Z niedzieli na poniedziałek wybrzmiał ostatni dzwonek na to, aby dyplomaci z Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii porozumieli się w sprawie przyszłych relacji gospodarczych. Taki ostateczny termin został wyznaczony przez Parlament Europejski na wypracowanie szczegółów umowy handlowej. Gdyby termin został dochowany, przyjęcie dokumentu mogłoby nastąpić jeszcze w tym roku.
Przy braku porozumienia relacje handlowe zaczną być regulowane z automatu przy zastosowaniu ogólnych zasad Światowej Organizacji Handlu. W skrócie – oznacza to koniec przywilejów związanych z korzystaniem z wolnego rynku, a także powrót ceł. Ceł niemałych, dodajmy, ponieważ wynoszących od 10 do nawet 30 proc. w zależności od rodzaju sprowadzanego towaru.
Opcja "no deal"
- Do tego dojdzie multum formalności. Od Nowego Roku wejdziemy bowiem w reżim eksportu i importu. Oznacza to, że trzeba będzie złożyć zgłoszenie celne i zapłacić właściwą stawkę cła. Niektórzy przedsiębiorcy będą realizowali ten obowiązek samodzielnie, inny skorzystają z usług agencji celnych – mówił w programie "Money. To się liczy" Grzegorz Kozłowski, dyrektor Departamentu Ceł w Ministerstwie Finansów.
Według naszych rozmówców, część dyplomatów pogodziła się z faktem, że zacznie obwiązywać opcja "no deal". Plus tej sytuacji jest taki, że byłoby to rozwiązanie tymczasowe, a więc już na początku nowego roku negocjatorzy wróciliby do rozmów. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia, naiwnością byłoby założenie, że kolejne rokowania pójdą dla odmiany jak po maśle.   
Rozmowy ostatniej szansy
- Problemem nie są szczegóły umowy. Jestem przekonany, że negocjatorzy są w stanie znaleźć techniczne rozwiązania, która umożliwiają zawarcie porozumienia. Tu chodzi o politykę. Premier Wielkiej Brytanii wyznaczył sobie ambitny cel odzyskania pełnego dostępu do rynku europejskiego bez brania na siebie zobowiązań i teraz ciężko mu wyjść z tej sytuacji. Wszystko zależy od tego, czy Boris Johnson będzie w stanie przekonać swoją partię do tego, że potrzebny jest krok w tył – tłumaczy ekspert ds. zagranicznych, Adam Jasser.
Niewykluczone więc, jak podkreśla ekspert, że w tym momencie brytyjscy dyplomaci próbują wyszperać z niemal gotowej umowy handlowej jakiś zapis lub koncesję, którą mogliby zaprezentować jako dowód na uzyskanie pełnej suwerenności. Jednocześnie unijni oficjele próbują przeforsować porozumienie ostatniej szansy, które mogłoby obowiązywać nawet bez zgody Parlamentu Europejskiego, ale warunkowo i przez z góry określony czas.
Wątkiem, który – przynajmniej teoretycznie – stanowi kość niezgody i rozsadza całe porozumienie, jest rybołówstwo. Chodzi o możliwość korzystania z łowisk przez rybaków z Europy kontynentalnej, a także utrzymanie dostępu do rynków zbytu dla brytyjskich rybaków. Problem polega na tym, że Wielka Brytania chcąc zachować konkurencyjność dąży do zrzucenia z siebie niektórych zobowiązań dotyczących jakości czy ochrony środowiska.
- To jest sprawa symboliczna. W kategoriach gospodarczych rybołówstwo jest minimalną cząstką dochodu brytyjskiego. Tu chodzi o manifestowanie swojej suwerenności przez Wielką Brytanię, a suwerenności nie negocjuje się w umowach handlowych. W takich umowach chodzi o regulowanie współzależności, a nie podkreślanie niezależności - wskazuje prof. Jan Zielonka, profesor polityki europejskiej na Uniwersytecie w Oksfordzie. I dodaje: - Problem w tym, że dla Borisa Johnsona kwestie symboliczne są najważniejsze.
Skutki dla polskich firm
Dla wszystkich sektorów polskiej gospodarki pełny brexit oznacza utratę lub utrudnienie dostępu do dużego i chłonnego rynku. Można się spodziewać, że najbardziej dotknięte zostaną podmioty, które działają w branżach o największym udziale w wymianie handlowej między Wielką Brytanią a Polską. Są to producenci maszyn i urządzeń mechanicznych, sektor automotive, a także producenci artykułów spożywczych i produktów przemysłu chemicznego.
Wydaje się, że poszkodowane będą też firmy działające w branżach, które zostaną obciążone najwyższymi kosztami celnymi. Kwota taryf celnych będzie się różnić, zależnie od towaru. W przypadku wysoko przetworzonych produktów ten poziom ma być niski (1-3 proc.), natomiast na przykład na żywności mają być wysokie (np. na wołowinę 58 proc., na ser biały 73 proc.).
Obecnie Wielka Brytania jest trzecim największym rynkiem zbytu dla polskich przedsiębiorców, w 2019 roku wartość towarów wysłanych na Wyspy z Polski przekroczyła 14 mld euro. Z kolei import z Wielkiej Brytanii do naszego kraju wyniósł nieco ponad 5,5 mld euro.