Niepokojących sygnałów zza wschodniej granicy Polski nie brakuje. Eksperci i politycy mówią wprost - musimy szykować się nawet na najgorszy scenariusz, co rzecz jasna nie oznacza, że za kilka lat na pewno wojna dotrze do naszego kraju.
Przeciwnie. Specjaliści twierdzą, że jeśli chodzi o konwencjonalny konflikt, to ryzyko - wbrew dominującej narracji w mediach - jest małe. Mówił o tym ostatnio np. generał Mieczysław Bieniek, doradca ministra obrony narodowej w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". Nie zmienia to jednak faktu, że kluczowe jest zbudowanie jak najszybciej takich możliwości militarnych, by nikomu (zwłaszcza na Kremlu) inwazja na państwo NATO nie wydawała się możliwa do wygrania.
- Zabrzmi to druzgocąco, ale musimy mentalnie oswoić się z nadejściem nowej epoki, przedwojennej. Z dnia na dzień jest to coraz bardziej widoczne - powiedział premier Donald Tusk w wywiadzie dla pięciu europejskich dzienników, w tym "GW".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mamy coraz więcej przykładów przedwojennych trendów w Polsce. Pisaliśmy niedawno w money.pl, że niepokój widać np. na rynku nieruchomości, bo Polacy przed kupnem domu czy działki budowlane częściej pytają, jak blisko są zlokalizowane obiekty wojskowe. Nowe zjawiska widzą też przedsiębiorcy z regionów na wschodzie kraju, które teoretycznie jako pierwsze dowiedziałyby się o wybuchu konfliktu.
Wojna w Ukrainie z tyłu głowy
- Samo położenie nie powoduje jakiegoś specjalnego strachu. Jak będzie wojna, to będzie wojna, no Boże święty. Teraz konflikty nie są szczególnie lokalne, co widzimy na Ukrainie. Rakiety latają, gdzie chcą, także prędzej np. do Łodzi doleci, niż spadnie tu na Biłgoraj - mówi money.pl Zdzisław Hułas, starszy Cechu Rzemiosł Różnych i Drobnej Przedsiębiorczości w Biłgoraju na Lubelszczyźnie.
Szef organizacji jest przedsiębiorcą z branży budowlanej. Przyznaje, że ludzie "mają z tyłu głowy" wojnę, ale ogólnie paniki nie dostrzega. Widzi jednak, że w okolicy rośnie zainteresowanie tzw. betonowymi piwniczkami ogrodowymi, które traktowane są w okolicy jako zamiennik schronu.
Ale to nie wszystko. - Z jednej strony uciekać specjalnie nikt nie ucieka, ale z drugiej wzrosła liczba sprzedawanych nieruchomości regionie. Chodzi nie tylko o działki budowlane, ale i o same budynki, które dotąd absolutnie były "nie na sprzedaż" - przyznaje Hułas.
Praca jest, ale dla wielkich graczy
Niedawno Artur Popko, szef Grupy Budimex, czyli największego przedstawiciela polskiej branży budowlanej, mówił w wywiadzie z money.pl, że przygotowania kraju na "najgorszy scenariusz" stymuluje nowe inwestycje.
- Jako generalny wykonawca realizujemy projekty dla Wojska Polskiego oraz NATO od dwóch lat - powiedział Popko, wymieniając m.in. budowy obiektów logistycznych. Szef spółki zdradził, że 10 proc. wartości jej portfela stanowią inwestycje w obronność. Daje to ponad 1,2 mld zł.
Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w przypadku małych firm budowlanych, z którymi przed świętami rozmawiał money.pl. Zdzisław Hułas twierdzi wręcz, że zamówień od kilku lat jest coraz mniej. Podobnie uważa Andrzej Lewkowicz, budowlaniec i starszy Cechu Rzemieślników i Przedsiębiorców w Suwałkach.
Coraz mniej rąk do pracy na wschodzie
- Faktycznie, jest to zauważalne, że coraz mniej wydawanych jest pozwoleń na budowę, ludzie ograniczają inwestycje w regionie. Zamówień jest wyraźnie mniej. Inwestorzy po prostu realizują to, co muszą. Wiele robót zostało wstrzymanych do momentu, aż sytuacja się nie ustabilizuje - przyznaje Lewkowicz, szef suwalskiego cechu.
Lewkowicz trzy lata temu osiągnął wiek emerytalny i zastanawia się, czy po 40 latach prowadzenia firmy ostatecznie nie udać się na odpoczynek. Zrobiłby to niechętnie, ale skłonić ku temu może przedsiębiorcę nie tylko brak pracy, ale - a może przede wszystkim - coraz większe problemy ze znalezienie pracowników. Również wśród swoich uczniów.
- Największy problem w regionie jest ze znalezieniem pracowników. Nie ma komu pracować. Z roku na rok jest pod tym względem coraz gorzej - mówi przedsiębiorca i przyznaje, że sytuacji nie ratują ani Ukraińcy czy Białorusini, ani młodzież.
40 lat szkolę uczniów, wielu z nich rozpoczęło prowadzenie własnej działalności gospodarczej. Młodociani po skończeniu nauki zawodu rzadko kiedy zostają w Zakładzie. Jak skończą szkołę i zdadzą egzamin i otrzymają dyplom czeladnika, to kontynuują naukę, albo wyjeżdżają na zachód i tak to jest - sytuacja nie napawa optymizmem" - opowiada budowlaniec z Suwałk.
Wtóruje mu Zdzisław Hułas z Biłgoraju. - Nasi dawno wyjechali na zachód. Ukraińcy, którzy tu pracowali - to samo. Albo pojechali do Niemiec, albo wrócili do kraju. A jak przyjdzie okres rolniczy, to ja nie wiem, co będą nasi plantatorzy robić. Jest wielki problem - załamuje ręce.
Jacek Losik, dziennikarz money.pl
Kto powinien otrzymać nagrodę Money.pl w kategorii "Wkład za edukację finansową"? Zadecyduj i oddaj swój głos!