Temat nagłośniły Fakty TVN. Poinformowały, że "ten, kto ma dostęp do strony gabinet.gov.pl, mając PESEL, może wiedzieć wszystko o lekach kiedykolwiek przepisanych danej osobie".
Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej uważa to za błąd systemu i poinformował o sprawie rządzących.
Rządzący zaś uważają, że wszystko jest w porządku. Chodzi bowiem o ratowanie zdrowia i życia obywateli, co musi mieć pierwszeństwo nad ochroną danych osobowych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Różne przypadki
Paradoks tej sytuacji polega na tym, że - moim zdaniem, rzecz jasna - wszyscy mają trochę racji, ale też każdy trochę maluje swoją trawę na zielono, by postawić na swoim.
Kluczowe pytanie bowiem brzmi: czy lekarz powinien mieć możliwość sprawdzenia, jakie leki zażywa pismak Słowik?
A jedyna słuszna odpowiedź brzmi: to zależy.
Od czego? Ano od tego, czy lekarzowi informacja o przyjmowaniu przeze mnie różnych leków jest potrzebna do tego, by mi pomóc, czy do tego, by jedynie zaspokoić swoją ciekawość, albo - co gorsza - ujawnić publicznie informacje, co na co dzień zażywam.
Trudno zatem jednoznacznie skrytykować możliwość sprawdzenia przez lekarza po moim numerze PESEL, jakie leki przyjmuję.
Może przecież dojść do takiej sytuacji, w której będę nieprzytomny i medycy będą musieli mi szybko pomóc. A wiedza, co zażywam, będzie istotna dla planowanego procesu leczenia.
Apteczny lobbing przegrał z matematyką [OPINIA]
Może też być tak, że lekarz, u którego będę w gabinecie, najzwyczajniej w świecie zauważy, że nie do końca kojarzę, jakie leki zażywam. I to po prostu sprawdzi, by nie przepisać mi jakiegoś produktu leczniczego, który mógłby wejść w konflikt z tym, co już przyjmuję.
Ale może też być przecież tak, że napiszę tekst, w którym opiszę nieetyczne działania lekarza X. A on w ramach zemsty wyciągnie na światło dzienne informacje, że przyjmuję leki psychotropowe, co w opinii publicznej może podważyć moją wiarygodność.
Wreszcie może być tak, że jakiś lekarz o bardzo wykrystalizowanych poglądach politycznych postanowi np. sprawdzić historię leczenia Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego i całej ekipy rządzącej. I następnie zostanie to opublikowane. Jedni będą się cieszyć, że "konował pocisnął Kaczorowi", ale inni rezolutnie dostrzegą, że takie sytuacje dramatycznie zmniejszają zaufanie do rejestrów publicznych.
Samobadanie danych
Docieramy tym samym do wniosku, że nie należy likwidować dostępu lekarzy do danych medycznych pacjentów, bo w wielu przypadkach może to być wykorzystane w dobrym celu. A jednocześnie szeroka furtka dla lekarzy, których mamy przecież w Polsce niemal 200 tys., może okazać się dziurawa. Ba, może się okazać, że dostęp do systemu mają nie tylko lekarze, bo sposób przyznawania uprawnień nie wzbudza we mnie zaufania.
Co zatem zrobić? Wydaje się, że najprościej byłoby zaimplementować w systemie funkcję pozwalającą pacjentowi sprawdzać, kto przeglądał jego historię leczenia. Nie niweluje to ryzyka wyciągnięcia danych w nieuzasadnionym przypadku, ale powinno wyłudzających dane zniechęcić. Możliwość weryfikacji pozwoliłaby szybciej informować organy państwa o nieprawidłowościach.
Janusz Cieszyński, minister cyfryzacji, w odniesieniu do materiału Faktów TVN wskazał bowiem, że "każda operacja w systemie jest rejestrowana, przez co da się ustalić, kto uzyskał dostęp do naszych danych". I że "jeśli ktoś zrobił to bezprawnie, można podjąć próbę ustalenia sprawcy, a ślady zazwyczaj zabezpieczyć łatwiej niż w przypadku dokumentacji papierowej".
I to prawda. Tylko ktoś jeszcze musi wykryć nieuzasadnione przeglądanie danych. Trudno zakładać, że skutecznie będzie to robić jakikolwiek państwowy organ, bo urzędnicy zazwyczaj nie mają wiedzy, czy dane sprawdzenie było potrzebne, czy nie.
Wydaje się więc, że należy umożliwić samodzielne sprawdzanie pacjentom. Ot, takie samobadanie danych.
Czy to rozwiąże wszystkie kłopoty? Nie. Ale pozwoli wyrównać szalę korzyści i niebezpieczeństw.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl