Przejście z samozatrudnienia (czyli tak zwanego B2B) na etat u tego samego pracodawcy oznacza mniejsze wynagrodzenie, za to więcej składek opłaconych w ciągu roku. Różnica? W skrajnym wypadku to jedna pensja mniej, przy tych samych kosztach dla pracodawcy. W tym kierunku zmierza test przedsiębiorcy.
Co prawda rząd teoretycznie zrezygnował z wprowadzenia testu, ale - jak pisaliśmy w money.pl - można to nazwać jedynie PR-ową sztuczką. Z oficjalnego dokumentu przyjętego przez Radę Ministrów wynika bowiem, że rząd będzie sprawdzał samozatrudnionych.
Taki sam wniosek płynie też z ostatnich wypowiedzi pomysłodawców zmian. Minister finansów Teresa Czerwińska już na początku tygodnia wysłała sygnał, że pomysł nie znika. Szefowa resortu udzieliła dwóch wywiadów. I podkreślała, że testu nie będzie, ale walka z wypychaniem na samozatrudnienie już tak.
Do tej pory Ministerstwo twierdziło, że chodzi o walkę z unikaniem wyższego podatku dochodowego. Teraz pomysł jest inny: ma być więcej etatów, mniej sztucznych działalności gospodarczych.
Co ciekawe, o rynku pracy wypowiada się minister finansów, a nie minister pracy. Jednocześnie jakimkolwiek nowym rozwiązaniom sprzeciwia się premier Mateusz Morawiecki. W rozmowie z Wirtualną Polską i money.pl mówił wprost: wycofaliśmy się z tego pomysłu, wpływy podatkowe zapewniają inne rozwiązania. Jednak wywiady z Teresą Czerwińską zostały przeprowadzone już po deklaracji premiera. Nie odniosła się do słów premiera w żadnym z nich.
Gorsza wersja testu
Co walka ze sztucznym samozatrudnieniem oznacza dla przedsiębiorców? Że wpadli z deszczu pod rynnę. Pierwsza wersja pomysłu miała ograniczony zasięg - mogła objąć około 80 tys. firm. Obecna wersja "nie-testu" to zagadka dla 3 mln przedsiębiorców i pewny problem dla blisko pół miliona.
Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, właśnie taka grupa jest uzależniona ekonomicznie od jednego kontrahenta (75 proc. dochodu pochodzi od jednej firmy). I to najpewniej oni trafią pod lupę rządu.
- Przyjrzymy się przepisom i praktykom administracyjnym, by sprawdzić, czy wobec dzisiejszego nadużywania samozatrudnienia są podejmowane odpowiednie kroki. Rozważamy też działania legislacyjne - tłumaczyła Czerwińska w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
Minister finansów po chwili dodała jednak, że zmiany nie będą obowiązywać "wstecz", a tylko wobec nowych firm. Podkreśliła, że to walka z "dualizmem rynku pracy". Wymagania wobec prawdziwych samozatrudnionych? "Dynamiczność, innowacyjność oraz uczciwość". Tacy nie mają się czego bać.
Samozatrudnienie? To więcej w portfelu
Różnica pomiędzy etatem a samozatrudnieniem jest spora. Etat z pensją w wysokości 7,5 tys. zł brutto kosztuje pracodawcę blisko 9 tys. zł. A pracownik na rękę ma tylko 5292 zł.
Z kolei współpraca z samozatrudnionym za 7,5 tys. zł brutto kosztuje pracodawcę dokładnie 7,5 tys. zł (bez podatku VAT). Pracownik zyskuje kilkadziesiąt złotych i dostaje wypłatę w wysokości 5,4 tys. zł - w przypadku pełnego opłacania składek na ubezpieczenie społeczne (i korzystania ze skali podatkowej przy rozliczeniach).
Preferencyjny ZUS pozwala przez dwa lata podbić zarobki do 5974 zł. To już o 700 zł więcej niż na etacie. Jednocześnie samozatrudniony może dość łatwo obniżyć podatek dochodowy dzięki podnoszeniu kosztów działalności. W naszej kalkulacji wynoszą one 0 zł. Wystarczy jednak korzystać z firmowego telefonu, internetu oraz samochodu w leasingu (łącznie o wartości 1 tys. zł), by mieć podatek niższy o około 200 zł. I na rękę już blisko tysiąc więcej niż na etacie.
Największą różnicę pomiędzy samozatrudnieniem a etatem widać, gdy pracodawca na samozatrudnionego chciałby wydawać dokładnie tyle samo, ile na etatowca. Dla przykładu weźmy kwotę 9 tys. zł co miesiąc.
Test przedsiębiorcy. Padła jasna deklaracja premiera
W tym wypadku samozatrudniony może liczyć na 6,5 tys. zł wypłaty netto (po opłaceniu wszystkich składek i to w pełnej wysokości). To o blisko 1,3 tys. zł więcej, niż dostanie na rękę etatowiec. To oczywiście tylko szacunki, ale pokazują, dlaczego dla części osób praca w ramach własnej działalności gospodarczej jest kusząca.
Szacunki pokazują, dlaczego samozatrudnienie nie jest korzystne dla budżetu. Niższe składki od takich pracowników na ubezpieczenia społeczne to konieczność wypłacania wyższych dotacji do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. 99 proc. przedsiębiorców płaci składkę minimalną lub nawet niższą. Możliwość podnoszenia kosztów działalności to z kolei sposób na obniżkę podatków.
Potwierdzają się informacje money.pl, że rząd zamierza przestawić akcenty. Jak pisaliśmy dwa tygodnie temu, w nowym rozdaniu PiS będzie przedstawiał pomysł właśnie jako walkę z patologiami rynku pracy. Będzie zatem więcej mówienia o sprzątaczkach i ochroniarzach zmuszanych do zakładania firmy, a mniej liczenia potencjalnych zysków dla budżetu.
Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, problem siłowego wypychania na samozatrudnienie jest marginalny - przynajmniej oficjalnie. GUS sprawdził, dlaczego samozatrudnieni zdecydowali się na działalność gospodarczą.
Najrzadziej występującym powodem podejmowania pracy na własny rachunek było wymaganie pracodawcy, aby podjąć pracę właśnie w takiej formie. Taki powód wskazało 85 tys. (czyli zaledwie 2,9 proc.) prowadzących własną działalność gospodarczą. Najwięcej przedsiębiorców jest nimi ze względu na przejęcie rodzinnego biznesu. Kolejne kilkaset tysięcy chwali możliwość pracy na własną rękę.
Walka z objawami, nie powodami
- Wprowadzenie testu przedsiębiorcy nie jest reformą, a próbą znalezienia dodatkowych wpływów podatkowych - twierdzi dr Aleksander Łaszek z Forum Obywatelskiego Rozwoju. - Właściwym kierunkiem reformy powinno być zmniejszenie różnic w opodatkowaniu dochodów z pracy i działalności gospodarczej tak, aby zlikwidować korzyści z tworzenia fikcyjnych działalności gospodarczych - podkreśla.
- Test przedsiębiorcy jest biurokratyczną próbą walki z symptomami, a nie z przyczyną nadużywania samozatrudnienia w Polsce, którą jest nadmierne zróżnicowanie wysokości opodatkowania w zależności od formy prawnej umowy - dodaje. - To nie PIT, a składki ZUS i NFZ, z których część jest ukryta po stronie pracodawcy, stanowią największą część klina podatkowego - przekonuje. W tym zakresie jednak Ministerstwo Finansów się nie wypowiada.