We wtorek, 5 listopada, po długich miesiącach pełnej inwektyw kampanii, w niebieskim narożniku Demokratów stanęła Kamala Harris, zaś w czerwonym, zajmowanym przez kandydata Republikanów, Donald Trump.
Rywalizacja była na tyle zacięta, że trudno wskazać murowanego faworyta. Ostatecznie jednak to Donald Trump otrzymał 277 głosów elektorskich, co oznacza, że zostanie 47. prezydentem Stanów Zjednoczonych. Jednym z głównych jego pomysłów, by "znów uczynić Amerykę wielką", jest uruchomienie lawiny ceł na importowane towary.
Z jednej strony, jak argumentuje kandydat republikanów, byłby to cios dla eksportera, który zostanie zmuszony do zastosowania niższych marż, aby konkurować z produktem krajowym. Zarobi mniej, a wygranymi będą firmy produkujące w USA oraz sam budżet Stanów Zjednoczonych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Republikanin z jednej strony uważa cła za środek dyscyplinujący. Twierdzi bowiem, że jest w stanie zakończyć wojnę jeszcze przed wybuchem "jedną rozmową telefoniczną", ponieważ "ktokolwiek rządzi krajem" mającym w planach konflikt, mówiąc kolokwialnie — stchórzy przed wizją utraty amerykańskiego rynku. Trump na takiej zasadzie grozi Chinom, że jeśli wkroczą na Tajwan, to obejmie chiński eksport cłem w wysokości 150- 200 proc.
Cła, cła i jeszcze raz cła
Trump nie tylko chce jednak używać taryf jako alternatywy dla wysyłania wojsk. To także jego podstawowy plan na wzmocnienie gospodarki USA. Obiecał, że chińskie towary sprowadzane do Ameryki obejmie cłami 60 proc., a niewykluczone, że większymi. Niezależnie od tego, czy doszłoby do ataku na Tajwan.
Sam fakt wprowadzenia taryf nie szokuje i nie jest to wyłącznie manewr stosowany przez USA. Cła na elektryczne auta chińskie wprowadzić zamierza również Unia Europejska, ze względu na to, jak duży "doping finansowy" stosuje Pekin w tej gałęzi przemysłu, co postrzegane jest już jako nieuczciwa konkurencja dla producentów aut z Europy.
Donald Trump na Chinach — które uznaje za głównego wroga USA przez to, że bogacą się na amerykańskim rynku — poprzestać jednak nie zamierza. Wykorzystywanie Stanów Zjednoczonych zarzuca też krajom europejskim (de facto sojusznikom), które — jego zdaniem — za mało kupują od Ameryki. Dlatego wprowadzić zamierza także 10-20 proc. cła na praktycznie cały import, także z Europy.
Zaznaczmy, że od ceł nie stronią i nie stronili również Demokraci. Wystarczy wspomnieć, że administracja prezydenta Joe Bidena, który w poprzednich wyborach pokonał Trumpa i zastąpił go w Białym Domu, zdecydował o wprowadzeniu wyższych ceł dla szeregu produktów z Chin. Chodzi np. o samochody elektryczne (wzrost z 25 proc. do 100 proc.) czy półprzewodniki (wzrost z 25 proc. do 50 proc.).
Efekty decyzji Donalda Trumpa i Joe Bidena
Amerykański think tank Tax Foundation oszacował, że cła wprowadzone przez Trumpa oraz Bidena długoterminowo obniżą PKB kraju o 0,2 proc. oraz wyeliminują 142 tys. pełnoetatowych miejsc pracy. Dodajmy, że mowa o sytuacji, gdy - jak podaje Biuro Przedstawiciela Handlowego USA - ok. 94 proc. importu Stanów Zjednoczonych to towary przemysłowe, z których z kolei połowa wchodzi do kraju bezcłowo.
Tax Foundation szacuje, że spełnienie deklaracji wyborczej przez Donalda Trumpa zmniejszy PKB o co najmniej 0,8 proc., a zatrudnienie o 684 tys. pełnoetatowych miejsc pracy. "Nasze szacunki nie odejmują skutków odwetu ani dodatkowych szkód, które wynikałyby z rozpoczęcia globalnej wojny handlowej" - podano w analizie.
Bezczynnie na ewentualne ruchy administracji Trumpa nie zamierza patrzeć Unia Europejska. "The Wall Street Journal" poinformował, że w Brukseli urzędnicy odbywają częste spotkania w ramach przygotowań do bitwy gospodarczej z Waszyngtonem, zwłaszcza jeśli Trump dotrzyma obietnic nałożenia 10 proc. ceł na import. Jeden z wysokich rangą europejskich dyplomatów powiedział dziennikowi, że blok planuje cła na amerykańskie towary wyprodukowane w okręgach zarządzanych przez republikanów. - Ale oczywiście wszyscy tutaj chcą przede wszystkim uniknąć wojny handlowej między UE a USA - zaznaczył.
- Wyższe cła to oczywiście nie jest dobra wiadomość dla świata. Martwić się muszę przede wszystkim Chiny, których produkty Trump chce obłożyć nawet 60 proc. cłem. Ale odczuje to także Europa, która i bez tego zmaga się obecnie z dekoniunkturą. Dostępne szacunki wskazują, że jedni i drudzy musieliby się liczyć ze spadkiem PKB w granicach 0,5 do 1,5 proc. Spadek konkurencyjności towarów europejskich może wpłynąć na wolumen eksportu do USA i dotknie szczególnie Niemiec, Włoch i Irlandii, które mają dużą ekspozycję na rynku amerykańskim - komentuje dla money.pl prof. Dominik Kopiński, starszy doradca z zespołu gospodarki światowej Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Niewykluczone, że wzmocni się trend przenoszenia produkcji do USA w celu ominięcia ceł, który częściowo zaczął się materializować po przyjęciu przez administrację amerykańską IRA (Inflation Reduction Act - przyp. red.) w 2022 r. Zresztą Trump otwarcie deklaruje, że chce przez reindustrializację odebrać miejsca pracy innym krajom. Te negatywne efekty mogą zostać częściowo złagodzone, jeśli nastąpi aprecjacja dolara, a tego nie można wykluczyć. Sprzyjać temu mogą rosnący popyt na amerykańskie produkty, możliwe obniżki podatków i deregulacje, a także podwyżki stóp procentowych, jeśli polityka Trumpa podbije inflację - dodaje ekspert.
W kwestii ewentualnej odpowiedzi Brukseli na cła administracji Republikanina prof. Kopiński odpowiada: - Jeśli za punkt odniesienia przyjąć 2018 r., kiedy Trump nałożył cła na europejską stal i aluminium, Europa może raczej skłaniać się do deeskalacji. Z drugiej strony urzędnicy europejscy chyba teraz już wiedzą, że Trump rozumie tylko argumenty siły, a jego radykalne propozycje mogą być tylko wstępem do twardych negocjacji.
Konsekwencje dla Polski
Eksperci nie mają wątpliwości, że cła, które obiecuje wprowadzić Trump, odczułaby także polska gospodarka.
Po pierwsze dlatego, że znaczny wzrost ceł zagroziłby globalną recesją, a to jeszcze bardziej popsułoby nastroje w Niemczech i w całej Europie, od których zależy stan koniunktury. Po drugie dlatego, że polski przemysł ściśle współpracuje z niemieckim, więc choć bezpośrednio nie eksportujemy tak wiele do USA, w każdym niemieckim samochodzie mamy znaczny komponent wytworzony w Polsce. A niemieckie samochody będą pewnie pierwsze do oclenia przez Trumpa. No i po trzecie, wzrost ceł może podnieść światową inflację, co oczywiście dotrze i do nas - przewiduje w rozmowie z money.pl prof. Witold Orłowski z Akademii Finansów i Biznesu Vistula.
Prof. Dominik Kopiński w odpowiedzi na pytanie o konsekwencje wprowadzenia ceł dla polskiej gospodarki również widzi największe zagrożenie w pogorszeniu sytuacji niemieckiego przemysłu samochodowego, który "jest solą w oku Trumpa i któremu ten regularnie odgraża się na wiecach".
Co natomiast z towarami, które płyną znad Wisły do USA? - Polski eksport do Stanów Zjednoczonych na tle innych krajów jest umiarkowany (około 50 mld zł w 2023 roku, więcej wyeksportowaliśmy na Ukrainę). W związku z tym cła zapowiedziane przez Trumpa oczywiście obniżyłyby konkurencyjność polskich towarów na rynku amerykańskim, ale skutki tego byłyby dla nas ograniczone - twierdzi ekspert PIE.
Chiny rzucą się na Europę, jeśli Trump wygra wybory na prezydenta USA?
Rozmówcy money.pl prognozują, że w odpowiedzi na ograniczenie dostępu do rynku w USA firmy z Państwa Środka bardziej agresywnie będą działać na innych rynkach zbytu, również w Europie.
A już teraz między Unią Europejską i Chinami dochodzi do tarć wokół samochodów elektrycznych. UE zamierza objąć je cłami z tego samego powodu, jaki podał Joe Biden, podnosząc taryfy w Stanach Zjednoczonych - ogromne dotacje państwowe, z których korzystają chińscy producenci, przez co konkurencja z nimi jest "nieuczciwa".
Na razie Chińczycy swój odwet skierowali na francuską brandy, ale możliwe jest, jak pisaliśmy w money.pl, że w wyniku odpowiedzi w kolejnej wymianie ciosów ucierpią polscy producenci wódki czy branża mleczna.
- Z drugiej strony, w dłuższej perspektywie można rozważyć scenariusz, w którym wobec rosnącej izolacji USA, co jest mimo wszystko wątpliwe, bo USA jest silnie uzależniona od handlu, Europa i Chiny się do siebie zbliżają - zauważa ekspert PIE.
Trzeci scenariusz podpowiada brak jedności w Europie w kwestii ceł na elektryki. Okazało się, że polityczny establishment UE może chcieć de-riskingu, ale przemysł europejski niekoniecznie. Może to sugerować, że Europa będzie w niektórych obszarach zacieśniała relacje z Chinami, a w innych szukała większej autonomii strategicznej. Jednocześnie, to wszystko ukazuje wewnętrzną sprzeczność polityki Trumpa, który z jednej strony chce izolować Chiny, a nakładając cła, może wepchnąć Europę bardziej w objęcia Chin - komentuje prof. Kopiński.
- Ale jeśli chodzi o zapowiedzi Trumpa, najważniejsze jest to, czy jest to tylko forma negocjacyjnego nacisku, czy naprawdę gotowość do wszczęcia wojny handlowej. Jeśli to drugie, cały świat mocno to odczuje - podsumowuje prof. Orłowski.
Jacek Losik, dziennikarz money.pl