Opinia dr Macieja Grodzickiego, ekonomisty z Uniwersytetu Jagiellońskiego i członka zarządu Polskiej Sieci Ekonomii, powstała w ramach projektu #RingEkonomiczny money.pl. To format debaty na ważne, ale sporne tematy gospodarcze i społeczne. Tematem przewodnim tej edycji Ringu jest minimalny wiek emerytalny kobiet, którego podwyższenie rekomenduje Polsce MFW. Równolegle z opinią Macieja Grodzickiego publikujemy dwugłos prof. Joanny Tyrowicz oraz prof. Marka Góry. Wcześniej w naszym "pojedynku na argumenty" udział wzięli również Maciej Lis z OECD oraz Piotr Soroczyński z KIG.
***
Starzenie się polskiego społeczeństwa jest obiektywną tendencją, która na najbliższe dekady wyznacza ramy dla decyzji politycznych. Wśród ekonomistek i ekonomistów przeważają głosy poparcia dla postulatu podwyższenia wieku emerytalnego i powiązania go z oczekiwaną długością życia. Z debaty w ramach Ringu Ekonomicznego money.pl wyłania nam się jednak bolesny dylemat: albo utrzymamy obecny układ, w którym coraz większa część Polek i Polaków otrzyma niskie emerytury i spędzi ostatnie lata życia w ubóstwie albo podwyższymy wiek emerytalny, de facto zmuszając sporą część obywateli do dłuższej aktywności zawodowej.
W poniższym tekście spróbuję zarysować alternatywną drogę wyjścia z tego dylematu. Drogę, której priorytetem jest zabezpieczenie społeczne, przy uwzględnieniu całego zróżnicowania zawodów i rodzajów pracy, dochodów i stanu zdrowia obywateli.
Nasz system emerytalny nie przystaje do zróżnicowania społeczeństwa
Przyjrzyjmy się jednak w pierwszej kolejności temu, dlaczego podwyższanie wieku emerytalnego jest kwestią tak bolesną społecznie. Jakby nie było, w obecnym ustawodawstwie nie znajdziemy zakazu pracy po 60/65 roku życia, a algorytm emerytalny wręcz premiuje dłuższą pracę – w postaci wyższych świadczeń otrzymywanych w przyszłości. Co więcej, w warunkach niemal zerowego bezrobocia znalezienie płatnego zatrudnienia przez osoby w podeszłym wieku nie jest problemem – dziś emeryci nie konkurują na rynku pracy z młodymi, jak jeszcze kilkanaście lat temu.
A jednak wielu Polaków w średnim wieku z utęsknieniem upatruje swoich 60 lub 65 urodzin, kiedy będą mogli porzucić pracę najemną, nawet jeśli będzie się to wiązało ze znacznym obniżeniem dochodów i standardu życia. Według danych ZUS przeciętny moment przejścia na emeryturę wynosi dziś 65 lat dla mężczyzn i 60,7 lat dla kobiet, niemal dokładnie równo z ustawowym minimum.
Według Europejskiego Sondażu Społecznego z 2019 r. średni preferowany przez Polki i Polaków wiek emerytalny jest jeszcze niższy, wynosi 61 lat. Dzieje się tak pomimo systematycznie malejącej stopy zastąpienia, czyli relacji między świadczeniem emerytalnym a uprzednio otrzymywanym wynagrodzeniem za pracę. Dziś średnia emerytura brutto to ok. 56 proc. średniego wynagrodzenia w gospodarce narodowej, 8 pkt proc. mniej niż jeszcze 10 lat temu.
Wyjaśnień tej awersji do pracy i sporej preferencji dla przejścia na emeryturę należy szukać w różnicach klasowych. W niektórych zawodach, jak wśród nauczycieli akademickich, lekarzy, prawników czy dziennikarzy, długa praca może być źródłem sensu, spełnienia i godnych, bądź wręcz luksusowych warunków życia. Jest to jednak tylko wycinek społeczeństwa i gospodarki, gdzie podeszły wiek nie stanowi bariery dla aktywności zawodowej.
Tymczasem, jak słusznie podkreśla Piotr Soroczyński, praca w podeszłym wieku jest często wręcz fizycznie niemożliwa. Weźmy tak różne zawody jak budowlaniec, kasjerka, pielęgniarka czy nauczyciel w szkole podstawowej. Praca najemna w każdym z nich jest źródłem napięć, fizycznego zmęczenia i stresu psychicznego. Przyczynia się do tego organizacja polskiego rynku pracy, ze słabą pozycją pracowników, rosnącą intensywnością pracy i słabością instytucji kontrolujących przestrzeganie przepisów BHP i prawa pracy.
Biedniejsi częściej nie dożywają do emerytury
Dane potwierdzają ten podział klasowy. Według Eurostatu, wśród Polaków w wieku 55-64 lata zła samoocena zdrowia jest aż czterokrotnie częstsza wśród 20 proc. osób o najniższych dochodach (20 proc. wskazań) niż wśród 20 proc. osób o najwyższych dochodach (5 proc.). Podobnie jest, jeśli chodzi o objawy depresji – te występują u 13 proc. najbiedniejszych Polaków w podeszłym wieku i jedynie u 2,5 proc. najbogatszych. Wreszcie, osoby z wykształceniem wyższym (a przez to z wyższymi dochodami i lżejszą, co do zasady, pracą) żyją znacznie dłużej od tych z wykształceniem średnim i niższym.
W 2017 r. oczekiwana długość życia dla mężczyzny w moim wieku (38 lat) wyniosła 34 lata przy niskim wykształceniu, 36 przy średnim i aż 43 przy wyższym. Mówiąc wprost, wielu mężczyzn pracujących fizycznie nie dożywa wieku emerytalnego i nigdy nie pobierze wyczekiwanej emerytury.
Ta obserwacja prowadzi mnie do pierwszego ważnego wniosku. O ile wydłużenie okresu aktywności zawodowej może być korzystne, zarówno z jednostkowego, jak i społecznego punktu widzenia, to punktem wyjścia dla takich rekomendacji musi być analiza obecnych warunków pracy Polek i Polaków.
Praca w podeszłym wieku nie może być wynikiem przymusu, a jeśli chcemy wydłużać okres aktywności zawodowej, to trzeba najpierw znacząco poprawić warunki samej pracy.
O czyje bezpieczeństwo tu chodzi?
Nierówna sytuacja Polek i Polaków wynika nie tylko ze specyfiki zawodów, ale również z konstrukcji samego systemu emerytalnego. Maciej Lis, w ślad za raportami OECD, chwali ten system za posiadanie "automatycznych bezpieczników". Faktycznie, obecny deficyt Funduszu Ubezpieczeń Społecznych jest nieznaczny, a według prognoz OECD wydatki publiczne na świadczenia emerytalne w Polsce nie przekroczą do 2060 r. 11 proc. PKB. I to mimo znacznego starzenia się społeczeństwa (wg. prognoz demograficznych GUS, w 2060 r. na jedną osobę w wieku produkcyjnym będzie przypadać 0,65 osoby w wieku emerytalnym, dziś to 0,40). Autorzy reformy z 1999 r. mogą odtrąbić sukces.
Przyjrzyjmy się jednak, jakie rozwiązania stoją za tym "sukcesem" reformy:
- Algorytm zdefiniowanej składki, zgodnie z którym emerytura jest równa (zwaloryzowanej) sumie opłaconych składek podzielonych przez oczekiwaną długość dalszego życia. Przenosi on nierówności dochodowe z okresu zatrudnienia na czas emerytury, z jedynym wyjątkiem: instytucji emerytury minimalnej.
- Powiązanie wskaźnika waloryzacji składek z realnym wzrostem funduszu płac w gospodarce narodowej. Oznacza to, że emerytury przestaną realnie wzrastać, gdy liczba pracujących zacznie poważnie maleć, nawet jeśli wydajność pracy i średnie wynagrodzenie nadal będzie rosło.
Te dwa mechanizmy mają jednak swój potężny koszt społeczny w postaci masowego ubóstwa osób starszych. W 2022 r. świadczenia 2/3 emerytów z ZUS były niższe od płacy minimalnej, a dla 9 proc. nie przekroczyły nawet poziomu minimum socjalnego. Przyczyniają się do tego nie tylko algorytmy i nierówności płacowe (równolegle rośnie udział bardzo wysokich emerytur), ale i powszechność pracy na umowach cywilnoprawnych i w szarej strefie, gdzie firmy nie odprowadzają składek ubezpieczeniowych.
Coraz częściej widzimy staruszków popychających w wichurze wózki pod supermarketem czy starsze panie sprzątające mieszkania, by zarobić na czynsz i leki. Praca w podeszłym wieku, która dla jednych jest sferą spełnienia, dla wielu innych staje się sferą przymusu.
To jedynie zapowiedź czekającej nas katastrofy
Dziś widzimy jedynie zapowiedź czekającej nas katastrofy, gdyż nadal większość obecnych emerytów pobiera świadczenia z tzw. starego portfela. Wraz z upowszechnieniem się nowego portfela, normą staną się również stopy zastąpienia rzędu 35-40 proc., a dominującą emeryturą stanie się ta minimalna. W 2024 r. jest ona równa 1623 zł na rękę, czyli poniżej połowy pensji minimalnej oraz poniżej minimum socjalnego dla emerytów (1747 zł). Jak celnie dowodzi prof. Joanna Tyrowicz, dla wielu nisko zarabiających Polek i Polaków dłuższa aktywność zawodowa nie ma sensu finansowego, bo i tak nie przyniesie ona emerytury wyższej od tej minimalnej.
Prof. Marek Góra słusznie pisze, że system ubezpieczeń społecznych nie powinien być nagrodą za ciężką lub wyjątkową pracę, lecz powinien podtrzymywać osobom w podeszłym wieku możliwości utrzymania się. Problem w tym, że profesor sam przyczynił się do stworzenia systemu, który robi dokładnie co innego: bogatych nagradza wysoką emeryturą, a biednych zmusza do dalszej pracy, by w ogóle się utrzymać.
Nie piszę tego bynajmniej po to, by dopiec autorom reformy emerytalnej. Chcę raczej wskazać, że algorytmy systemu zdefiniowanej składki, przedstawiane często jako czysta, neutralna arytmetyka, mają swój konkretny ciężar polityczny. Są one wynikiem decyzji na temat sposobu podziału dochodu narodowego. Podziału, który porzuca dotychczasowe zasady solidarności społecznej, a wręcz prowadzi do transferu dochodów do najbogatszych, przeciętnie dłużej żyjących, obywateli. Algorytm ten, hamując wydatki publiczne na emerytury, zabezpiecza bogatych również przed opłacaniem większych danin podatkowych.
Po drugie, okazuje się, że również samo ograniczenie finansowe systemu emerytalnego jest umowne. Począwszy od 1999 r. kolejne rządy konsekwentnie decydowały, aby miliardy złotych zostawiać w kieszeni:
- przedsiębiorstw (nieopłacane składki z tytułu pracy na umowach cywilnoprawnych lub w ramach pracy na szaro);
- osób prowadzących jednoosobowe działalności gospodarcze (niższe składki na ZUS niż w przypadku umowy o pracę);
- zagranicznych instytucji finansowych (opłaty i prowizje pobierane przez OFE);
- bogatszych warstw społeczeństwa (ww. skutki algorytmu, a także dopłaty państwowe do rachunków w PPK od 2019 r.);
Nie widzę powodu, by nie mielibyśmy się umówić inaczej – tak, aby większa część wypracowanego dochodu narodowego zostawała wewnątrz systemu zabezpieczenia społecznego, zamiast zasilać te i tak uprzywilejowane ekonomicznie grupy społeczne i podmioty gospodarcze. Wyższe świadczenia emerytalne wcale nie muszą "tworzyć presji na inne wydatki publiczne", jak pisze Maciej Lis, nie muszą być również proinflacyjne. Wystarczy, że powiększymy bazę dochodową sektora finansów publicznych, np. w oparciu o progresywne podatki dochodowe. Przy rosnącej produktywności i dochodzie narodowym stać nas na to – jako społeczeństwo – by pracować krócej.
Przywróćmy bezpieczeństwo społeczne
Skupienie kolejnych rządów na "bezpieczeństwie" systemu zmarginalizowało podstawowy cel systemu emerytalnego, jakim jest zabezpieczenie społeczne osób w podeszłym wieku. Od problemu nierówności i ubóstwa emerytalnego jednak nie uciekniemy, a wprowadzone przez Zjednoczoną Prawicę 13. i 14. emerytura były jego pierwszymi - choć doraźnymi – rozwiązaniami.
Potrzebujemy całościowego podejścia, na którą moim zdaniem powinny składać się następujące działania (w kolejności według istotności):
- Poprawa warunków pracy i płacy Polek i Polaków, w tym przede wszystkim w sferze pracy fizycznej. Wzmocnione powinny zostać kompetencje Państwowej Inspekcji Pracy i Sanepidu a także zakładowych związków zawodowych w zakresie kontroli przepisów BHP, faktycznego czasu pracy i wydatków energetycznych pracowników. Tylko w ten sposób ludzie będą w stanie pracować dłużej, o ile będą tego chcieli.
- Ukrócenie wszystkich wyjątków i ulg składkowych, walka z omijaniem oskładkowania przez zakłady pracy i osoby prowadzące działalność gospodarczą. Dzięki temu miliardy złotych zasilą system finansów publicznych.
- Przywrócenie solidarności wewnątrzpokoleniowej za sprawą trwałych rozwiązań, takich jak: podwyższenie minimalnego świadczenia i renty inwalidzkiej (co najmniej do poziomu minimum socjalnego), progresywne wypłaszczenie świadczeń w algorytmie zdefiniowanej składki, a także dofinansowanie usług publicznych dla osób starszych, by ograniczyć zakres ubóstwa. Ewentualne deficyty Funduszu Ubezpieczeń Społecznych powinny być finansowane z budżetu państwa, z podatków progresywnych i kapitałowych.
- Dopiero po tych krokach można moim zdaniem rozważać zmiany wieku emerytalnego (np. zrównanie dla obu płci na poziomie 62-63 lat). Praca na starość powinna pozostać sferą wolności, a nie przymusu.
Autorem opinii jest dr Maciej Grodzicki, ekonomista, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek zarządu Polskiej Sieci Ekonomii i działacz związkowy w Inicjatywie Pracowniczej.