Gdy kandydaci na prezydenta USA przerzucali się inwektywami, obietnicami i robili tour po wahających się stanach (tzw. swing states), w Europie czytano raporty i debatowano o gospodarczych słabościach Unii. Raport Mario Draghiego to najgorętsza analiza ostatnich miesięcy. Punktuje lukę w konkurencyjności między Unią a USA i Chinami. Ostrzega, że musimy wziąć się do roboty. Tezy byłego premiera Włoch wzmacnia raport think tanku Strategic Perspectives, który radzi: zmniejszyć import paliw kopalnych, zmniejszyć zależność Europy od dużych graczy, przyspieszyć w rozwoju czystego przemysłu. O tym mówi dziś Unia i do tego się przygotowuje.
Opcja "Trump": cła, napięcia, destabilizacja
Tylko co, jeśli nadejdzie opcja "Trump"? Czy zdążymy zareagować? Republikanin nie wahał się utrudniać życia Europejczykom w trakcie pierwszej kadencji w Białym Domu. Teraz też nie ukrywa, jakie ma plany. Kilka dni temu zapowiedział, że Unia Europejska będzie musiała "zapłacić wysoką cenę" jeśli będzie za mało kupować od Stanów Zjednoczonych. Trump grozi nakładaniem co najmniej 10-procentowych ceł, nie tylko na UE, ale i na Chiny. Reuters przywołuje opinie ekonomistów, którzy ostrzegają, że to uderzy w łańcuchy dostaw na całym świecie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Katarzyna Snyder z Instytutu Zielonej Gospodarki wskazuje, co konkretnie dla Europy oznacza scenariusz, w którym Trump wygrywa. - Unia Europejska będzie musiała zmierzyć się ze zwiększoną ilością taryf i innych protekcjonistycznych instrumentów handlowych ze strony USA. Trzeba też będzie redukować i offsetować szybko wszelkie zależności w sferze energetycznej i bezpieczeństwa - tłumaczy ekspertka.
Uściśla, że chodzi o konieczność zmniejszenia importu LNG z USA. W 2023 r. Unia zaimportowała 120 mld m szesc. LNG, a przesył ze Stanów miał w tym znaczący udział (o uzależnieniu Europy i Polski od importu paliw kopalnych oraz jak to wpływa na ceny prądu - można przeczytać TUTAJ). W kwestii bezpieczeństwa natomiast Snyder wskazuje nieuchronne zwiększenie nakładów na obronę wewnątrz UE.
- Trump może próbować wręcz zwiększyć eksport paliw kopalnych - mówiła z kolei Linda Kalcher, założycielka Strategic Perspectives, w czasie niedawnej debaty Euractiv. - To jest sprzeczne z tym, co zostało uzgodnione w Dubaju jeszcze w ubiegłym roku (na COP-28 - przyp. red.), a także z zamiarem Unii Europejskiej, aby odejść od paliw kopalnych i zwiększyć bezpieczeństwo energetyczne - podkreśliła Kalcher. Jak pisze "Politico", UE przygotowuje się do "opcji Trump". Według serwisu, w Komisji Europejskiej powołano grupę, która oficjalnie ma przygotowywać się zarówno na zwycięstwo demokratów, jak i republikanów. Nieoficjalnie natomiast jest nazywana "zespołem ds. Trumpa".
Katarzyna Snyder prognozuje, że wygrana kandydata Partii Republikańskiej może spowodować w Europie także wewnętrzne napięcia. - Partie polityczne sprzyjające republikanom mogą umożliwić USA Trumpa sianie podziałów i zamętu w Unii Europejskiej - tłumaczy ekspertka Instytutu Zielonej Gospodarki.
Huragany zabijają, ale klimat to wciąż nie temat
Snyder wskazuje też zagrożenie dla światowych działań klimatycznych. Trump nie chce odchodzić od paliw kopalnych, ale też deklarował wyłączenie USA z międzynarodowych paktów klimatycznych. Jest ponadto przeciwnikiem dwóch znaczących aktów prawnych, które wprowadziła administracja Bidena i Harris w 2022 r. - ustawy o redukcji inflacji oraz Ustawy o inwestycjach infrastrukturalnych i zatrudnieniu. Przewidują one przeznaczenie ponad 500 miliardów dolarów finansowania na użycie, produkcję i wykorzystanie technologii, które ograniczają emisje, w tym na odnawialne źródła energii (OZE). Donald Trump może je uchylić.
- USA Trumpa podążą ścieżką stricte antyklimatyczną i promująca paliwa kopalne, a nie rozwój czystych technologii - wskazuje Snyder.
To też poważne wyzwanie w łonie światowej polityki klimatycznej. Trump najprawdopodobniej wycofa USA nie tylko z Porozumienia Paryskiego, ale być może nawet z samej Konwencji Klimatycznej. Taką lukę mogą wypełnić Chiny, częściowo Unia Europejska, ale istnieje też ryzyko totalnego zachwiania, a nawet upadku klimatycznego systemu wielostronnego - dodaje analityczka Instytutu Zielonej Gospodarki.
Trzeba jednak też powiedzieć jasno: temat zmian klimatu i ochrony Ziemi w czasie amerykańskiej kampanii zszedł na dalszy plan. Trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę, że w ostatnim miesiącu przez USA przetoczyły się dwa potężne huragany - Milton i Helene. Zginęło wiele ponad 200 osób, a straty po każdym z cyklonów oszacowano w sumie na ok. 100 miliardów dolarów.
- Huragany niewiele zmieniły w podejściu społeczeństwa do tematu zmian klimatycznych w kampanii - przyznaje Katarzyna Snyder.
Z uwagi na fakt, że w kluczowych stanach - jak Pensylwania - które kandydaci muszą wygrać, żeby zakończyć swój wyścig do Białego Domu sukcesem, klimat nie jest popularnym tematem, kampania wyborcza nie skupiła się w znaczącym stopniu na polityce klimatycznej. Najwięcej mówiło się o silnej gospodarce i kreowaniu amerykańskich miejsc pracy. W tym kontekście kandydaci wspominają o zielonej transformacji (Harris) i roli paliw kopalnych (oboje) - dodaje ekspertka.
Opcja "Harris" stabilność. Ale kart przetargowych nie odda
Kamali Harris niemniej bliżej do obrońców klimatu niż jej konkurentowi. Miała poparcie proklimatycznych organizacji, większe nawet niż Joe Biden. Jeszcze jako prokuratorka w Kalifornii brała udział w wielkich procesach dotyczących kwestii środowiskowych, wprowadzania w błąd w sprawie emisji spalin czy okłamywania opinii publicznej przez gigantów paliwowych. Jako wiceprezydentka Joe Bidena, brała udział we wprowadzaniu choćby wyżej wspomnianych ustaw. Od początku przystąpienia Harris do wyścigu o prezydencki fotel, komentatorzy prognozują, że będzie kontynuatorką polityki Bidena.
- Będziemy świadkami większej koordynacji, wymiany informacji i lepszego dostosowania polityk, co jest zarówno pozytywne, jak i negatywne - komentuje cytowana przez Euro News Francesca Ghiretti, dyrektorka ds. badań w instytucie badawczym RAND Europe. Według niej Harris byłaby znaną i bliską sojuszniczką, ale jednocześnie taką, która nie zawsze dostosuje się do oczekiwań Europy.
W ocenie Katarzyny Snyder kontynuacja polityki Bidena mogłaby dotyczyć dalszych amerykańskich inwestycji w sektor zeroemisyjnego transportu i czystej energii.
Administracja Harris może zwiększyć fundusze na innowacje w sektorze CCS (carbon capture storage - proces polegający na wychwytywaniu dwutlenku węgla ze spalin oraz jego magazynowaniu - przyp. red.), akumulatorów i efektywności energetycznej. Myślę też, że utrzyma na podobnym poziomie produkcję i konsumpcję energii ze źródeł kopalnych. USA to teraz główny producent ropy i gazu na świecie, w pełni niezależny energetycznie. Harris najprawdopodobniej nie będzie chciała oddać takiej karty tak długo, jak długo nie będzie mogła jej zastąpić innymi źródłami energii - tłumaczy komentatorka.
Jak dodaje, po Harris prawdopodobnie możemy się spodziewać również utrzymania bliskiej współpracy transatlantyckiej w zakresie przyspieszania globalnej transformacji energetycznej, ale też zaangażowania w globalny proces klimatyczny i motywowania G20 do szybkiego złożenia nowych ambitnych celów klimatycznych. ONZ oczekuje, że aktualizację swoich planów kraje dostarczą do lutego 2025. Czasu więc jest coraz mniej.
Ekspertki: dla UE scenariusz jest jeden - reformy
Głosowanie 5 listopada w Stanach Zjednoczonych to tak naprawdę dopiero początek skomplikowanego procesu wyboru prezydenta USA. Na koniec tego dnia rozpocznie się zliczanie głosów, ale w nocy (rano polskiego czasu) będziemy znali tylko cząstkowe wyniki. Kolejne dni będą przynosić kolejne dane. Gdy już będą wszystkie, powołanych zostanie 538 elektorów ze wszystkich stanów. I to oni już bezpośrednio, jako delegaci głosujących obywateli, wybiorą nową prezydentkę lub nowego prezydenta USA. Kolegium Elektorów zbierze się 17 grudnia. Głosowanie elektorów zwykle odzwierciedla wyniki głosowania wszystkich obywateli, choć nie zawsze musi. Zważywszy jak małe są różnice między kandydatami w sondażach - może być naprawdę ciekawie.
Dopiero 6 stycznia Kongres zliczy głosy elektorskie i ogłosi zwycięzcę, zaś na zaprzysiężenie zaczekamy do 20 stycznia. Dla Europy, a w szczególności Polski, oznacza to, że ostateczne rozstrzygnięcie ujrzy światło dzienne w pierwszych dniach sprawowania przez Polskę prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Polska będzie więc mówić w tym czasie w imieniu UE.
- Bez względu na to, kto wygra, Europa musi ponieść znaczące inwestycje i przeprowadzić reformy, aby utrzymać się na czele światowego wyścigu w zakresie czystych technologii. Europa powinna także jasno określić, jaki jest dla niej akceptowalny poziom ryzyka w zakresie stopnia uzależnienia technologicznego, energetycznego i materialnego od innych krajów, w tym Chin i USA - podsumowuje Katarzyna Snyder.
W tym samym tonie wypowiada się Linda Kalcher ze Strategic Perspectives: - To już nie jest kwestia debaty, czy czyste technologie, czyli energia słoneczna, wiatrowa, pompy ciepła lub pojazdy elektryczne będą produkowane, jest to raczej kwestia, gdzie. I to naprawdę kluczowe dla Europejczyków, aby wspierać własne sektory przemysłowe, zachować konkurencyjność na arenie międzynarodowej i uniknąć sytuacji, w której będziemy zbyt zależni od importu technologii. Zwłaszcza po tym, jak doświadczyliśmy, jak bezbronni jesteśmy, będąc zbyt zależnymi od bezpieczeństwa energetycznego i importu energii z Rosji.
Aleksandra Majda, vice president ESG Impact Network