Prawo i Sprawiedliwość liczy, że kreując się m.in. na obrońców kompleksu w Turowie - kopalni i elektrowni - po jesiennych wyborach będzie rządziło trzecią kadencję.
Koalicja Obywatelska i Donald Tusk chcą z kolei przekonać wyborców, że jedynym winnym systematycznych zawirowań wokół Turowa jest PiS i jego katastrofalna polityka zagraniczna, energetyczna i klimatyczna.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kopalnia Turów to z jednej strony czuły punkt Prawa i Sprawiedliwości, który przysporzył w ostatnich latach niemałych problemów rządowi. Z drugiej strony spór o Turów, który powrócił jak bumerang, to idealne paliwo wyborcze dla Jarosława Kaczyńskiego.
Politycy PiS grzmią o uderzeniu w polskie bezpieczeństwo energetyczne. Atakują przy tym sądy, opozycję, ale także naszych sąsiadów. Prawo i Sprawiedliwość przekonuje też, że "jest blisko ludzkich spraw i blisko problemów Polaków". To dlatego w ostatniej chwili sztab PiS zrezygnował z wielkiej konwencji w Łodzi i przeniósł ją na Dolny Śląsk.
Pierwsze i najważniejsze starcie w "bitwie o Turów" bez wątpienia ustawi narrację obydwu stron na długie tygodnie. W sobotę, 25 czerwca zwolennicy PiS zjechali do Bogatyni, Koalicji Obywatelskiej - do Wrocławia.
Znów słychać "bębny wojny"
Temperatura wokół kopalni podniosła się - kolejny już raz - 31 maja. Tego dnia Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie wstrzymał - do czasu rozpoznania skargi - wykonanie decyzji środowiskowej dotyczącej koncesji na wydobycie węgla dla kopalni w Turowie po 2026 r.
Wniosek w tej sprawie złożyły organizacje proekologiczne: Fundacja Frank Bold, Greenpeace i Stowarzyszenie Ekologiczne EKO-UNIA. Zwracały uwagę na wadliwość decyzji Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na podstawie tej decyzji resort klimatu przedłużył koncesję na wydobycie węgla do 2044 r. Ekolodzy domagają się natomiast zakończenia działalność kopalni w 2027 roku, a więc po wygaśnięciu obecnie obowiązującej koncesji.
WSA uznał, że "zachodzi niebezpieczeństwo wyrządzenia znacznej szkody w środowisku" i wstrzymał wykonanie decyzji środowiskowej. Postanowienie nie jest prawomocne. Już złożono zażalenia do Naczelnego Sądu Administracyjnego.
Choć decyzja sądu nie zamyka kopalni w Turowie i nie oznacza również natychmiastowego wstrzymania wydobycia, a tym samym zatrzymania pracy elektrowni, to reakcja polityków obozu Zjednoczonej Prawicy była tyleż ostra, co histeryczna.
Premier Mateusz Morawiecki nazwał postanowienie WSA "bezprawiem i jawnym uderzeniem w polski interes". Zapowiadając obronę kopalni, przekonywał, że Platforma Obywatelska chce jej zamknięcia.
Z kolei minister aktywów państwowych Jacek Sasin - do niedawna wicepremier - pisał, że "Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie realizuje obce interesy". Rzecznik rządu dodawał, że "to jest kwestia o charakterze egzystencjalnym".
Politycy PiS zapominają o jednej ważnej sprawie i podczas wiecu w Bogatyni raczej sobie o tym nie przypomną: problemy w Turowie to w dużej mierze konsekwencje działań lub ich braku właśnie rządu Prawa i Sprawiedliwości.
Element "krwioobiegu" nie tylko regionu
Na węgiel brunatny w okolicach Zittau i Reichenau (Bogatyni) Niemcy natrafili w pierwszej połowie XVII wieku. Wydobycie rozpoczęto w 1740 r., a w XIX wieku w okolicach istniało już blisko 100 prywatnych kopalń podziemnych i wyrobisk odkrywkowych. W 1904 r. regularną eksploatację metodą odkrywkową na skalę przemysłową rozpoczęła kopalnia "Herkules".
Kopalnia Węgla Brunatnego Turów u zbiegu granic Polski, Niemiec i Czech działa od 76 lat, a Elektrownia Turów od 1962 r. Ten kompleks przemysłowy jest jednym z najważniejszych i największych w tej części Dolnego Śląska.
Gmina Bogatynia ma nieco ponad 22 tys. mieszkańców. Tam nikt nie ukrywa, że działalność samorządu i życie zwykłych ludzi jest ściśle związane z kompleksem turoszowskim.
Burmistrz Bogatyni Wojciech Dobrołowicz w rozmowie z money.pl podkreśla, że gdyby nie kopalnia i elektrownia to Bogatynia byłaby "gminą widmo".
Wyludniłaby się. Mielibyśmy scenariusz wałbrzyski, gdzie ludzie na murach pisaliby: kiedyś tu było życie, teraz jest tylko bieda - przekonuje samorządowiec.
- Likwidacja kompleksu oznaczałaby katastrofę. To jest kilka tysięcy miejsc pracy w kopalni i elektrowni oraz kolejne etaty w firmach współpracujących. Całe rodziny zostałyby bez środków do życia - mówi Wojciech Dobrołowicz.
Przypomina też, że gmina ma ciepło systemowe z elektrowni Turów, a więc zamknięcie obiektu oznaczałoby utratę dostaw ciepła. Jak wylicza burmistrz, ponad 72 proc. wody dostarczanej do miasta pochodzi z należącego do elektrowni Turów zbiornika Witka. Ale funkcjonowanie kopalni to także konkretne pieniądze.
Dobrołowicz wylicza: ponad 50 mln zł rocznie wpływa do samorządu z tytułu podatków i opłat eksploatacyjnych z kompleksu Turów. - Bez tych pieniędzy nie byłoby mowy o żadnych inwestycjach. Musielibyśmy także zamknąć gminny szpital czy połowę z ośmiu szkół - dodaje burmistrz w rozmowie z money.pl.
Oczywiście region czerpie z funkcjonowania kopalni i elektrowni wiele korzyści. Jednak protestujący często mieszkańcy zwracają uwagę na koszty zdrowotne. Z raportu Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem wynika, że w 2017 r. z powodu emitowanych przez elektrownię w Turowie zanieczyszczeń, pyłu zawieszonego, tlenków azotu, tlenków siarki czy rtęci - zmarło blisko 120 osób.
Polska dziura międzynarodowa
"Turów jest częścią naszego krwioobiegu, jeśli chodzi o bezpieczeństwo energetyczne" - to z kolei zdanie-przekaz powtarzane przez polityków PiS.
Kopalnia i działająca obok elektrownia o mocy dwóch gigawatów zapewnia od sześciu do ośmiu procent energii w polskim miksie energetycznym. Pokrywa to potrzeby około 3,2 mln gospodarstw domowych.
Tanio sporu PiS nie chciało rozwiązać
Wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, ten o wstrzymaniu decyzji środowiskowej, nie był pierwszym, który pokazywał, że kwestia Turowa pozostaje nierozwiązana.
Pierwsi, jeszcze w 2019 r., alarm podnieśli Czesi zamieszkujący tereny graniczące z kopalnią. Zwracali uwagę, że rozbudowa kopalni Turów oznaczać będzie nie tylko większe natężenie hałasu i zapylenia, ale też trudności mieszkańców czeskiego Liberca z dostępem do wody. To dlatego, że doszło do obniżenia poziomu wód gruntowych.
Czesi skarżyli się też, że Polska miała nie przekazać im pełnych informacji w związku z procedurą wydawania pozwolenia na wydobycie w kopalni Turów. Jednym z najbardziej aktywnych czeskich polityków był Martin Půta. To hetman [czeski odpowiednik marszałka województwa - red.] sąsiadującego z Polską regionu libereckiego.
Co ważne już wtedy, gdy znane były zarzuty Czechów, przedłużono koncesję kopalni oraz otwarto nowy blok węglowy.
Rozwiązać wtedy problem z Czechami było stosunkowo łatwo, a z perspektywy czasu, również tanio. Czesi wyceniali koszty inwestycji niezbędnych do sprowadzenia z Gór Izerskich wody, której pozbawi ich odkrywka, na ponad 10 mln złotych. Uważali, że zapłacić powinna strona polska.
Czy ta kwota wystarczyłaby, żeby już kilka lat wcześniej, bez jeszcze większych kosztów, dogadać się z Czechami? Tego nigdy się już nie dowiemy. Sporu polubownie nie udało się rozwiązać i w 2021 r. Czesi złożyli pozew przeciwko Polsce do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w związku z rozszerzeniem kopalni węgla brunatnego Turów.
Decyzją KE nakazano Polsce wstrzymanie wydobycia ze skutkiem natychmiastowym. Polska odrzuciła te żądania, co skutkowało nałożeniem kar, w wysokości 500 tys. euro dziennie i położyło się cieniem na stosunkach polsko-czeskich.
Mijały miesiące negocjacji, które nie przynosiły żadnego efektu, a licznik kar wciąż bił.
Grzech PiS. "Brak empatii i arogancja"
Nie dziwi więc, że rządowi bardzo się spieszyło, momentami za bardzo. W maju 2021 r. premier Mateusz Morawiecki ogłosił sukces ws. Turowa. Poinformował, że obie strony są bliskie porozumienia i Czesi wycofają wniosek z TSUE.
Deklaracje Morawieckiego nie okazały się zgodne z prawdą.
Na początku 2022 r. Mirosław Jasiński, ówczesny ambasador RP w Pradze, udzielił wywiadu "Deutsche Welle". Wypowiedział się m.in. na temat początku sporu o Turów.
To był brak empatii, brak zrozumienia i brak chęci podjęcia dialogu – i to w pierwszym rzędzie z polskiej strony. W końcu podobne rzeczy zdarzały się i w Bełchatowie czy Koninie i nikt tam z tego nie robił afery - powiedział ambasador.
Dodał, że powodem sporu była "arogancja pewnych ludzi, przede wszystkim z dyrekcji PGE".
Reakcja obozu rządzącego była natychmiastowa. "To zdrada dyplomatyczna. Natychmiastowa dymisja" - pisała europosłanka Anna Zalewska. I tak stało - Jasiński stracił stanowisko kilka tygodni później.
Batalia dyplomatyczna zakończyła się dopiero w lutym 2022 r. Spór z Czechami kosztował nas ponad 500 mln zł, czyli wielokrotnie więcej, niż gdyby udało się porozumieć z sąsiadami bez interwencji Komisji Europejskiej.
Na czeskie konta przelana została kwota 45 mln euro. Do tego Polska straciła 68 mln euro w ramach kary zasądzonej przez TSUE za niewykonanie decyzji. Uzgodniono też budowę wału ziemnego, który ma chronić mieszkańców Czech przed zanieczyszczeniami z kopalni Turów.
Obóz władzy komentował, że to "ogromny sukces", wpisujący się w politykę "wstawania z kolan". Ze strony Zjednoczonej Prawicy padały argumenty, że "Polska nie poddała się szantażowi".
Opozycja była innego zdania i na działaniach rządu nie zostawiła suchej nitki. - Rok bujania się i niekompetencji. Po co nam to było? - pytała wtedy posłanka Zielonych Małgorzata Tracz.
Sprawę Turowa już w 2022 r. wykorzystał Zbigniew Ziobro, który coraz intensywniej podkreślał antyunijną linię Solidarnej Polski [obecnie Suwerennej Polski - red.]. - Nie zapłaciliśmy kar za Turów, te pieniądze zostały nam ukradzione. Nie ma podstawy prawnej, która pozwalałaby Komisji Europejskiej zabierać pieniądze - ogłosił Ziobro.
Jak długo wydobywać?
Przypomnijmy, że rząd PiS ogłosił program zakładający zamknięcie ostatniej kopalni węgla w 2049 r. Wiosną 2021 r. górnicy podpisali z rządem umowę gwarantującą im m.in. pracę do emerytury lub przedemerytalne urlopy oraz odprawy w wysokości 120 tys. zł.
Tu wracamy do Turowa i pytania, jak długo Polska powinna utrzymywać tę kopalnię.
- Potrzebujemy czasu i spokoju, by móc tę transformację przejść - mówi w rozmowie z money.pl burmistrz Bogatyni Wojciech Dobrołowicz. Samorządowiec zapowiada, że na górniczych hałdach powstanie farma wiatrowa.
Nie jesteśmy przeciw zielonemu ładowi, a przeciw dzikiej transformacji - dodaje.
Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki i ekspert górniczy, nie ma wątpliwości, że zamknięcie elektrowni z dnia na dzień jest niemożliwe i wbrew polskim interesom.
Nie ma co się łudzić. Aktualnie w Polsce nie ma substytutu, który zastąpiłby energię wytwarzaną w Turowie. Na to potrzeba czasu - mówi money.pl Markowski.
Ekspert ocenia też postanowienie WSA jako kuriozalne. - Zakład górniczy, jeżeli posiada ważną koncesję, ma prawo do eksploatacji - podkreśla.
Według Markowskiego argumenty za zamknięciem Turowa natychmiast są wbrew polskiemu interesowi. Przekonuje, że "to zagroziłoby bezpieczeństwu energetycznemu kraju".
Zupełnie inne zdanie w tej kwestii mają organizacje ekologiczne.
- Spotykającym się w Bogatyni władzom PiS chciałbym powiedzieć, że patriotyzm wobec regionu bogatyńsko-zgorzeleckiego to nie anachroniczne upieranie się przy węglu. Upór rządu i PGE oraz brak scenariuszy wyłączania starych bloków elektrowni robi z Kompleksu Turów "Ostrołękę Bis" - przekonuje w rozmowie z nami Radosław Gawlik, prezes Stowarzyszenia EKO-UNIA
- My, jako podatnicy, straciliśmy już 1,5 mld zł poprzez pozbawienie nas minimum miliarda złotych z funduszy na rzecz sprawiedliwej transformacji oraz ok. 0,5 mld zł kar dla Komisji Europejskiej i opłat po konflikcie z rządem czeskim. Prawdziwy patriotyzm i troska o ludzi w tym regionie to dziś otwarcie na skok cywilizacyjny z wykorzystaniem zielonej energii, która przynosi ludziom, firmom i gminom obniżkę kosztów energii, trwałe i perspektywiczne miejsca pracy - mówi Gawlik.
Czas na atom i wiatraki
W samym PiS, choć z wieloletnim poślizgiem, też zaczynają dostrzegać, że zmian w polskiej energetyce nie da się zatrzymać.
- Nie można w ramach gospodarki rynkowej utrzymywać kopalń, które przynoszą stałe straty - przyznał pod koniec ubiegłego roku prezes PiS Jarosław Kaczyński. Dodał, że teraz należy postawić na atom i wiatraki.
Warto jednak dodać, że za czasów rządów PiS polski rynek zalewał węgiel z Rosji.
"W sumie za rządów PiS (1.1.2016-30.11.2019) Polskę zalało 36 mln ton węgla z Federacji Rosyjskiej. Prawie tona na mieszkańca Polski" - alarmował na Twiterze senator Krzysztof Brejza.
Symbolem błędów PiS i to bardzo kosztownym została elektrownia Ostrołęka. Zgodnie z raportem Najwyższej Izby Kontroli w sprawie budowy nowego bloku węglowego (tzw. bloku C) bilans strat związanych z tym projektem wynosi 1,35 mld złotych.
Przypomnijmy, że prace nad blokiem C ruszyły w 2018 r., a już wiosną 2020 r. zostały zawieszone. Po roku podjęto decyzję, że zamiast węgla do produkcji energii elektrycznej wykorzystywany będzie gaz ziemny, więc rozpoczęto rozbiórkę wybudowanych wcześniej elementów bloku węglowego.
W zeszłym roku wicepremier Jacek Sasin przekonywał, że blok jest "pomnikiem zmieniającej się bardzo szybko i w sposób niemożliwy do przewidzenia polityki klimatycznej Unii Europejskiej". Warto jednak zauważyć, że eksperci - jeszcze zanim ruszyła budowa - alarmowali, że nowa elektrownia węglowa będzie nie tylko bardzo droga, ale też niepotrzebna. Przypomnijmy, że już w 2012 r. zarząd Energi "zamroził" inwestycję z uwagi na wątpliwą rentowność.
Po wielu perturbacjach i tarciach w samej koalicji rządzącej udało się w końcu znowelizować ustawę z 2016 r., która w praktyce wyhamowała nowe inwestycje w wiatrowe odnawialne źródła energii. Choć na finiszu prac nie obyło się bez komplikacji. Rzutem na taśmę Marek Suski zgłosił poprawkę, która zwiększyła z 500 do 700 m minimalną odległość wiatraka, ale wyłącznie od budynków mieszkalnych.
Rząd stawia także na atom. Zgodnie z przyjętym programem, do 2033 r. powstać ma w naszym kraju pierwszy blok elektrowni jądrowej, w oparciu o amerykańską technologię. Cały program zakłada budowę sześciu bloków jądrowych o łącznej mocy zainstalowanej od około sześciu do dziewięciu gigawatów.
- Problem Turowa tak szybko jednak nie zniknie - ocenia Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki, ekspert ds. energetycznych w Business Centre Club. Według niego rząd w tej kwestii zachowuje się nieodpowiedzialnie.
- Rozwiązuje problemy, które sam stworzył, to są opary absurdu. Mamy do czynienia z arogancją i niechęcią do przestrzegania prawa. Wolałabym, żeby w działaniach rządu było więcej staranności i wizji, a mniej aktywności w mediach i wykorzystywania Turowa do walki politycznej - przekonuje w rozmowie z money.pl ekspert.
- Wiadomo, że nikt przy zdrowych zmysłach nie podejmie decyzji o zamknięciu kopalni Turów z dnia na dzień, bez żadnego planu - dodaje Steinhoff.
***
Nie ma złudzeń - przedwyborcze starcie rządzących z opozycją będzie jednym z najbardziej brutalnych, jakie Polacy mogli obserwować w ostatnich dekadach. Paradoksalnie z tego starcia możemy odnieść korzyść. Bez względu na to, kto zostanie zwycięzcą, przy okazji może powstać wizja na prawdziwą energetykę przyszłości. Taką, w której jest miejsce na plan, a nie gaszenie kolejnych pożarów. To będzie kolejny "produkt uboczny", tym razem naprawdę wartościowy, który powstanie przy okazji "wojny o Turów".
Malwina Gadawa, dziennikarka money.pl