Era nuklearna w Niemczech właśnie się kończy. Ostatnie trzy elektrownie atomowe: Isar 2, Emsland oraz Neckarwestheim 2 zostają ostatecznie wygaszane. W sobotę 15 kwietnia kończy się bowiem przedłużony przez kanclerza Olafa Scholza okres ich działalności. Niemieckie elektrownie jądrowe miały pierwotnie być wyłączone z końcem 2022 roku.
Sytuacja geopolityczna związana z wojną w Ukrainie i kryzys energetyczny kazały sądzić, że podobnie jak w wielu krajach Europy, również w Niemczech nastąpi renesans atomu. Jednak silne przekonanie Niemców o konieczności odejścia od tego rodzaju energii przeważyło. Rząd kanclerza Scholza właśnie stawia ostatni akord w długoletniej polityce antyatomowej - stwierdza prof. Robert Zajdler, ekspert Instytutu Sobieskiego.
Niemiecki rząd federalny zamierza doprowadzić do końca wieloletnią politykę "nuclear exit" podkreślając, że dziś atom oznacza wyższe koszty niż energetyka słoneczna czy wiatrowa, wiąże się z problemem utylizacji odpadów, jak i ciągłym potencjalnym zagrożeniem katastrofy nuklearnej.
- Wkraczamy w nową erę produkcji energii – napisała w sobotę na Twitterze Steffi Lemke (Zieloni), federalna minister środowiska.
Wicekanclerz odpowiedzialny za gospodarkę i energetykę Robert Habeck uważa, że mimo wszelkich oporów wyjście jest nieodwracalne. Zapewnia, że bezpieczeństwo dostaw energii do kraju "jest i pozostanie gwarantowane", a zapewniają je nowe pływające terminale gazowe, OZE i wysokie zapasy.
Przypomnijmy, że atom stanowi zaledwie poniżej 6 proc. w miksie energetycznym kraju. Niemcy chcą osiągnąć neutralność klimatyczną dzięki OZE - pisaliśmy już w money.pl.
- Atom to obecnie dla Niemiec technologia alternatywna. Jej udział w miksie energetycznym jest stosunkowo mały. Zagrożenie zdestabilizowania systemu energetycznego odejściem od atomu jest niewielkie. Niemcom nie zabraknie prądu. Z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego, Niemcy mogą być spokojni. Ze strony kosztów, można się spodziewać niepewności w związku z fluktuacją cen gazu skroplonego LNG na rynku - dodaje prof. Zajdler.
Bawarski pucz
Nie wszyscy godzą się z końcem ery jądrowej w Niemczech. Premier Bawarii i zarazem przewodniczący Unii Chrześcijańsko-Społecznej (CSU) Markus Söder podczas czwartkowej wizyty w elektrowni Isar 2 zapowiedział, że jego land zamierza pozostać przy energetyce jądrowej w ramach swoich prawnych możliwości.
Jak podkreślił, Bawaria jako organ wydający koncesję, będzie dążyć do tego, aby odrodzenie energii jądrowej było nadal możliwe. Söder wezwał rząd w Berlinie, aby wdrożył plan zamawiania nowych prętów paliwowych, dla dalszego podtrzymania działania reaktorów.
Przekonywał, że choć wygaszenie elektrowni jest wiążącą decyzją, to "nie jest ostatnim słowem", a miesiąc przestoju nie stanowi większego problemu. Zaznaczył, że już następnej zimy wróci może temat reaktywacji elektrowni atomowych.
Wygaszenie nie jest procesem natychmiastowym. Nie oznacza, że 15 kwietnia wyciągnięta zostaje wtyczka z reaktorów. Proces może trwać jeszcze lata. Dlatego zwolennicy atomu zapowiadają dalsze działania na rzecz utrzymania funkcjonujących elektrowni jądrowych - mówi prof. Robert Zajdler.
Jak stwierdził, decyzja federalnego rządu stanowi "realne zagrożenie dla Niemiec, że nie będziemy już w stanie zapewnić dostaw energii w dłuższej perspektywie" - podał Frankfurter Allgemeine Zeitung. Działanie wbrew większości opinii publicznej uznał zaś za hipokryzję. Zażądał nie tylko utrzymania trzech elektrowni, które wciąż są podłączone do sieci, ale także zastanowienia się nad reaktywacją pozostałych.
Premier Bawarii zapowiedział też, że jego kraj rozpocznie badania nad nową syntezą jądrową, zbada również możliwość zbudowania oddzielnego reaktora badawczego do nowej technologii jądrowej.
- Pojawiają się pomysły rozwoju w kierunku fuzji jądrowej, czyli procesu, w którym jądra atomowe zderzają się ze sobą, ulegając syntezie i uwalniając przy tym energię. Ma być bezpieczniejsza, ale wciąż jednak trwają nad nią badania. Jest przełom, ale do faktycznego wdrożenia mogą minąć lata. Mimo tego chodzi o utrzymanie kompetencji i kadr - wyjaśnia ekspert Instytutu Sobieskiego.
"Niemcy zależne od każdych źródeł"
Głosów przeciwnych wygaszaniu elektrowni atomowych jest więcej. Niemiecka Izba Przemysłowo-Handlowa (DIHK) wprost ostrzega przed wąskimi gardłami w dostawach i rosnącymi cenami energii. - Pomimo spadku cen gazu, koszty energii pozostają wysokie dla większości firm w Niemczech - alarmował na łamach "Rheinische Post" prezes DIHK Peter Adrian.
Musimy nadal robić wszystko, co w naszej mocy, aby zwiększać dostawy energii i pod żadnym pozorem nie ograniczać ich bardziej. Niemcy są uzależnione od wszystkich dostępnych źródeł energii - ostrzegł Adrian.
Jak poinformowała PAP za niemiecką agencją dpa, Greenpeace świętaowało w sobotę przed Bramą Brandenburską w Berlinie. Tam znaleźli się także przeciwnicy zamknięcia tych elektrowni, w tym Stowarzyszenie Nuklearia. "Postrzegamy energię jądrową jako najlepszy sposób na utrzymanie naszego dobrobytu przy jednoczesnej ochronie przyrody i klimatu" – oświadczyło stowarzyszenie.
Jeszcze do niedawna poparcie społeczne dla odejścia Niemiec od energetyki jądrowej było wysokie. Sytuację w kraju zmieniła inwazja Rosji na Ukrainę i kryzys energetyczny. Obecnie 60 proc. Niemców opowiada się za zachowaniem atomu dla gwarancji bezpieczeństwa energetycznego kraju i ograniczenia rosnących kosztów energii.
Zamykanie sprawnych bloków jądrowych budzi wątpliwości. Energetyka jądrowa jest niskoemisyjna, koszty jej funkcjonowania zostały uwzględnione i rozłożone w latach już w okresie inwestycyjnym, a przedłużenie funkcjonowania reaktorów jest względnie małym wysiłkiem finansowym, w porównaniu do korzyści gospodarczych, jakie daje produkcja stabilnej energii elektrycznej - zaznacza Zuzanna Nowak, analityk ds. energii i klimatu w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (PISM).
Do kanclerza Olafa Scholza piszą więc również niemieccy naukowcy i nobliści, jak choćby fizyk Klaus von Klitzing (odkrywca kwantowego efektu Halla) czy Steven Chu, który przez lata pełnił funkcję sekretarza energii USA. Domagają się porzucenia planu wygaszania ostatnich elektrowni atomowych w Niemczech.
"W obliczu zagrożenia, jakie zmiany klimatyczne stanowią dla życia na naszej planecie, oraz oczywistego kryzysu energetycznego, w jakim znalazły się Niemcy i Europa z powodu niedostępności rosyjskiego gazu ziemnego, wzywamy pana do kontynuowania eksploatacji ostatnich niemieckich elektrowni jądrowych" - czytamy w otwartym liście koordynowanym przez sojusz RePlanet.
Z perspektywy bezpieczeństwa, zamykanie sprawnych bloków jądrowych w okresie kryzysu energetycznego i dużej niepewności na rynkach surowców energetycznych nie jest ruchem łatwym do uzasadnienia - stwierdza w rozmowie z money.pl Zuzanna Nowak.
Co więcej - jak argumentuje analityczka PISM - Niemcy, poprzez prowadzoną od roku politykę dywersyfikacji źródeł dostaw energii i duże zaufanie do rozwoju energetyki wodorowej, nabrali wiary w stabilność i bezpieczeństwo własnego rynku energii. - Być może nadmiernej lub - jako duże i względnie bogate państwo - po prostu nie liczą się z kosztami bezpieczeństwa - komentuje.
Prąd dla 10 milionów Niemców
Bawarska Isar II, dolno saksońska Emsland oraz zlokalizowana w Badenii-Wirtembergii Neckarwestheim II razem wytwarzają wystarczająco dużo energię elektryczną zdolną zasilić ponad 10 milionów niemieckich gospodarstw domowych, czyli jedną czwartą całego kraju.
Tylko w 2022 roku trzy atomowe elektrownie dostarczyły łącznie 32,7 miliarda kilowatogodzin energii elektrycznej. Dla porównania prywatne gospodarstwa domowe w Niemczech zużywały w tym czasie średnio 3190 kWh energii elektrycznej rocznie - wskazuje RePlanet.
Jak podkreślają sygnatariusze listu do kanclerza Scholza, jest to energia niskoemisyjna. Ich dalsze funkcjonowanie to redukcja ilości energii elektrycznej potrzebnej z elektrowni węglowych mogłaby zaoszczędzić do 30 milionów ton CO2 rocznie. Jest to o tyle istotne, że Niemcy są obecnie jedną z najbardziej emisyjnych gospodarek UE, a ubiegłoroczne cele emisji CO2 zostały jednak przekroczone o 40 mln ton metrycznych.
Jak pisaliśmy w money.pl, Niemcy będą musieli zwiększać udział elektrowni węglowych jako stabilizatora i "backupu" dla odnawialnych źródeł energii. Podczas gdy produkcja 1 kWh prądu z atomu wiąże się z emisją 2,5 g CO2, to z węgla i gazu stanowi odpowiednio 850 g/kWh i 500 g/kWh - wskazywał dziennik "Welt".
Decyzja Niemiec o przedwczesnym wycofaniu prawie 20 tys. megawatów czystej energii jądrowej od 2000 roku utrudniła wysiłki na rzecz dekarbonizacji - czytamy na stronach proekologicznej inicjatywy fota4climate.
Przypomnijmy, że jeszcze w latach 90. w Niemczech pracowało 19 elektrowni jądrowych, które zabezpieczały trzecią część zapotrzebowania kraju w energię elektryczną.
Decyzje na temat odejścia od atomu niemiecki rząd podjął w 2002 roku w czasie kadencji kanclerza Gerharda Schroedera. Wybuch w elektrowni jądrowej w Fukushimie w Japonii w 2011 roku przyśpieszył niemiecki odwrót od atomu.
Jak zaznacza Zuzanna Nowak, kwestie atomu mają w Niemczech silne podłoże ideologiczne. - Trudno tutaj doszukiwać się racjonalnych argumentów, a niestety wiele wskazuje na to, że to właśnie uparta realizacja programu politycznego bez względu na zmienne okoliczności jest motorem działań rządu Niemiec.
W 2021 roku funkcjonowało ich już tylko sześć elektrowni, ale już w grudniu tego właśnie roku zamknięto połowę z nich: elektrownię Brokdorf, zakład w Grohnde oraz Grundremmingen. Wygaszane właśnie Isar 2, Emsland oraz Neckarwestheim 2 były ostatnimi podłączonymi do sieci jednostkami.
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl