5 minut wystąpienia, blisko 40 mld zł na liczniku. Tak można skrócić przemówienie Jarosława Kaczyńskiego podczas ostatniej partyjnej konwencji. Nie tylko Ministerstwo Finansów i szefowa resortu Teresa Czerwińska głowią się, skąd wziąć takie pieniądze. Lada chwila swoją ocenę wystawią agencje ratingowe.
Najpierw Fitch, później S&P, a na końcu Moody's - w takiej kolejności międzynarodowe agencje ratingowe w ciągu najbliższych tygodni wezmą Polskę pod lupę. Ocenią - pierwszy raz w tym roku - kondycję krajowej gospodarki i jej perspektywy.
Agencje zaczynają pracę
Właśnie na przełom marca i kwietnia zaplanowane są przeglądy oceny ratingu Polski. I z pewnością analitycy nie będą obojętni na najnowsze obietnice Prawa i Sprawiedliwości. Agencja Fitch zapowiada, że oceni gospodarkę w piątek 29 marca. S&P zrobi to dwa tygodnie później - 12 kwietnia. Pierwszy sezon ratingów zakończy Moody's 19 kwietnia.
Fitch | Moody's | S&P |
---|---|---|
29 marca | 19 kwietnia | 12 kwietnia |
27 września | 11 października | 11 października |
- Agencje ratingowe zawsze odnotowują plany i obietnice rządów. Oceniają realność ich wprowadzenia i ewentualne konsekwencje dla finansów. Czasem wystarczają zapowiedzi, czasem agencje czekają na konkretne projekty ustaw. Prędzej czy później piątka Jarosława Kaczyńskiego trafi pod lupę analityków z całego świata - tłumaczy money.pl Paweł Cymcyk, prezes Związku Maklerów i Doradców.
A warto przypomnieć, że już raz oceny Polski spadły po wyborczym zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości - między innymi przez ogrom obietnic socjalnych. Wtedy analitycy mieli wątpliwości: jak rząd zamierza sfinansować swój program, czy nie będzie się zadłużał, czy nie będzie lawinowo ucinał inwestycji, a podnosił podatki. Istotne były również zapowiedzi reform w sądownictwie. To była pierwsza obniżka ratingu Polski w historii. Kurs złotego natychmiast runął, a rząd zaczął tłumaczenie.
Zobacz także: Rozmowa z Ewą Błaszczyk
Dopiero po dwóch latach noty Polski wróciły do punktu wyjścia. I rząd zaczął na tym zarabiać.
- Po ostatniej decyzji agencji S&P światowa finansjera zaczęła na nasz kraj patrzeć przez lekko zaróżowione okulary. Rządowe obligacje zaczęły się sprzedawać na pniu. I to po sporo niższym oprocentowaniu. Oszczędzamy na tym dziesiątki milionów złotych, a będą nawet setki, o ile sytuacja się utrzyma. Gdyby agencje zaczęły pokazywać Polskę w gorszych barwach, inwestorzy mogliby się po prostu odwrócić. Premier Mateusz Morawiecki straciłby margines bezpieczeństwa w budżecie, który w ostatnich miesiącach rósł - komentuje analityk money.pl Jacek Frączyk.
Chaos i poszukiwanie ministra
Tym razem sytuacja wygląda nieco inaczej - oceny będą wydawane w samym środku sporu o stanowisko ministra finansów. Jak ujawnił Bartek Godusławski z "Dziennika Gazety Prawnej", szefowa resortu Teresa Czerwińska nie zgadza się na tak duże wydatki. Wstępnie miała akceptować plany na 10 mld zł. Tymczasem Jarosław Kaczyński podbił stawkę - Jego obietnice będą kosztować 40 mld zł w ciągu roku. Czerwińska od kilku tygodni nie występuje w mediach, w ostatnim czasie jest na zwolnieniu lekarskim. Oceniła jedynie część propozycji - o reszcie wypowiadała się dość oszczędnie.
- Minister finansów jest oczywiście uważany przez biznes i rynki finansowe za wentyl bezpieczeństwa przed nadmiernym wydawaniem pieniędzy i wszystkimi obietnicami polityków z partii rządzącej. Na konwencji czy na wiecu wyborczym można obiecać wszystko i wydać każdą złotówkę. To tylko słowa i każdy inwestor i przedsiębiorca zdaje sobie z tego sprawę. Bo to właśnie reakcja szefa resortów finansów potwierdza bądź nie realność tych zapowiedzi. Jeżeli zaczyna działać i pojawiają się pomysły na finansowanie, to obietnice stają się faktami - mówi Paweł Cymcyk.
- Paradoksalnie, zamieszanie z pozycją ministra finansów w tej chwili jest dobrym sygnałem dla biznesu. Dlaczego? Bo jest człowiek, który nie zgadza się na nadmierne obciążanie budżetu, które może skończyć się większymi podatkami. Oczywiście zupełnie innym sygnałem dla biznesu byłaby wymiana ministra. To jasna deklaracja: obietnice spełnimy każdym kosztem - dodaje.
Perspektywy? Zdaniem prof. Marka Belki Polska i krajowe finanse z oddali wyglądają jeszcze dobrze. I ta sytuacja nie zmieni się w 2019 roku. W efekcie agencje ratingowe nie powinny w najbliższym czasie podejmować nerwowych ruchów.
Obniżka? Raczej nie
Eksperci zwracają uwagę, że w 2019 roku ocena polskiej gospodarki nie powinna spaść. Dlaczego? Bo kluczowe wskaźniki gospodarcze wciąż są na wysokim poziomie. Sytuacja się jednak zmienia - do Europy powoli dociera spowolnienie gospodarcze. Jednocześnie w Polsce kończą się proste metody na zwiększanie wpływów z VAT, w lutym pojawił się już deficyt budżetowy.
- Problemy z utrzymaniem finansów w ryzach pojawią się najpewniej w 2020, może 2021 roku. Do tego czasu rząd będzie mógł używać różnych sztuczek finansowych, by zakryć prawdziwą sytuację - mówi w rozmowie z money.pl prof. Marek Belka. Przekonuje, że kreatywna księgowość będzie musiała się kiedyś skończyć. A wtedy - jak przekonuje - również inwestorzy zagraniczni nabiorą wątpliwości o kondycję Polski.
- Mówienie o scenariuszu Grecji byłoby przesadą. Odpowiedzialna polityka wymaga jednak przyznania wprost, że nie stać nas na takie wydatki. Jeżeli Teresa Czerwińska chce budować karierę naukową, to powinna podać się do dymisji, a nie firmować swoją twarzą reformy - dodaje.
- Nie sądzę, by przy najbliższej aktualizacji ratingów Polska cokolwiek straciła. Powód jest całkiem prosty: agencje ratingowe działają z pewnym opóźnieniem. Czekają na konkrety i ważą, na ile obietnice są realnym rozwiązaniem. Co najwyżej może się to odbić na negatywnych perspektywach lub kilku zdaniach komentarza, ale dopiero pod koniec roku mogą paść pierwsze decyzje - ocenia Paweł Cymcyk.
- Wtedy też będzie jasne, jak zaczyna wyglądać sytuacja polskiej gospodarki na tle innych krajów europejskich. Wielkimi krokami zbliża się do nas spowolnienie i to jasne: gospodarka Niemiec spowalnia, problemy mają również światowe mocarstwa takie jak USA. To się odbije na Polsce z pewnością. Pierwszym zwiastunem problemów będą ruchy kursu walut - dodaje.
- Nowe obietnice wyborcze są dość kosztowne i w naturalny sposób rodzą pytanie, jak zostaną sfinansowane i co to oznacza dla kondycji finansów publicznych. Gdybyśmy założyli, że dodatkowe koszty zostaną w całości sfinansowane wzrostem deficytu i długu, oznaczałoby to, że rząd wyraźnie odchodzi od dotychczasowej strategii konsolidacji fiskalnej, a deficyt finansów publicznych może powiększyć się w tym roku do nieco powyżej 2 proc. PKB, z ryzykiem przekroczenia 3 proc. w 2020 roku - zaznacza w analizie ekspert banku Santander Piotr Bielski.
- Odpowiedzi na pytanie jak rząd poradzi sobie z uwzględnieniem nowych obietnic w budżecie na rok 2020 też raczej nie poznamy szybko. W kwietniu rząd musi jak co roku pokazać aktualizację programu konwergencji, ale podejrzewamy, że w tym dokumencie nie zostaną uwzględnione efekty wyborczych obietnic PiS - komentuje. - Ewentualne manipulowanie przy regule wydatkowej w celu wygenerowania miejsca na większe wydatki byłoby naszym zdaniem ryzykowne i źle odebrane zarówno przez rynek finansowy, jak i agencje ratingowe - podkreśla.