Olga Łobaszewska, która wraz z partnerem mieszka na pograniczu hrabstw Surrey i West Sussex, wraca do kraju na wybory. W rozmowie z money.pl tłumaczy, że chociaż mieszka od 13 lat na Wyspach, wciąż żyje sprawami Polski.
– Postanowiliśmy z partnerem zagłosować w Polsce, ponieważ obawiamy się, że nasze głosy w UK nie będą się liczyły ze względu na krótki czas na policzenie głosów – mówi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak podkreśla nasza rozmówczyni, wynik nadchodzących wyborów jest dla niej bardzo ważny. Razem z partnerem prowadzą na wyspach swoje działalności gospodarcze i obawiają się ewentualnego powrotu do Polski, o ile — zaznacza — rządzić w niej będzie nadal PiS. – Boimy się przenieść do kraju oszczędności naszego życia – mówi pani Olga i dodaje, że jej zdaniem w przypadku wygranej PiS prowadzenie firmy w Polsce będzie jeszcze trudniejsze niż dotychczas.
– PiS nie tylko dociąży przedsiębiorców różnymi daninami, ale może również wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej – ocenia. Jak podkreśla, region, w którym mieszka, był przeciwny brexitowi. – Moimi sąsiadami są ludzie wykształceni, posiadający własne biznesy w Londynie lub pracujący dla dużych korporacji, którzy rozumieją korzyści płynące ze wspólnego rynku europejskiego – podkreśla pani Olga.
Dodaje, że jej brytyjscy znajomi bardziej obawiają się o stan polskiej gospodarki, niż skutków wojny w Ukrainie.
Czego boi się Polonia?
"Zrezygnowałam z głosowania w UK. Swój wyjazd do kraju ułożyłam tak, aby zahaczył o wybory. Jestem na 90 proc. przekonana, że głosy (w UK – przyp. red.) i tak nie zostaną podliczone w określonym przez ustawę czasie" – komentuje z kolei inna Polka na forum dla brytyjskiej Polonii.
Osób, które deklarują, że wezmą urlopy i przylecą specjalnie na wybory do Polski, jest dużo więcej. Mieszkający na Wyspach Polacy obawiają się, że tamtejsze komisje wyborcze nie zdążą w ciągu 24 godzin policzyć głosów i odesłać wyników do Warszawy. W konsekwencji ich głosy się zmarnują.
Chodzi o niedawną nowelizację Kodeksu wyborczego, który nakłada na komisje wyborcze obowiązek dostarczenia protokołów do Okręgowej Komisji Wyborczej w Warszawie w ciągu 24 godzin od zakończenia głosowania.
Polonia skarży się również na problemy z dopisaniem się do list wyborczych na Wyspach. Alarmują, że system jest awaryjny, niektórzy piszą nawet skargi w tej sprawie do konsulatu RP w Londynie.
Pani Sylwia, która mieszka w Szkocji, informuje, że nie może głosować w swoim mieście, bo w Szkocji utworzono o wiele mniej komisji wyborczych niż przy poprzednich wyborach. "Podobno konsulaty i ambasady mają 24 godziny na ostateczne podliczenie i wysłanie wyników. Nie są w stanie tego zrobić, a co się z tym wiąże, wiele głosów przepadnie" - ocenia.
Komisji jest więcej, ale i tak nie zdążą?
Nadchodzące wybory do Sejmu i Senatu cieszą się wśród Polonii dużą popularnością. Organizacje polonijne prowadzą szeroko zakrojone kampanie profrekwencyjne, podkreślając, że są to najważniejsze wybory po 1989 r.
Działająca w Wielkiej Brytanii organizacja "Polonia Głosuje" szacuje, że osób uprawnionych do głosowania może być na Wyspach co najmniej pół miliona.
Do 1 października na głosowanie w wyborach parlamentarnych zapisało się 56 616 osób, a w dniu 11 października — kiedy zakończyła się już rejestracja — było zarejestrowanych 160 878 głosujących.
Dla porównania, w 2019 r. uprawnionych do głosowania były 99 503 osoby. W wyborach prezydenckich 2020 r. udział wzięło (listownie) 183 365 wyborców.
O problemie z głosowaniem na Wyspach alarmowani są również dziennikarze polonijnego portalu "Polish Express". – Wielu Polaków na Wyspach pisze do nas o swoich obawach związanych ze zbyt krótkim czasem na przeliczenie głosów. Część naszych rodaków zdecydowała się z tego powodu wyjechać na głosowanie do Polski – informuje redaktor polonijnego portalu "Polish Express" Barbara Mirowska.
Z kolei aktywistka Małgorzata Hallewell w rozmowie z "Polish Expressem" przyznaje, że decyzja o zwiększeniu liczby komisji wyborczych na Wyspach cieszy, zwłaszcza w przypadku miejsc, gdzie wcześniej ich nie było, takich jak: Liverpool, Peterborough czy Lewisham w południowym Londynie.
Jednak, jak podkreśla Hallewell, są też miejsca, w których komisje zlikwidowano. Przykładem jest Cambridge, co z kolei wpłynęło na przeciążenie najbliższej komisji w Bedford.
Bez możliwości głosowania pozostają też mieszkańcy Devon czy Cornwall. Tam osoby pragnące wziąć udział w głosowaniu będą musiały udać się do Bristolu lub Cardiff.
Już teraz wiadomo, że osiem komisji w Wielkiej Brytanii będzie na pewno bardzo przeciążonych – chodzi o komisje m.in. w Edynburgu, Manchesterze, Peterborough, Reading czy Ilford.
– MSZ musi być świadome zagrożenia związanego z niepoliczeniem głosów w 24 godziny, bo w systemie rejestracji wyświetlają się ostrzeżenia przy komisjach, w których liczba zarejestrowanych przekroczyła 1500 osób. Nie każdy ma możliwość wyboru innej komisji. Zwłaszcza kiedy kolejna najbliższa znajduje się w innym, odległym mieście – zaznacza Małgorzata Hallewell.
Poprosiliśmy w poniedziałek rano polskie służby dyplomatyczne w Londynie oraz Ministerstwo Spraw Zagranicznych (MSZ) o odniesienie się do doniesień o niewystarczającej liczbie komisji wyborczych na Wyspach oraz do obaw Polonii, że ich głos nie będzie się liczył w tych wyborach.
W odpowiedzi na nasze pytania Ambasada PR w Londynie odpisała, że w Wielkiej Brytanii utworzono w sumie 77 okręgowych komisji wyborczych, co stanowi 50 proc. więcej niż w 2019 r.
Z kolei MSZ przypomina, że 24-godzinny termin na ustalenie wyników głosowania w obwodzie i przekazanie ich do kraju nie jest nowym rozwiązaniem w Kodeksie wyborczym.
Taki limit czasowy obowiązuje w ustawie od 2011 r. i dotychczas nie zdarzyło się jego niedochowanie przez obwodowe komisje wyborcze za granicą - czytamy w komunikacie prasowym MSZ.
Ponadto resort spraw zagranicznych zapewnia, że w żadnym obwodzie do głosowania nie przekroczono liczby trzech tysięcy zarejestrowanych wyborców. "Jak pokazują doświadczenia z poprzednich wyborów, są to liczby, które nie sprawiały komisjom problemów z policzeniem głosów" - podkreślono.
Katarzyna Bartman, dziennikarz money.pl