- W 2025 r. nastąpi obniżka składki dla przedsiębiorców o najniższych dochodach i jej likwidacja od środków trwałych, a od 2026 docelowa wersja dla reszty przedsiębiorców - zapowiada Berek;
- Docelowy koszt rozwiązań to 5 mld zł, ale w 2025 może być niższy niż deklarowane przez ministra finansów 4 mld zł;
- Oszczędności z tej kwoty mają być przeznaczone na mrożenie cen energii. "Wszystkie opcje są na stole, ale prawdopodobnie pójdziemy w kierunku przeciwdziałania wzrostowi cen zamiast bonu" - mówi Berek;
- Część decyzji dotyczących pomocy dla powodzian może zostać przeniesiona na urzędy wojewódzkie, by była sprawniej rozdzielana.
- Powinny zapaść decyzję dotyczące finansowania Trybunału Konstytucyjnego.
Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl: Zbliżamy się do rocznicy rządów i końca roku. Trwa finalizacja różnych pomysłów koalicyjnych, m.in. dotyczących składki zdrowotnej. Na jakim etapie są obecnie te prace? Wiemy, że autopoprawka ma trafić do Sejmu we wtorek.
Maciej Berek, Szef Komitetu Stałego rządu: Składka zdrowotna dobrze ilustruje mechanizm funkcjonowania tego rządu. Dialog nie jest przeszkodą, lecz narzędziem do wypracowania rozwiązań. Mimo różnych perspektyw wynikających z wrażliwości poszczególnych koalicjantów jestem przekonany, że we wtorek będziemy mogli przedstawić Sejmowi trzy kroki związane ze zmianą składki.
Pierwszy krok jest już znany - to drobna zmiana dotycząca tego, że przedsiębiorcy nie będą płacić składki od sprzedaży składników majątkowych, np. samochodu. Mam świadomość, że to bardzo niszowe rozwiązanie i jest krytykowane jako niewielka zmiana, ale było to pierwsze wyczyszczenie najbardziej absurdalnego rozwiązania.
A kolejne?
Drugi krok będzie także dotyczył przyszłego roku. Spodziewam się rozwiązania, które zmniejszy minimalną podstawę składki. Konkretnie będzie to 9 proc. od 75 proc. minimalnego wynagrodzenia, a nie od 100 proc. jak dotychczas.
Realnie to jest spadek obciążenia o jedną czwartą?
Tak, ale dla tych, którzy płacą składkę minimalną - a płacą ją ci, którzy zarabiają nie więcej niż płaca minimalna. Trzeci krok miałby wejść w życie od 2026 roku. To rozwiązanie będzie korygowało sposób opłacania składki w zależności od formy rozliczenia - według skali, podatkiem liniowym, ryczałtem czy kartą podatkową. Będzie dotyczyło wszystkich, niezależnie od mechanizmu rozliczania podatków i wysokości dochodów. Obecne prace skupiają się na tym, by najsilniejszą ulgę w składce zdrowotnej odczuli ci, którzy relatywnie mniej zarabiają. Im wyższy zarobek miesięczny, tym ulga będzie mniejsza.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czyli docelowo to będzie system składający się z dwóch filarów. Z jednej strony byłaby grupa podatników płacąca do pewnego progu składkę minimalną, a powyżej progu - składkę procentową.
Idziemy w taką stronę, żeby płacona składka była dla większości składką procentową, natomiast ten odsetek, wysokość tej składki może ulec zmianie w zależności od tego, jak ustawione są dochody. I to będzie rozwiązanie, które będzie sprawiedliwsze i czytelniejsze, bo będzie w każdym przypadku utrzymywało relację między wysokością składki a dochodem, który jest osiągany.
A jak to będzie wyglądało, jeśli chodzi o koszty?
Minister finansów zakłada, że docelowo w 2026 roku koszty zmian zamkną się w kwocie 5 miliardów zł. Przyszłoroczne zmiany jeśli chodzi o składkę minimalną to koszt 1,2 miliarda, do tego dojdą koszty likwidacji składki od środków trwałych. Jeśli skutek zmian w 2025 roku będzie niższy niż deklarowane na ten cel w 2025 r. 4 miliardy zł, pozostałe środki zostaną przeznaczone na inne narzędzia wsparcia, np. mrożenie cen energii.
Jak to przyjęła minister Izabela Leszczyna, dla której składka w tej chwili staje się palącym problemem? Widać jaka jest sytuacja w budżecie NFZ-u.
Minister Leszczyna nie zaakceptowałaby zmian, które mogłyby prowadzić do uszczuplania środków na ochronę zdrowia. Dlatego w tej sprawie też jasno zostało ustalone, że zmiana mechanizmu opłacania składki nie może prowadzić do obniżenia dochodów NFZ. Musi zostać skompensowana innym strumieniem środków do NFZ.
Niedawno publikowaliśmy rozmowę z wiceszefem NFZ, który pokazał, że całość dodatkowych środków ze składki - 14 miliardów złotych - pochłaniają podwyżki wynikające z ustawy. Czy rząd planuje zmodyfikować ten mechanizm, który coraz bardziej obciąża system?
Minister Leszczyna prowadzi intensywny dialog ze środowiskami medycznymi, menedżerami placówek ochrony zdrowia oraz samorządowcami odpowiedzialnymi za ich funkcjonowanie. Narasta przekonanie, że plany finansowe niektórych Zakładów Opieki Zdrowotnej stają się nieracjonalne, zdecydowaną większość środków pochłaniają wynagrodzenia. Na szczęście nie jesteśmy już w sytuacji sprzed kilkunastu lat, gdy pensje pracowników służby zdrowia były drastycznie niskie.
Trzeba przemyśleć racjonalizację tego systemu. Pojawiały się przypadki znaczących dysproporcji w wynagrodzeniach lekarzy, co wynika między innymi z niedoboru specjalistów w niektórych dziedzinach. To prowadzi do niezdrowej konkurencji między dyrektorami szpitali, którzy muszą pozyskać lekarzy, by spełnić wymogi i prowadzić określone oddziały. To jedno z kluczowych wyzwań stojących przed Ministerstwem Zdrowia.
Rząd rozważa nowelizację ustawy, która wstrzymałaby przyszłoroczne podwyżki i przesunęła je na przykład na rok 2026?
Minister zdrowia analizuje wszystkie możliwe rozwiązania. Zmiany nie mogą nastąpić gwałtownie i bez dialogu. Nie chcę wyprzedzać rekomendacji minister Leszczyny, ale rzeczywiście osiągnęliśmy punkt, w którym należy przeanalizować obecne rozwiązania ustawowe. Trzeba to zrobić spokojnie, w dialogu, rozważając skutki i nie ulegając presji pojedynczych przypadków. Celem jest zapewnienie godnych wynagrodzeń pracownikom ochrony zdrowia, adekwatnych do ich odpowiedzialności i zakresu obowiązków, przy jednoczesnym eliminowaniu skrajnych odchyleń.
Ustawa o sieci szpitali, nad którą niedawno dyskutowaliśmy w rządzie, jest kolejną próbą powstrzymania spirali zadłużenia. Wcześniejsze mechanizmy oddłużania przynosiły ograniczone efekty. Nowe rozwiązanie ma zachęcić menedżerów i dyrektorów szpitali do zejścia ze ścieżki narastania zadłużenia. Nie chodzi o likwidację placówek, jak sugeruje opozycja, ale o ich wzmocnienie - czasem połączenie dwóch mniejszych jednostek o uzupełniających się specjalizacjach może stworzyć jedną silniejszą.
Jak się ma do tego krytyczne stanowisko Lewicy, która w kontekście ustawy mówi, że nie zgodzi się na prywatyzację w ochronie zdrowia?
Intencją ustawy jest umożliwienie jednostkom ochrony zdrowia, za zgodą ich organów założycielskich - czyli samorządów - łączenia się w większe, silniejsze podmioty.
Minister Zdrowia szczegółowo wyjaśniła kontekst proponowanych zmian. W projekcie nie ma przepisów prowadzących do prywatyzacji, a udawanie, że wszystko jest w porządku, może doprowadzić do upadku niektórych jednostek. Łatwo jest straszyć prywatyzacją, trudniej zmierzyć się z rzeczywistością szpitali powiatowych na skraju zapaści. Ustawa ma wzmocnić te placówki.
A kiedy finisz prac nad ustawą? Czy kalendarz wyborczy może wpłynąć na realizację tych zmian? PiS nie odważył się przeprowadzić reformy sieci szpitali w czasie kampanii wyborczej, a teraz zbliżają się wybory prezydenckie...
Poprzednicy nie przeprowadzili reformy, ale jednocześnie wpisali to zobowiązanie do KPO, a to nas Komisja Europejska rozlicza z kamieni milowych. Ochrona zdrowia wymaga nie tylko wiedzy, ale też dużej ostrożności i umiejętności prowadzenia dialogu. Łatwo wzbudzić lęk hasłami o sprzedaży szpitali. Rada Ministrów zdecydowała, że projekt wciąż ewoluuje. Szczególnie w zakresie dotyczącym zakładów opieki zdrowotnej funkcjonujących w formie spółki prawa handlowego. I dlatego wymaga dodatkowych konsultacji z samorządami. Chcemy, by ich głos wybrzmiał nie tylko na spotkaniach z ministerstwem, ale też publicznie. Po konsultacjach podejmiemy decyzję o dalszym procedowaniu.
Czyli w ciągu miesiąca nie ma szans na jej wyjście ustawy z rządu?
Ze względu na wagę projektu i potrzebę rzetelnych konsultacji, proces ten potrwa dłużej niż kilka tygodni.
Wracając do oszczędności składkowych - mówiliśmy o dodatkowych środkach, które rząd mógłby przeznaczyć na inne formy wsparcia, np. na mrożenie cen energii w 2025 roku. Jaki jest stan gry w tej kwestii? Minister klimatu rozmawia z ministrem finansów o zapewnieniu środków, które pozwolą na zamrożenie cen na cały przyszły rok.
Obecne rozwiązania ustawowe formalnie obowiązują do końca tego roku, więc nowe muszą pojawić się sprawnie. Jest duże oczekiwanie, uzasadnione wcześniejszymi etapami wsparcia, aby pomóc konsumentom energii, szczególnie tym najbardziej wrażliwym, w okresie perturbacji rynkowych, choć sytuacja na rynkach się zmienia. Kluczowe są trzy aspekty: właściwe zaadresowanie wsparcia, dostępne narzędzia oraz całkowity możliwy do udźwignięcia koszt. Z tego powodu rozmowy wciąż trwają, ale spodziewam się, że rozwiązania będą gotowe do przekazania do parlamentu w ciągu kilku dni.
Nieoficjalnie słyszymy, że całoroczne mrożenie cen mogłoby objąć gospodarstwa domowe, o ile minister Domański zapewni na to finansowanie. Pytanie, na jakim poziomie udałoby się zamrozić te ceny?
Każde z potencjalnych rozwiązań kosztuje kilka miliardów złotych. Chodzi o to, by środki publiczne skierować precyzyjnie i efektywnie. Nie chodzi o to, aby wydać kilka miliardów złotych, a rachunki płacone przez poszczególne osoby i tak wzrastałyby skokowo. Byłoby to mało efektywne, szczególnie z punktu widzenia wydatkowania środków publicznych. Wsparcie musi być odczuwalne i efektywne.
Czy zamiast mrożenia cen - które budzi kontrowersje z racji tego, komu i w jakim zakresie przynosi to ulgę na rachunku - rozważycie bon energetyczny, może w szerszym zakresie niż dotychczas?
Wszystkie opcje są na stole, ale prawdopodobnie pójdziemy w kierunku przeciwdziałania wzrostowi cen zamiast bonu. Zaletą narzędzi socjalnych typu bon jest precyzyjne określenie beneficjentów, ale wadą jest koszt obsługi - trzeba uruchomić całą machinę związaną z wnioskami i wypłatami. Paradoksalnie, atrakcyjność programu 500 plus, obecnie 800 plus, polegała na tym, że świadczenie należało się każdemu bez dodatkowych wymogów. Oczywiście, można dyskutować, czy to samo świadczenie powinno przysługiwać rodzinom o różnym statusie materialnym, ale wszystkie formy różnicowania zawsze zwiększają koszty administracyjne.
Jest to pewnie też kwestia efektywności działania administracji. Z jednej strony struktury potrafią się zmobilizować w sytuacjach kryzysowych - jak przy powodziach, gdzie pomoc społeczna szybko reagowała, a raporty ministerstwa pracy pokazywały rosnące kwoty wypłaconego wsparcia. Z drugiej strony proces uruchamiania zasiłków 100 tys. lub 200 tys. zł na remonty i odbudowę po powodzi napotyka na przeszkody. To się niestety zacina, nie jest prawidłowo obsługiwane. Rozmawiamy z ministrem Kierwińskim o zmianach, być może potrzebne będą modyfikacje prawne, żeby znów uzyskać odpowiednie tempo obsługi wniosków składanych przez osoby poszkodowane przez powódź.
No właśnie, dlaczego ta pomoc dla powodzian się zacina?
Problem polega na tym, że ośrodki pomocy społecznej, choć są finansowane ze środków publicznych, formalnie nie podlegają ministrowi. Może się zdarzyć, że każdy MOPS działa inaczej. Pojawia się też obawa urzędników przed zbyt szybkim podejmowaniem decyzji. Nasza determinacja się nie zmieniła, ale trudniej uzyskać efekty, dlatego szukamy nowych rozwiązań. Rozważamy przeniesienie części procesów decyzyjnych na struktury rządowe, na wojewodów i urzędy wojewódzkie, by zapewnić większą spójność i efektywność działań.
Chcieliśmy też zapytać o program mieszkaniowy, który był jedną ze spornych spraw koalicyjnych w ostatnich miesiącach. Komponenty dotyczące budownictwa społecznego nie budziły większych kontrowersji. Natomiast potężne emocje budzi program "Kredyt na Start". W jakiej formie ten program wyjdzie z rządu i kiedy?
Sprawa przejściowo spowolniła po rezygnacji wiceministra Jacka Tomczaka, który odpowiadał za ten projekt w Ministerstwie Rozwoju i Technologii. Faktycznie budownictwo społeczne i komunalne nie budziło kontrowersji, natomiast dyskusyjne było wsparcie osób chcących nabyć mieszkanie na własność. W umowie koalicyjnej jasno zapisano uruchomienie narzędzi wsparcia nabywania mieszkań we wszystkich formach. W polskich realiach większość ludzi chce mieć mieszkanie na własność. Ten trend może się zmieniać pokoleniowo, ale obecnie ludzie preferują własne mieszkania zamiast wynajmu czy innych form przejściowych. Znalezienie narzędzia wspierającego to jest nie tylko realizacja zobowiązania z umowy koalicyjnej, ale odpowiedź na realną potrzebę. Nikt nie miał intencji działania w celu zwiększania zysków deweloperów.
Program jest krytykowany i ometkowany jako "Kredyt 0 proc.", który w praktyce przeleje pieniądze do banków i na konta deweloperów oraz spowoduje wzrost cen mieszkań.
Tak, taka etykietka została przyczepiona, bo takie były efekty podobnego programu - "Bezpieczny kredyt 2 proc." z poprzedniej kadencji. On pompował popyt na mieszkania tak, że podaż nie nadążała i ceny rosły. Nowy projekt ministerstwa zawierał więcej zabezpieczeń: limity liczby kredytów, rozpatrywanych wniosków, limity zależne od wielkości gospodarstwa domowego. Poprosiłem też analityków Kancelarii Premiera o przegląd europejskich narzędzi wspierających nabywanie mieszkań. Te narzędzia są różne i nie zawsze wymagają bezpośredniego zaangażowania środków publicznych.
Sam temat mieszkaniowy chwilowo się odroczył ze względu na inne priorytety, ale wrócimy do niego w najbliższych tygodniach. Dwa pierwsze moduły - budownictwo społeczne i komunalne - są gotowe i czekają na rozstrzygnięcie, a trzeci "kredytowy" szuka swojej formuły - czy będzie to zmodyfikowany "Kredyt na start", czy inne rozwiązanie. Trzeba dać ministrowi rozwoju czas na przedstawienie propozycji w nowej konfiguracji. Przykład składki zdrowotnej pokazuje, że rozmowa, przy zrozumieniu wspólnych wartości, przynosi efekty.
Ale przed nam rok wyborczy - czy wobec tego nie będzie tak, że na razie rząd zrezygnuje z tego komponentu kredytowego?
Ta "kredytowość" ciągle jest jedną z etykietek. Dlatego ja bym nie chciał mówić o komponencie kredytowym, tylko właśnie o komponencie wsparcia w nabyciu mieszkania na własność. Oczywiście, duża grupa kupujących bez kredytu nie jest w stanie nabyć mieszkania. Nam chodzi o zrealizowanie umowy koalicyjnej i pokazanie spójnego, dużego pakietu, którego poszczególne moduły adresowane są do różnych grup i zaspokajają różne potrzeby różnych osób na rynku. I w tę stronę zmierzamy, żeby pokazać narzędzie wspierające wszystkich.
Niedawno na antenie Polsat News zasugerował pan, że przy okazji finalizowania prac nad przyszłorocznym budżetem państwa należy zastanowić się nad finansowaniem wynagrodzeń sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Czy jest już decyzja w tej sprawie?
Ta kwestia pokazuje ryzyko pewnej niespójności. Z jednej strony Sejm stwierdza, że nie ma Trybunału w znaczeniu, w jakim mówi o nim Konstytucja, a z drugiej - mielibyśmy uchwalać budżet, jakby nic się nie działo. Uważam, że trzeba być konsekwentnym, nawet jeśli to konsekwencja tylko w wymiarze politycznym czy symbolicznym. W budżecie państwa nie ma osobnej pozycji "wynagrodzenia TK" - są wydatki bieżące i majątkowe, które obejmują m. in. wynagrodzenia pracowników, uposażenia sędziowskie i rachunki za media.
Gdyby była taka decyzja parlamentu o zmniejszeniu wydatków z tytułu uposażeń sędziowskich, to realizacja tej decyzji będzie w rękach Ministerstwa Finansów poprzez specjalny system informatyczny, w którym każda jednostka budżetowa widzi dostępne środki w poszczególnych paragrafach. Dyrektor generalny takiej jednostki widzi, ile ma środków w tych paragrafach. I jeżeli wnioskował na wynagrodzenie pracowników o 100, a ma 80, to znaczy, że może wydać 80. Środków na wynagrodzenie nie można zwiększyć poprzez przesunięcie z innych paragrafów.
Czy nie jest to groźna rozgrywka? Przyjdzie po was nowa ekipa i zacznie w ten sam sposób przycinać pieniądze dla innych instytucji, których nie będzie uznawać.
Z tej nienormalnej sytuacji, w której niektóre organy państwa działają "na niby", trzeba wyjść. Próba ustawowa się nie powiodła - ustawy zostały uchwalone, ale prezydent je zablokował. Czy mamy wobec tego udawać, że wszystko jest w porządku i dalej finansować działalność, która jest wypaczona, a orzeczenia są w znacznej mierze podyktowane tylko potrzebami posłów PiS?
Rozumiemy, że jest to strategia wzięcia trybunału głodem.
Jak nie można odwołać się do poczucia honoru, to może trzeba odwołać się do poczucia głodu.
Rozmawiali Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl