Historię Giny Cobb (imię i nazwisko zmienione) z Toronto przytacza amerykański "Insider". Kobieta pracuje jako starsza strategiczka marketingowa w jednej z korporacji, z którą jest związana od dwóch lat. W rozmowie z serwisem opowiedziała, że na początku pracowała po godzinach. Często, zamiast poprzestać na zwyczajowych ośmiu godzinach w biurze, wracała z pracą do domu i siedziała przy komputerze po 12 godzin.
Choroba, która zmieniła wszystko
Robiła to jednak bez skarg i dobrowolnie zgłaszała się do dodatkowych obowiązków. Kobieta sama siebie opisała jako: "tę osobę, która pracuje dłużej, próbując zaimponować swoim szefom tego typu rzeczami". W jej firmie zresztą doszło do sporych zwolnień, co potwierdził "Insider". Od pozostałych pracowników oczekiwano, że przejmą obowiązki zwolnionych.
Z czasem kobieta zaczęła się uskarżać na problemy, które początkowo łączyła z nadmiernym stresem w pracy. Lekarze zdiagnozowali u niej przewlekłą chorobę autoimmunologiczną ("Insider" nie podaje dokładnego schorzenia, by utrudnić weryfikację, o kogo chodzi) oraz ADHD. Przez chorobę odczuwała ból całego ciała, nabrała też światłowstrętu. Do tego dochodziły bóle głowy. – Stało się dla mnie niejasne, gdzie kończy się moja choroba, a zaczyna stres związany z pracą – tłumaczy w rozmowie z serwisem.
To właśnie wtedy zdecydowała, że musi "po cichu odejść z pracy".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Cicho odchodzi", by zawalczyć o siebie
Nie oznacza to, że kobieta zaczęła zaniedbywać swoje obowiązki. Zjawisko "cichego odejścia z pracy" (lub też "cichej rezygnacji") polega na tym, że pracownik wykonuje wyłącznie te obowiązki, pod którymi podpisał się w umowie z pracodawcą. Nie bierze dodatkowych zadań, nie robi również nadgodzin. Jeżeli nie zdąży wykonać jakiegoś zadania, to przekłada je na następny dzień. Takie podejście charakterystyczne jest przede wszystkim dla młodych z pokolenia Z.
Gina Cobb zaczęła podchodzić w ten sposób do pracy dopiero po miesięcznym zwolnieniu lekarskim, w trakcie którego wszystko przemyślała. Kiedy wróciła i szef odmówił jej prośbie o podwyżkę i awans, kobieta postanowiła wykonywać tylko te zadania, na które się umówiła z pracodawcą.
Miałam poczucie, że jestem gotowa zrobić więcej, jeśli pracodawcy mi to zrekompensują – podkreśliła.
26-latka podkreśla, że to nie jest tak, że wykonuje mniejszą ilość pracy. Nie rzuca się już jednak w wir obowiązków, gdy jakieś zadanie "na już" wciąż nie jest zakończone. Raczej rozmawia ze współpracownikami o tej sytuacji i szuka rozwiązania problemu, ale nie deklaruje, że zrobi wszystko za nich.
Teraz, kiedy wysyłam e-maile, piszę: "hej zespole, jeśli to, na co czekamy, przyjdzie przed godziną taką i taką, to złożymy to dziś. Jeśli nie, zrobimy to jutro" – wyjaśnia.
Czym jest "cicha rezygnacja"?
Pracownicy "cicho rezygnujący" lub "cicho odchodzący z pracy" nie zamierzają "wypruwać sobie żył" w pracy ani robić nic więcej ponad to, co zrobić muszą. Samo zatrudnienie natomiast nie jest dla nich czymś, co ich definiuje. Pracę traktują głównie jako coś, dzięki czemu mogą zdobyć fundusze, które przeznaczają na samorozwój.
Analitycy i eksperci w Stanach Zjednoczonych podkreślają, że choć nie jest to nowe zjawisko, bo takie podejście do pracy można było obserwować od lat, to jednak wśród osób z pokolenia Z (ok. 18-24 lata) znacznie się nasiliło. To młodzi zresztą nadali mu nazwę, gdyż wcześniej raczej mówiło się o zrezygnowanym podejściu do pracy.