Orędownicy tej strategii głoszą, że pozwoliłaby ona poradzić sobie z COVID-19 w kilka miesięcy i ocaliłaby świat przed wyniszczającym kryzysem ekonomicznym przy względnie niewielkim koszcie zdrowotnym. Na swoje tezy mają mocne podparcie w postaci symulacji epidemiologicznych.
I zdaje im się nie przeszkadzać fakt, że zazwyczaj te same symulacje dostarczają więcej argumentów przeciw strategii odporności grupowej niż za. Ani to, że tej strategii próbowano już w marcu w Wielkiej Brytanii i z powodu wielu problemów zrezygnowano już po kilkunastu dniach. Zrezygnowano nieprzypadkowo. Strategia walki z COVID-19 poprzez wypracowanie odporności grupowej jest po prostu niepraktyczna, bardzo ryzykowna i nie dająca pewności osiągnięcia założonego celu.
Odporność stadna – czym jest?
Zacznijmy od wyjaśnienia czym jest odporność grupowa. W skrócie, jest stan, w którym wystarczająco duża część populacji została zarażona, wyleczona i uodporniła się na kolejne zarażenie. Choroby zakaźne rozprzestrzeniają się przez kontakt międzyludzki. Zatem, jeśli osoby zarażające spotykają głównie osoby odporne to choroba traci możliwość rozprzestrzeniania się i samoczynnie zanika.
Jaka część populacji musi być odporna, by osiągnąć odporność grupową? To już zależy od choroby. Dla każdej choroby zakaźnej wyznaczyć można próg odporności grupowej (HIT -z ang. herd immunity threshold).
Próg ten jest bezpośrednio powiązany ze współczynnikiem reprodukcji R-0, czyli ze wskaźnikiem, który określa, ile nowych osób zostanie zarażonych przez jednego chorego. Jak nie trudno się domyślić, im większe możliwości rozprzestrzeniania się choroby (im wyższe R-0) tym i próg musi być wyższy. Zależność między tymi wartościami można przybliżać następującym wzorem:
I tak najbardziej znane choroby zakaźne jak polio, świnka czy odra mają wysokie R-0 (5-10) i HIT na poziomie 80-90 proc. Grypa sezonowa ma R-0 w granicach 1,5-2,0 i HIT w okolicach 30-50 proc. Współczynnik reprodukcji dla koronawirusa jest trudny do oszacowania, jednak wstępne estymacje na danych Chińskich wskazywały na R-0 w okolicach 3. Podobną wartość obserwowano w Europie przed wprowadzeniem ograniczeń i środków zapobiegawczych.
Przy R-0=3 HIT dla COVID-19 można oszacować na 67 proc. (nie przez przypadek swego czasu Angela Merkel głosiła, że koronawirusem zarazi się 60-70 proc populacji). To bardzo duża liczba. Jeśli chcielibyśmy w Polsce osiągnąć odporność stadną, to chorobę przejść musiałoby ponad 25 mln osób. Dla porównania: wszystkich oficjalnie potwierdzonych przypadków zarażenia koronawirusem na świecie jest na chwilę obecną niewiele ponad 3,1 mln.
Jak osiągnąć odporność stadną?
COVID-19 jest relatywnie niegroźny, o ile jesteś młody i zdrowy. Sytuacja osób starszych jest dużo poważniejsza. O ile? Tego do końca nie wiadomo, gdyż np. wskaźniki umieralności są trudne do porównania między krajami. Jednak np. we Włoszech oficjalna śmiertelność dla osób w wieku 70+ to około 25 proc., podczas gdy wśród osób do 30. roku życia nie przekracza ona 0,1 proc.
Dlatego też większość orędowników wypracowania odporności grupowej w swoich strategiach zakłada, że powinna się ona opierać na masowym zarażaniu koronawirusem osób młodych i zdrowych, a osoby starsze i słabsze powinny być poddane ścisłej izolacji do momentu osiągnięcia progu odporności.
Jest to niewątpliwie najbardziej rozsądne podejście przy tej strategii, gdyż pozwala zminimalizować obciążenie systemu ochrony zdrowia oraz liczbę zgonów i powikłań. Wciąż jednak nie bierze pod uwagę wielu potencjalnych zagrożeń.
Odporność stadna – ryzyko i brak gwarancji sukcesu
Po pierwsze, biorąc pod uwagę brak szczepionki, żeby wyrobić odporność grupową w populacji ludzie musieliby po prostu zarazić się i przejść chorobę. Oprócz oczywistych negatywnych skutków takiego rozwiązania jak np. dodatkowe zgony (nawet śmiertelność rzędu 0,1 proc. to wciąż ponad 25 tys. zgonów przy wyżej wspomnianych 25 mln zarażonych) wiązałoby się ono z kilkoma dodatkowymi konsekwencjami.
Jedną z nich jest obciążenie systemu ochrony zdrowia. Jest to obciążenie dwupłaszczyznowe. Z jednej strony nawet osoby przechodzące COVID-19 relatywnie lekko musiałyby mieć kontakt z lekarzem, dostęp do recept, powinny być poddane testom, itp. Szpitale i przychodnie już teraz działają na mocno zwiększonych obrotach. Nierealnym wydaje się, by mogły zatroszczyć się o 25 mln chorych w przeciągu kilku miesięcy.
Z drugiej strony, omawiana strategia oznaczałaby również przyrost zarażeń wśród lekarzy, pielęgniarek, ratowników i diagnostów. Ciężko przewidzieć jaka część kadry medycznej mogłaby się zarazić i jakie ich brak mógłby spowodować konsekwencje jednak pewnym jest, że nawet jeśli udałoby się uniknąć katastrofy, to wiele potrzebujących osób mogłoby nie otrzymać niezbędnej pomocy.
Kolejną niepewną kwestią są ewentualne powikłania, które z pewnością pojawią się u części osób, które udało się wyleczyć. COVID-19 jest chorobą nową i na tę chwilę nie wiemy jakie i jak często występują po tej chorobie powikłania. Może okazać się, że koszt zdrowotny strategii budowania odporności grupowej będzie dużo większy niż zakładają nawet najbardziej pesymistyczne szacunki.
Wreszcie, cała strategia wypracowania odporności grupowej opiera się na fundamentalnym założeniu, że osoba, która przeszła COVID-19 staje się odporna na ponowne zarażenie. Takie założenie jest zgodne z tym co wiemy o większości innych, wirusowych chorobach zakaźnych, jednak jak podało WHO 24 kwietnia "obecnie nie ma dowodów na to, że osoby, które wyzdrowiały z COVID-19 i mają przeciwciała są chronione przed drugą infekcją".
Zapewne przez pewien czas po infekcji ludzie są w znacznym stopniu odporni, o czym świadczy obecność przeciwciał w organizmie, jednak póki co nic nie wiadomo o sile i czasie trwania tej odporności. Szczególnie problematyczne może to być jeśli okaże się, że koronawirus będzie mutował.
Przykładów krótkiego okresu odporności nie trzeba daleko szukać: na grypę sezonową możemy chorować co roku. Może zatem okazać się, że nawet jeśli strategia budowania odporności grupowej się powiedzie (kosztem tysięcy zachorowań i zgonów) to po pewnym czasie i tak wrócimy do punktu wyjścia.
Co zatem robić?
Nadal o COVID-19 wiemy stosunkowo niewiele. Bez dodatkowych badań i informacji, wszelkie decyzje, które mogą doprowadzić do znacznego przyrostu liczby zachorowań niosą za sobą bardzo duże ryzyko. Dlatego też wydaje się, że najrozsądniejszym podejściem do pandemii w obecnej sytuacji jest metoda małych kroków połączona z ciągłą i dokładną obserwacją sytuacji epidemiologicznej. Jeśli ta nie pogorszy się znacznie po np. zniesieniu części ograniczeń, można myśleć nad łagodzeniem kolejnych. Z drugiej strony jeśli zacznie szybko przybywać zachorowań - prawdopodobnie należałoby cofnąć się o krok. W ten sposób być może uda się wypracować odpowiedni balans między zdrowiem a gospodarką, przynajmniej na kilka najbliższych miesięcy.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie