizm niedający możliwości robienia takich manipulacji. Powinien być wzór ustalający wysokość świadczenia bez względu na wolę rządu.
To według mnie jest najważniejszy problem, ale są też inne – ekonomiczne, merytoryczne. Takie świadczenia ("trzynastka" i "czternastka") wykoślawiają zasady ustalone w 1999 roku, kiedy zmienialiśmy system emerytalny na taki, w którym obowiązywała zasada "ile wpłacisz składek, taką będziesz miał emeryturę". Mało kto wtedy zauważył, że nie będziemy mieli stopy zastąpienia takiej, jaką mają Francuzi (75 proc.), tylko z wielu powodów (między innymi dużo zatrudnienia bezskładkowego) stopa zastąpienia będzie dążyła ku 30 proc., a najniższych emerytur będzie szybko przybywało.
Teraz, dodatkowymi świadczeniami, rządzący spłaszczają system emerytalny i zasada "ile odłożysz, tyle dostaniesz" powoli odchodzi do lamusa. Mniej uposażeni emeryci powoli gonią tych lepiej uposażonych. Nie jestem przeciwnikiem podniesienia najniższych emerytur, a nawet z czasem (ale to bardzo długi proces) przejścia na emeryturę obywatelską, ale uważam, że takie dodatkowe świadczenia bez zmiany całego systemu są w długim terminie szkodliwe.
Czy warto się zadłużać?
Są jeszcze i inne problemy, które jednak trapią przede wszystkim ekonomistów, a nie większość społeczeństwa. Otóż te dodatkowe świadczenia (bez waloryzacji emerytur) to był w 2023 roku koszt 25–26 miliardów złotych, czyli około 0,8 proc. PKB. Sporo. Stać nas? Tak, jeśli zwiększymy zadłużenie, to damy radę. Czy powinniśmy to robić? Według mnie nie, ale jest to decyzja polityczna.
Rozumiem, że w sytuacji, kiedy emerytury są w dużej części bardzo niskie, politycy chcą to jakoś naprawić. Nawet nie tyle chcą, ile muszą, bo przecież emeryci to potężna i bardzo chętnie głosująca część elektoratu. Uważam, że spłaszczanie emerytur przez arbitralne dawanie upominków jest złym rozwiązaniem. Od lat mówi się (szczególnie mocno promował to PSL) o emeryturze bez podatku. To też nie byłoby najlepsze rozwiązanie, bo najwięcej zyskaliby emeryci z najwyższymi emeryturami. Ci z niskimi już teraz podatku nie płacą.
Wydaje się, że na razie dobrym rozwiązaniem byłoby przypomnienie opozycji i emerytom, że to właśnie Prawo i Sprawiedliwość w 2022 roku swoim "Polskim Ładem" (raczej nieładem) wprowadziło składkę zdrowotną płaconą od wynagrodzenia/emerytury. Przedtem płaciliśmy z wynagrodzenia 1,25 proc., a 7,75 proc. składki było pobierane z podatku PIT. Po zmianie 9 proc. obciąża płace i emerytury.
Nie wiem, czy wszyscy emeryci zdają sobie z tego sprawę, że w przekroju roku wielu z nich płaci więcej tej dodatkowej składki, niż warta była oferowana w 2023 roku kiełbasa wyborcza w postaci wysokiej "14. emerytury". Nawiasem mówiąc, do wyborów jest jeszcze tydzień. Skoro "bawimy się" płaconymi przez Polaków pieniędzmi, to może warto by szybko zapowiedzieć taką zmianę w składce zdrowotnej, którą poparłaby Nowa Lewica I Trzecia Droga, i która poprawiłaby sytuację emerytów?
Autorem jest Piotr Kuczyński, główny analityk domu inwestycyjnego Xelion