Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W 2024 r. upadłość konsumencką ogłoszono wobec 21187 osób. To rekord Polski. Media nieprzychylne rządowi oraz politycy opozycji uznali to za dowód na złą sytuacją Polaków.
W 2009 r. ogłoszono 10 upadłości konsumenckich, a w 2014 r. - 32. Złośliwie (i bez żadnego sensu) można by więc zapytać, czy ktokolwiek naprawdę wierzy w to, że dziś sytuacja w Polsce jest kilkaset razy gorsza niż dekadę temu i ponad dwa tysiące razy gorsza niż przed 15 laty?
Drogocenne decyzje rządu o podwyżkach [OPINIA]
Magia liczb
Od kilku lat media na początku roku mają cudowną okazję do pokazania, że w Polsce źle się dzieje. A jak wiadomo - zły news to najlepszy news.
Zima już rzadko kiedy zaskakuje drogowców, i tak samo rzadko kiedy zaskakują dane o upadłości konsumenckiej. Z roku na rok - z wyjątkiem porównania między 2021 a 2022 rokiem, gdzie dostrzegalny był drobny spadek - jest, jak czytamy, gorzej. Upadłość konsumencką, bądź - jak media lubią pisać - bankructwo, ogłasza coraz więcej Polaków.
W 2009 r. było to raptem 10 osób, w 2014 r. już 32, w 2015 - olaboga - 2112, w 2016 r. - 4434, a potem to już jedna wielka "tragedia". 2021 r. to aż 18,2 tys. przypadków, a rekordowy 2024 r. to 21187 ogłoszonych upadłości konsumenckich. Media, co do zasady, wiążą liczbę upadłości konsumenckich ze stanem gospodarki i kondycją finansową Polaków. Podczas gdy wystarczyłoby choć przez chwilę się zastanowić, by dostrzec, że naprawdę sytuacja obywateli nie pogarszała się w zastraszającym tempie. I że być może za lawinowy wzrost liczby upadłości konsumenckiej odpowiada coś innego niż złe rządy Jarosława Kaczyńskiego czy Donalda Tuska.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pomówmy o historii
W pierwszych latach XXI wieku polscy prawnicy i ekonomiści, śledzący zachodnie trendy, zaczęli się zastanawiać, czy należy wprowadzić w Polsce mechanizmy pozwalające się na oddłużanie się mocno zadłużonych konsumentów. Były dwa podejścia. Jedno zakładało, że skoro ktoś narobił długów, to musi je spłacić co do jednego złotego. I że jakiekolwiek odstępstwa od tej reguły to pokrzywdzenie wierzycieli. Drugie założenie było takie, że trzeba wprowadzić coś na kształt polityki drugiej szansy.
Z jednej strony nie powinno być bowiem tak, że gdy ktoś narobił wielkich długów, to już do końca życia będzie skazany na życie w biedzie, z drugiej - doświadczenie życiowe pokazywało, że najwięksi dłużnicy chowali się w szarej strefie albo zrezygnowani zaczynali prowadzić bardzo niskiej jakości życie, co z kolei powodowało, że wierzyciele i tak nic z tego nie mieli. Należy więc - według tego wariantu - wprowadzić regułę, według której człowiek może ogłosić upadłość, spłacić część swoich długów, a reszta zostanie mu odpuszczona.
Wygrał, jak zresztą w większości rozwiniętych gospodarek, wariant drugi. Zaczęły się prace nad czymś, co nazwano upadłością konsumencką, czyli formą legalnego oddłużenia się obywatela, który po spłaceniu części swoich zobowiązań otrzyma kartę "dostajesz drugą szansę".
Przez kilka lat politycy nie byli w stanie stworzyć odpowiednich rozwiązań legislacyjnych, aż w końcu udało się w 2008 r. W efekcie w marcu 2009 r. weszły w życie przepisy wprowadzające do polskiego prawa upadłość konsumencką. Od razu zaznaczmy: przepisy zupełnie pokraczne, nieudane, niezmieniające w praktyce nic.
Ustawodawca stworzył legislacyjnego potworka, chcąc najpewniej z jednej strony wprowadzić przepisy o upadłości konsumenckiej, a z drugiej - nie narazić się największym wierzycielom, w tym przede wszystkim bankom, instytucjom pożyczkowym oraz firmom zarządzającym portfelami wierzytelności.
W efekcie oddłużenie konsumenckie stało się możliwe, ale było niesłychanie trudne. Przykładowo upadłości nie mógł ogłosić ktoś, kto nie miał pieniędzy na pokrycie kosztów postępowania. Nie mogła tego zrobić także osoba, która miała tylko jednego wierzyciela, choćby dług był ogromny. Wreszcie: dłużnik ogłaszający upadłość musiał sprzedać dom lub mieszkanie, choćby w nim mieszkał, co zniechęcało do składania wniosków, bo przecież jaka to polityka drugiej szansy, gdy człowiek zostaje bezdomny?
Politycy stworzyli więc regulację, która - mówiąc złośliwie, ale zgodnie z rzeczywistością - zakładała, że ktoś niemający pieniędzy na zaspokojenie podstawowych potrzeb weźmie "chwilówkę" na pokrycie kosztów postępowania sądowego. A i to nie gwarantowało sukcesu - cała procedura była bowiem skomplikowana, sformalizowana, trudna do zrozumienia nawet przez profesjonalistów.
Efekt? Wspomniane 10 upadłości w 2009 r., aż po "rekordowe" 32 w 2014 r. Wniosków rokrocznie było zaś kilkaset - między niemal 300 a blisko 1000. Prawie wszystkie "upadały" w sądach bądź były wycofywane, gdy ludzie orientowali się, że będą musieli sprzedać jedyne mieszkanie.
Wielka reforma
W 2013 r. wiceministrem sprawiedliwości został Jerzy Kozdroń, były sędzia, radca prawny. I Kozdroń - gdy po raz pierwszy umówiliśmy się na wywiad - powiedział coś w stylu: "panie redaktorze, najbardziej denerwuje mnie w polskim prawie, że mamy jakieś przepisy, które są zupełnie martwe". I dalej wskazywał: "pan spojrzy na upadłość konsumencką. Niby jest, a równie dobrze mogłoby jej nie być". Kozdroń postanowił, że czas to zmienić. I przy pomocy ekspertów spoza ministerstwa, którym zaufał, zmienił.
31 grudnia 2014 r. weszła w życie duża nowelizacja prawa upadłościowego, która przede wszystkim zmieniała optykę na upadłość konsumencką: na pierwszy plan przesunęły się potrzeby zadłużonych obywateli, a na drugi zszedł interes wierzyciela.
Kozdroń bowiem podkreślał jasno: wierzycieli trzeba spłacać, ale wydarzy to się tylko wtedy, gdy dłużnicy zobaczą, że spłacanie i im się opłaci.
"Gdy ktoś zarabia 50 tys. zł rocznie i wpadł w pętlę zadłużenia, wskutek której ma np. 750 tys. zł długu, prędzej się załamie, niż spłaci dług. Lepiej więc jak wierzyciel dostanie część należnych mu pieniędzy, niż jak nie dostanie nic" - mówił mi Kozdroń. Chyba że - tego już powiedzieć mu nie wypadało, ale każdy wiedział, jak jest - wierzyciel był z gatunku tych mało cywilizowanych i miał swoje sposoby na odzyskiwanie pieniędzy. Ale to schemat rodem z lat 90. ubiegłego stulecia, którego raczej powinniśmy unikać, a nie przywracać go do łask.
Zmiany legislacyjne przełożyły się na zmiany w liczbach. W dwóch pierwszych kwartałach 2015 r. sądy ogłosiły sześć razy więcej upadłości konsumenckich niż przez poprzednie sześć lat razem wziętych. Z roku na rok liczba ogłaszanych upadłości konsumenckich rosła. Ale rosła - co zauważali eksperci - wolniej, niż można było się tego spodziewać. Nie było i nie jest przecież tak, że Polacy są bogatsi i mniej narażeni na popadanie w długi niż Niemcy czy Brytyjczycy. Z danych statystycznych wynikało zaś, że Polacy - biorąc pod uwagę naszą populację - powinni ogłaszać ok. 30 tys. upadłości konsumenckich rocznie, a nie po kilka tys.
Czas w czyśćcu
W 2015 r. zmieniła się władza - do Ministerstwa Sprawiedliwości przyszedł Zbigniew Ziobro ze swoimi ludźmi. I choć o reformach Ziobry można by pisać długo i najpewniej nie byłoby w tym zbyt wiele miłych słów, to akurat zmiany w upadłości konsumenckiej ekipie Ziobry wyszły dobrze. Ba, choć dziś ciężko w to uwierzyć - były przeprowadzane w politycznym konsensusie, a większość propozycji, które przygotował wiceminister Marcin Warchoł, chwalił jego poprzednik - Jerzy Kozdroń.
Kluczowa reforma upadłości konsumenckiej weszła w życie w marcu 2020 r. Wtedy postanowiono, że należy poluzować kryteria pozwalające na oddłużenie się. Po pierwsze: wskazano, że na zasadach konsumenckich upadłość mogą ogłaszać osoby prowadzące drobny biznes.
Samozatrudnienie często ma niewiele wspólnego z rozbudowaną działalnością gospodarczą. Osoby fizyczne prowadzące działalność gospodarczą najczęściej są znacznie bardziej podobne gospodarczo do konsumentów niż do wielkich zakładów produkcyjnych. Poza tym żona i dzieci drobnego przedsiębiorcy tak samo potrzebują dachu nad głową, jak żona i dzieci konsumenta - przekonywał mnie Marcin Warchoł.
W ustawie zapisano, że przedsiębiorca będący osobą fizyczną nie straci dachu nad głową po ogłoszeniu upadłości.
Druga zmiana dotyczyła ograniczeń przy ogłaszaniu upadłości konsumenckiej. Kozdroń w 2014 r. postanowił, że upadłości konsumenckiej nie powinni móc ogłosić ludzie, którzy doprowadzili do swojej niewypłacalności umyślnie lub wskutek rażącego niedbalstwa. Idea była niespecjalnie kontrowersyjna: chodziło o to, aby oddłużenie było możliwe dla ludzi, którzy popadli w tarapaty finansowe, ale nie dla kombinatorów.
Szkopuł w tym, że szybko pojawiły się kłopoty praktyczne. I np. w wielu sądach uznawano, iż ludzie, którzy wpadli w spiralę zadłużenia, nie spełniali ustawowych wymogów. Najczęściej bowiem, w ocenie sędziów, zdawali sobie sprawę z tego, że nie będą w stanie spłacać kolejnych pożyczek.
Co więcej, w poszczególnych regionach kraju, w danych apelacjach sądowych, wytworzyły się różne linie orzecznicze. I np. w jednym województwie ogłoszenie upadłości konsumenckiej było względnie proste, podczas gdy w innym - niemal niemożliwe, bo umyślność i rażące niedbalstwo definiowano rygorystycznie. To z punktu widzenia państwa prawa sytuacja problematyczna - obywatele powinni być bowiem traktowani równo, tymczasem mimowolnie zachęcano do tzw. turystyki upadłościowej, czyli szukania możliwości ogłoszenia upadłości w innym regionie kraju.
W reformie z 2020 r. to zmieniono. Zapisano w ustawie, że sąd nie zgodzi się na ogłoszenie upadłości konsumenckiej, jeśli "upadły doprowadził do swojej niewypłacalności lub istotnie zwiększył jej stopień w sposób celowy, w szczególności przez trwonienie części składowych majątku oraz celowe nieregulowanie wymagalnych zobowiązań".
Przekładając z prawnego na ludzki: poluzowano kryteria i wskazano, że nawet ci mocno niedbali w prowadzeniu swoich finansów będą mogli skorzystać z upadłości konsumenckiej. A wykluczeni będą jedynie prawdziwi kombinatorzy, którzy brali kolejne pożyczki nie na spłatę poprzednich, lecz np. na zakup nowoczesnego telewizora albo niepotrzebnego do pracy samochodu.
Jednocześnie w ustawie zapisano, że inaczej będą traktowani zwykli pechowcy, a inaczej ci, którzy byli przy popadaniu w długi lekkomyślni. Wskazano w przepisach, że ci pierwsi będą wykonywali spłaty na rzecz wierzycieli maksymalnie przez trzy lata. A ci "rażąco niedbali" przez co najmniej trzy lata i zarazem nie więcej niż przez siedem. Innymi słowy, jeśli ktoś bardziej nagrzeszył, więcej czasu będzie musiał spędzić w czyśćcu. Ale w końcu będzie mógł zacząć z czystą kartą.
Strachy bez pokrycia
Gdy w 2014 r. wchodziła reforma liberalizująca zasady ogłaszania upadłości konsumenckiej, organizacje biznesu, w tym te reprezentujące sektor bankowy, pożyczkowy oraz windykacyjny, biły na alarm, że zaczną się kłopoty z egzekwowaniem należności od konsumentów. Nic takiego się nie wydarzyło.
Gdy w 2020 r. wchodziła reforma liberalizująca zasady ogłaszania upadłości konsumenckiej, organizacje biznesu, w tym te reprezentujące sektor bankowy, pożyczkowy oraz windykacyjny, biły na alarm, że zaczną się kłopoty z egzekwowaniem należności od konsumentów. Znów: nic takiego się nie wydarzyło.
Ba, w ciągu ostatnich lat widać, że tzw. moralność płatnicza Polaków nieznacznie się poprawiła. I oczywiście nadal można widzieć, że jest daleka od ideału. Warto jednak także dostrzegać, że zamiast być gorzej, jest lepiej. Wynika to choćby z danych Związku Przedsiębiorstw Finansowych w Polsce, który cyklicznie przygotowuje raport "Moralność finansowa Polaków". Z najnowszego opracowania, na 2024 r., wynika, że tzw. indeks akceptacji nieetycznych zachowań finansowych zmniejszył się od 2020 r. do 2024 r. z 46,2 do 43,3 pkt. Dla jasności: czym mniej, tym Polacy są uczciwsi.
Ze szczegółowych danych wynika, że od 2022 do 2024 r. zmniejszyło się przyzwolenie społeczne na takie zachowania jak: częsta zmiana rachunków bankowych w celu uniknięcia zajęcia komorniczego, zatajanie informacji uniemożliwiających wzięcie kredytu, przepisywanie majątku na rodzinę w celu ucieczki przed wierzycielem czy podejmowanie pracy na czarno, by uniknąć ściągania długów z pensji.
Liberalizacja przepisów o upadłości konsumenckiej co najmniej nie zaszkodziła, a być może nawet nieznacznie pomogła.
Życie w kolorze
Oczywiste jest to, że długi należy spłacać, bynajmniej nie zachęcam do ich lekceważenia albo do wyśmiewania się z wierzycieli. Ale oczywiste też od dawna jest to, że polityka drugiej szansy jest lepsza od nękania ludzi przez dziesięciolecia, bo z tego drugiego nie wychodzi zupełnie nic dobrego, w tym przede wszystkim wcale nie udaje się zaspokoić wierzycieli. Brak możliwości ogłoszenia upadłości przekładał się na rozrost szarej strefy, uciekanie przez dłużników z normalnego życia, przeświadczenie u wielu osób, że już wszystko stracone.
O dziwo, wiele osób to dostrzegło. Ostatnia dekada w Polsce to poluzowanie przepisów o upadłości konsumenckiej, która - co zdarza się przecież u nas niezwykle rzadko - przebiegała bez awantur politycznych, a najczęściej nawet w dobrej atmosferze współpracy.
W nowelizacji prawa, które weszło w życie w 2020 r., wskazano, że liczba wniosków o ogłoszenie upadłości konsumenckiej w 2024 r. powinna wynosić ok. 20 tys., zaś od 2026 r. - ponad 30 tys. Rocznie. Ustawodawca uznał takie liczby za pożądane, stwierdzając, że to będzie świadczyło o tym, że Polacy wychodzą z szarej strefy, przestają się ukrywać, chcą skorzystać z drugiej szansy, którą oferuje im polskie państwo.
Gdy więc widzę, że w 2024 r. ogłoszono upadłość konsumencką wobec ponad 21 tys. osób - cieszę się, bo otrzymuję dowód na to, że system działa właściwie. Źle byłoby, gdyby upadłość ogłosiło 21 osób, a nie 21 tys.
Gdy widzę, że niektórzy politycy, którzy w 2020 r. gorąco popierali liberalizację, dziś w rekordowych danych dostrzegają dowód na rosnące ubóstwo Polaków - ubolewam, że można być aż tak cynicznym. Liczba ogłaszanych upadłości nie jest bowiem miarą ubóstwa.
Gdy widzę, że wielu dziennikarzy przedstawia dane o upadłości konsumenckiej w sposób typu "jak mało to dobrze, a jak dużo to źle" - nie mam złudzeń, że w większości przypadków to nie kwestia złośliwości bądź chęci wprowadzania w błąd, lecz zwyczajnego braku wiedzy.
Wreszcie: gdy widzę, że ludzie nie rezygnują z ogłoszenia upadłości z powodu ogarniającego ich wstydu, zaciskają zęby i mówią sobie "nie mam innego wyjścia, jestem jednym z wielu", cieszę się. Wiem bowiem, że nie zawsze upadłość konsumencka pomoże, ale wiem też, że dzięki niej do życia wielu osób zawitają jeszcze kolory.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl