Nasi rozmówcy z różnych ugrupowań zgodnie twierdzą, że na przyszłoroczną kampanię prezydencką trzeba wydać 25-30 mln zł, by była skuteczna. - Praktyka pokazuje, że zdobycie 1 procenta poparcia kosztuje około miliona złotych - zwraca uwagę jeden z rozmówców. Na przeszkodzie stanąć mogą jednak przepisy kodeksu wyborczego, przewidujące górny limit wydatków.
Limit będzie publikowany po zarządzeniu wyborów, trzeba wziąć pod uwagę aktualną liczbę osób uprawnionych do głosowania w rejestrze wyborców - tłumaczy money.pl Krzysztof Lorentz z Krajowego Biura Wyborczego.
Aktualny limit wynosi 85 groszy na jednego wyborcę. Według danych na 30 września 2024 roku mamy ok. 29 mln osób uprawnionych do głosowania. To oznacza, że kampanijny limit w przyszłym roku wyniesie 24-25 mln zł.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Za niski limit dla KO
W KO, która jest dopiero na finiszu prawyborów z udziałem Rafała Trzaskowskiego i Radosława Sikorskiego, jeszcze nie słyszymy konkretów. - Limit kampanijny jest niewielki, więc pewnie wydamy całą kwotę - przyznaje rozmówca z otoczenia Donalda Tuska.
Pod koniec swojej prawyborczej kampanii Trzaskowski musiał mierzyć się z pytaniami o to, kto płaci za jego spotkania organizowane z udziałem kolejnych samorządów w całym kraju. Na czwartkowym spotkaniu w Piasecznie Trzaskowski zapewnił, że na te wydarzenia jeździ prywatnym samochodem i sam płaci za benzynę. - Natomiast jestem wszędzie zapraszany i przyjęliśmy tego typu regułę, że jeżeli ktoś mnie zaprasza do jakiejś sali, to zapraszający płaci za salę. Za wszystkie inne koszty płacimy my, uważam, że to jest całkowicie naturalne - tłumaczył Trzaskowski.
Kolejny cios PKW w PiS. Co dalej z finansami partii?
Kłopoty w PiS
W dużo trudniejszym położeniu jest PiS. Wskutek dwóch decyzji Państwowej Komisji Wyborczej na ten moment (decyzje są nieprawomocne, a partia odwołuje się od nich do Sądu Najwyższego) PiS stracił sporo pieniędzy. Zamiast prawie 39 mln zł jednorazowej, powyborczej dotacji podmiotowej, otrzymał ok. 28 mln zł. Do tego formacja właśnie straciła prawo do otrzymywania 26 mln zł rocznej subwencji przez najbliższe trzy lata (choć z uwagi na nieprawomocność decyzji PKW ugrupowanie wciąż może liczyć na jedynie obniżoną subwencję, czyli 15 mln zł w tym roku).
W związku z tym PiS liczy na efekty prowadzonej zbiórki od sympatyków. - Ze zbiórki mamy już niecałe 10 mln zł, przyspieszyło, gdy PKW ogłosiła w listopadzie drugą decyzję, tym razem pozbawiającą nas subwencji partyjnej - wskazuje polityk partii Jarosława Kaczyńskiego. Gros tych pieniędzy miałoby być teraz wykorzystane na promowanie kandydata PiS (lub tylko popieranego przez partię), którego poznamy być może już w ten weekend - wiele wskazuje na to, że będzie nim nienależący do partii szef IPN Karol Nawrocki.
Zbiórka ma ogólny charakter, po powstaniu komitetu trzeba będzie zasilać fundusz wyborczy. Pieniądze z tej zbiórki można tam przelać - zapewnia polityk PiS. Tyle że partia ma jeszcze do spłaty 1,5 mln zł zaległego kredytu za minioną kampanię parlamentarną, a bieżące utrzymanie partii to wydatek rzędu 1 mln zł miesięcznie. - Różowo nie jest - przyznaje działacz PiS.
Liderzy koalicji ustalili reguły prezydenckiej gry
Trzecia Droga. Hołownia liczy na wsparcie PSL
O drugie miejsce, a na pewno przynajmniej trzecie, chce walczyć Szymon Hołownia. Marszałek Sejmu już ogłosił start. Dla jego ugrupowania to będzie gra o wysoką stawkę, nie tylko w kontekście walki o prezydenturę, ale głównie przyszłości Trzeciej Drogi, zarówno w kontekście koalicji z PSL, jak i przyszłości własnej formacji Hołowni - Polski 2050.
W 2020 r. Hołownia był kampanijnym zaskoczeniem, do momentu wejścia do gry Rafała Trzaskowskiego miał realną szansę na II turę. W 2020 r. jego komitet wydał około 7,5 mln złotych.
Wtedy zebraliśmy i wydaliśmy ponad 7 mln zł, ale w ostatnich dwóch tygodniach kampanii brakowało nam już pieniędzy - mówi nam współpracownik Szymona Hołowni.
Jego zdaniem w tej kampanii przydałoby się więcej - około 10 mln zł. - Będziemy musieli się podeprzeć kredytem, liczymy też na zbiórki - dodaje. Ale sytuacja Szymona Hołowni jest o tyle bardziej komfortowa niż w 2020 r., że od tego roku jego partia dostaje 7,5 mln zł subwencji rocznie. Teoretycznie może też liczyć na koalicjanta. PSL także dostaje 7,5 mln zł subwencji na rok i nie wystawia własnego kandydata, a popiera Szymona Hołownię.
- Wsparcie finansowe Hołowni to decyzja prezesa Kosiniaka-Kamysza - słyszymy zgodnie zastrzeżenie od ludowców. Z kolei ze strony Polski 2050 widać, że w tej sprawie wolą chuchać na zimne, by się nie rozczarować. - Ze strony PSL liczymy przede wszystkim na wsparcie organizacyjne, ich struktury będą cenne np. w organizacji kampanii i zbieraniu podpisów - podkreśla ważny polityk ugrupowania Szymona Hołowni.
Lewica nie chce "przepalać"
Ostatnia z partii koalicyjnych przymierza się do wyboru kandydata lub kandydatki w ostatnim tygodniu listopada. Największe szanse ma minister pracy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, ale kolejni rozmówcy z Lewicy twierdzą, że nie pali się ona do tego. - Na pewno nie złoży dymisji w związku z kampanią, co najwyżej weźmie urlop. Ale i tak nie chce zostawiać swojego resortu na kilka miesięcy tylko po to, by zdobyć tych kilka procent w kampanii - słyszymy.
Z tych względów Lewica mierzy siły na zamiary. - Na kampanię Roberta Biedronia w 2020 roku wydaliśmy 2-3 mln zł. Teraz, z uwagi na inflację, pewnie będzie więcej, ale niewiele, bo po co przepalać pieniądze na tę kampanię? - podkreśla polityk Lewicy.
Chcemy mieć jakieś środki do dyspozycji na kampanię warszawską, jeśli okaże się, że Rafał Trzaskowski wygra wybory na prezydenta RP. Zwłaszcza że kampania outdoorowa w stolicy to wydatek rzędu 700 tys. zł za miesiąc - dodaje polityk Lewicy.
Gdyby jednak Lewica chciała, mogłaby na kampanię wydać dużo więcej. Jej przedstawiciele chwalą się, że są bodajże jedynym ugrupowaniem sejmowym, które nie ma zaciągniętych żadnych kredytów (ma lokaty) i posiada nawet własne nieruchomości.
Konfederacja stawia na social media
Jeden z liderów Konfederacji, Sławomir Mentzen, rozpoczął prekampanię jako pierwszy - od tygodni jest "w trasie" i występuje na wiecach. On, podobnie jak Szymon Hołownia, mówi o walce o drugą turę, ale dla tego ugrupowania ważne byłoby zajęcie trzeciego miejsca. Przedstawiciele tej formacji zapewniają, że nie będą zaciągać żadnych kredytów na czas właściwej kampanii.
- Wystarczą nam pieniądze z subwencji partyjnej, będzie też zbiórka na komitet wyborczy, z której szacujemy, że uzyskamy od 500 tys. do 1 mln zł, w zależności od poziomu entuzjazmu naszych wyborców. Naszą siłą są przede wszystkim media społecznościowe, dające ekwiwalent reklamowy rzędu kilku milionów złotych - tłumaczy polityk Konfederacji. Jak podsumowuje, formacja nawet nie zbliży się do przyszłorocznego limitu kampanijnego. - Raczej mówimy o kwocie jednocyfrowej - wskazuje.
W wyborczej stawce pojawią się też mniejsi gracze, ale w ich przypadku te sumy zapewne będą znacznie niższe. Oni najczęściej liczą na udział w debatach w mediach publicznych czy w bezpłatnych audycjach wyborczych. Na przykład ponowny start zapowiedział Marek Jakubiak, który próbował szczęścia w 2020 r. Wówczas na kampanię wydał nieco ponad 27 tys. zł.
Powyższe wyliczenie pokazuje, że suma budżetów najważniejszych kandydatów przekroczy 50 mln zł, a może wynieść nawet ponad 70 mln zł - przy założeniu, że PiS uda się zebrać na tyle dużo pieniędzy, żeby w pełni skorzystać z wyborczego limitu i dużo na kampanię przeznaczą bijący się o trzecie miejsce kandydaci Konfederacji i Polski 2050.
Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl