Bojownicy Huti (a właściwie ruch Ansar Allah) atakują - jak przekonują - wyłącznie statki powiązane z Izraelem, aby w ten sposób wymusić na Tel Awiwie wycofanie wojsk z Gazy. W odpowiedzi izraelskiego wojska na operację Hamasu z 7 października zginęło już ponad 20 tys. osób. Dodajmy, że w czwartek Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości rozpoczął rozpatrywanie sprawy wniesionej przez RPA, która oskarża rząd Benjamina Netanjahu o ludobójstwo na Palestyńczykach.
Ataki wspieranych przez Iran bojowników Huti na statki korzystające ze szlaku przez cieśninę Bab al-Mandab, Morze Czerwone i Kanał Sueski doprowadziły do poważnych zakłóceń w globalnym handlu. Dlatego USA zawiązały koalicję m.in. z Wielką Brytanią, której celem jest ochrona kontenerowców. Zaprawieni w wojnie domowej bojownicy mimo ostrzeżeń ze strony Waszyngtonu nie zaprzestali działań. Wręcz przeciwnie - atakują jeszcze częściej.
Miarka ostatecznie przebrała się w nocy z czwartek na piątek. Chwilę po wizycie sekretarza stanu USA Antony'ego Blinkena na Bliskim Wschodzie, Amerykanie z Brytyjczykami przy pomocy myśliwców ostrzelali pozycje bojowników w Jemenie. Londyn mówi o "znaczącym" ciosie w infrastrukturę Ansar Allah, a dokładnie w instalacje rakietowe i dronowe, a także radary.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Problem daleki od rozwiązania
Na stwierdzenie, czy nocny atak w Jemenie odblokuje szlak, który odpowiadał niedawno za ok. 12 proc. światowego handlu, będzie trzeba poczekać. Niewykluczone, że był to dopiero pierwszy akt wojny z Huti. Ruch od razu po ataku oświadczył, że nie zaprzestanie ataków na statki. I nie można tych zapowiedzi lekceważyć. Eksperci wcześniej ostrzegali USA, że konflikt jest dla Amerykanów bardzo ryzykowny, a do tego nie ma najmniejszej gwarancji, że skończy się powodzeniem.
Ofensywne operacje wojskowe w Jemenie przyniosą efekt przeciwny do zamierzonego. Najlepszą opcją byłoby kontynuowanie operacji obronnych mających na celu ochronę żeglugi międzynarodowej do czasu zakończenia konfliktu w Gazie - powiedział agencji AFP Gerald Feierstein, były ambasador USA w Jemenie i dyrektor programu Spraw Półwyspu Arabskiego w ośrodku doradczym Middle East Institute w Waszyngtonie.
Feierstein argumentuje, że Huti to zaprawieni w boju rebelianci, którzy w trakcie wojny domowej przetrwali lata nalotów koalicji pod przewodnictwem Arabii Saudyjskiej. Saudowie de facto konflikt przetrwali, a wspierany przez Teheran ruch Ansar Allah stał się dominującą siłą w Jemenie, do której dołączyła część jemeńskiego wojska. Dlatego można mieć niemal pewność, że nocny ostrzał pozycji bojowników nie jest decydującym ciosem.
Według Feiersteina Huti mają zdecydowanie mniej do stracenia niż USA. Oparcie się siłom Stanów Zjednoczonych wzmocni ich pozycję w regionie. Do tego kraje arabskie, które nie pałają sympatią do szyickiego ruchu, niechętnie poprą ich przeciwników, aby nie zostać uznanym za "zdrajcę sprawy palestyńskiej" - pisze egipski dziennik "Al Ahram".
Były ambasador USA w Jemenie ostrzegł Waszyngton, że szeroko zakrojone ataki na Huti mogą wciągnąć kraj w nowy, kosztowny konflikt. Zwłaszcza jeśli bojownicy wezmą odwet w regionie. A są do tego zdolni, o czym przekonali się wcześniej Saudowie, gdy Huti uderzyli dronem w rafinerię Saudi Aramco.
Światowy handel cierpi na Morzu Czerwonym
Biały Dom i sojusznicy stwierdzili, że warto zaryzykować eskalację w związku ze skalą zakłóceń, jakie wywołali bojownicy.
"W ostatnich miesiącach milicja Huti przeprowadziła serię niebezpiecznych i destabilizujących ataków na żeglugę handlową na Morzu Czerwonym, zagrażając statkom brytyjskim i innym międzynarodowym, powodując poważne zakłócenia na ważnym szlaku handlowym i podnosząc ceny towarów. Ich lekkomyślne działania narażają życie na morzu i pogłębiają kryzys humanitarny w Jemenie" - oświadczył premier Wlk. Brytanii Rishi Sunak po ataku na Huti. - To nie może trwać - dodał.
Zamiast Morza Czerwonego armatorzy wybierają dłuższą trasę wokół Afryki, co jednak nie oznacza, że panuje na nim kompletna cisza.
Niemniej - jak podała Julie Kozak z Międzynarodowego Funduszu Walutowego - ruch towarowy przez Kanał Sueski pod koniec 2023 r. zmalał o 28 proc. Trasa wokół Afryki, jak pisaliśmy w money.pl, nie tylko wydłuża transport np. między Azją a Europą o mniej więcej kilkanaście dni, ale też zwielokrotnia koszty jego ubezpieczenia. Do tego należy dodać jeszcze rosnące wydatki na paliwo oraz wynagrodzenie załóg kontenerowców.
Niemiecki Instytut Gospodarki Światowej oszacował, że światowy handel między listopadem a grudniem 2023 r., gdy Huti spotęgowali ataki na statki, stopniał o 1,3 proc. "Eksport z i import do Unii Europejskiej spadł odpowiednio o 2 proc. i 3,1 proc. USA odnotowały 1,5 proc. spadek eksportu i 1 proc. spadek importu, choć szlak handlowy przez Morze Czerwone jest dla tego kraju mniej istotny" - pisze Reuters, powołując się na dane IfW Kiel.
Zdążyć przed Księżycowym Nowym Rokiem
Droższy i dłuższy transport między Azją a Europą (i spodziewane zatory w portach) odczują również konsumenci w Polsce, o czym mówił w rozmowie z money.pl Marek Tarczyński, przewodniczący Rady Polskiej Izby Spedycji i Logistyki. Chodzi nie tylko o wzrost cen towarów, ale również ryzyko, że niektórych produktów zabraknie czasowo na półkach.
Wskutek zerwanych i wydłużonych łańcuchów dostaw produkcję wstrzymała fabryka Tesli w Niemczech. O problemach z dostępnością towarów ostrzegała pod koniec grudnia Ikea.
Reuters dodaje, że problemy ma m.in. europejska branża odzieżowa, która wkrótce wprowadzi do sklepów wiosenne kolekcje. Ponadto zakłócenia w światowym handlu są wyjątkowo niepożądane, bo "10 lutego fabryki w Chinach są zamykane na okres od dwóch tygodni do miesiąca ze względu na święto Księżycowego Nowego Roku" - wskazuje agencja.
- Najgorszą rzeczą, jaka może spotkać sprzedawcę detalicznego, jest znaczne opóźnienie w dostarczeniu produktu, którego nie będzie mógł sprzedać ze względu na sezonowość - skomentował w rozmowie z Reuterem Rob Shaw z firmy Fluent Commerce zajmującej się oprogramowaniem do inwentaryzacji.
Z czasem ściga się np. polska firma LPP, właściciel takich marek jak Reserved, Cropp, House, Mohito czy Sinsay. Pod koniec grudnia Małgorzata Bogdziewicz, dyrektor ds. zarządzania łańcuchem dostaw w LPP Logistics, w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną" przyznała, że dłuższe opóźnienia w transporcie będą wymagały wykorzystania np. kolei. 12 stycznia firma przekazała jednak money.pl, że sytuacja jest opanowana.
Bacznie przyglądamy się sytuacji, jednak na ten moment nie spodziewamy się większych opóźnień niż te przewidziane na etapie planowania. Nie powinny być one zauważone przez naszych klientów, dlatego na razie nie zdecydowaliśmy o wykorzystaniu alternatywnych metod transportu dla wczesnowiosennych kolekcji – informuje Bogdziewicz.
Ceny ropy rosną przez ciszę w Kanale Sueskim
Jedną z głównych obaw dot. wojny z Huti i eskalacji napięć na Bliskim Wschodzie są wzrosty cen ropy naftowej i paliw. Po ataku cena baryłki ropy West Texas Intermediate w dostawach na luty na NYMEX w Nowym Jorku wzrosła o 2,45 proc. do 73,77 dol. Z kolei ropa Brent na ICE na marzec kosztuje 79,19 dol. za baryłkę i zwyżkuje o 2,3 proc.
Dalsza eskalacja jest możliwa, bo Huti zapowiedzieli, że odtąd na celownik biorą też statki powiązane nie tylko z Izraelem, ale i USA oraz Wlk. Brytanią. W dodatku atak potępiły władze Iranu, które wspierają ruch Ansar Allah. Największym ryzykiem dla rynków byłaby eskalacja na Zatokę Perską.
- Zaostrzenie konfliktu sugeruje większy potencjał zakłóceń i potrzebę zmiany kursu statków. Jednak ryzyko wzrośnie, jeśli konflikt się rozprzestrzeni i zaczniemy dostrzegać zagrożenia dla przepływów z Zatoki Perskiej. Chociaż uważamy, że ryzyko takiego zjawiska jest niskie, skutki byłyby wtedy znaczące - powiedział Warren Patterson, szef strategii towarowej w ING Groep NV.
Jacek Losik, dziennikarz money.pl