Rząd PiS – tuż przed eurowyborami, a później tymi do polskiego parlamentu – musi odeprzeć falę protestów kilku grup społecznych. Presja jest ogromna, bo rozwiązując worek obietnic wobec jednych, innych mocno rozsierdzili.
Silną grupą, z którą musi się teraz zmierzyć PiS, są nauczyciele. Mają wsparcie społeczne, a to może przełożyć się na wyborcze głosy. 8 kwietnia, jak zapowiada Związek Nauczycielstwa Polskiego, rozpocznie się ogólnopolski strajk w oświacie.
Protest ma potrwać "do odwołania". Główne żądanie? Podwyżka – minimum tysiąc złotych dla każdego nauczyciela i pracownika oświaty. Jednak belfrowie nie ukrywają też, że nie podobają im się efekty niedawnej reformy oświaty.
Siła protestów zagrozi PiS-owi? Jak mówi w rozmowie z money.pl prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, strajki są groźne o tyle, że mogą pchać w kierunku opozycji nawet odległe im osoby. Tak, jak do PiS-u lgnęły w ostatnich wyborach osoby odległe od prawicy.
- Wybory samorządowe pokazały, że głównym problemem Prawa i Sprawiedliwości jest mobilizacja wyborców. Tym bardziej, że elektorat PO czy nawet kilkuprocentowy SLD będzie bardzo zmobilizowany. Dla PiS-u to problem, bo paradoksalnie elektorat tej partii rozrósł się – mówi nam prof. Chwedoruk.
Wraz z rozrastaniem się grup poparcia łatwiej o demobilizację elektoratu, bądź zmianę zdania wyborców, którzy oddadzą głos na opozycję.
Wiosna ludów
Można odnieść wrażenie, że łatwiej wymienić tych, którzy nie będą protestować. Strajk nauczycieli przybrał siły medialnej, jednak to niejedyna grupa zawodowa czy społeczna, która głośno wyraża oburzenie, grupuje się, przedstawia żądania i wszczyna strajki.
W odpowiedzi na obietnice PiS przypomnieli o sobie niepełnosprawni i ich opiekunowie. 23 maja o godzinie 12 przed Pałacem Prezydenckim odbędzie się pikieta. O akcji poinformowała Iwona Hartwich, liderka protestu z maja poprzedniego roku, gdy niepełnosprawni z opiekunami przez 40 dni protestowali w Sejmie.
Jak podkreśla, niepełnosprawni błagali o 500 zł dodatku rehabilitacyjnego, ale w budżecie środków nie było (jak zapewniali rządzący). W roku wyborczym nagle pieniądze się znalazły. Choćby na 500+ dla każde dziecko. Niepełnosprawnych ponownie pominięto.
Coraz głośniej jest też o rolnikach. W grupkach po kilkadziesiąt, maksymalnie do dwustu osób, potrafią się świetnie organizować w różnych miejscach kraju, choć najchętniej wybierają Warszawę.
Potrafią zablokować autostradę A2 czy inną ważną trasę. Zorganizować marsz spod Pałacu Kultury do Pałacu Prezydenckiego. Podpalić opony i wysypać jabłka na jednym z najważniejszych skrzyżowań w stolicy i sparaliżować ruch. Niestraszne im konsekwencje prawne czy finansowe, a w internecie z powodzeniem zbierają pieniądze na mandaty i pomoc prawników.
Partyzancki zryw rolników trwa w najlepsze i nic nie zapowiada, żeby miało się to zmienić. Reprezentowani przez AGROunię domagają się m.in. gwarancji, że na półkach w supermarketach pojawi się 50 proc. polskich produktów tradycyjnie wytwarzanych w naszym kraju i znakowania żywności flagą pochodzenia.
Postulują także przeprowadzenie "natychmiastowej i rzetelnej" analizy embarga w stosunkach handlowych z Rosją, uzdrowienia samorządu rolniczego czy interwencji państwa w celu ratowania rynku trzody chlewnej.
Oburzeni są też taksówkarze, oni – tak samo jak nauczyciele - 8 kwietnia zaczną swój ogólnopolski strajk. Ogólnopolski, choć większość będzie manifestowała w Warszawie.
Branża taksówkarska ma dosyć – jak twierdzi - nieuczciwych praktyk. Chce, aby jasno określono, kto ma płacić podatki, jeździć z kasą fiskalną oraz posiadać licencje. Taksówkarze żądają uregulowania rynku przewozu osób. Prace nad tym trwają już ponad dwa lata.
To nie wszystko. Swoje niezadowolenie wyrażają też górnicy z Polskiej Grupy Górniczej. Żądają podwyżek. Sprawa jest poważna, bo w kopalniach PGG pracuje ponad 30 tys. osób. Grupa jest największym producentem węgla kamiennego nie tylko w Polsce, ale i Europie.
Długa lista? To jeszcze nie koniec. Niezadowoleni są też pracownicy socjalni oraz pracownicy pomocy społecznej – stanowią grupę ok. 40 tys. osób. Protestować zamierzają latem. Grożą przerwaniem pracy, co sparaliżowałoby analizę wniosków o 500+.
Swój bunt wyrażają także pocztowcy. Domagają się 500 zł na osobę. Zapowiadają – śladem policjantów – masowe zwolnienia lekarskie. Związkowcy jeszcze zastanawiają się czy i jak protestować. Jednak 21 organizacji związkowych pocztowców zawiązało "Wspólną Reprezentację Związkową".
Strajk to nie wszystko
- Stajemy się coraz bardziej bierni, bo społeczeństwo staje się coraz bardziej zatomizowane. Związki zawodowe nie mają już tak dużego oddziaływania jak niegdyś, choć nadal są znaczące - mówi w rozmowie z money.pl prof. UW Rafał Chwedoruk.
Dlatego PiS może mieć łatwiej, bo protesty nie działają już tak silnie na wyborców. Jednak, jak podkreśla Chwedoruk, prawdziwy problem PiS miałby, gdyby rządził kolejną kadencję. Wtedy przed rządzącą partią stało będzie niezwykle trudne zadanie utrzymania w ryzach zrywów społecznych.
Prezes PiS Jarosław Kaczyński pod koniec lutego sypnął obietnicami, te będą kosztowały budżet państwa dodatkowe 40 mld zł rocznie. Jak zapewnia premier Mateusz Morawiecki, pieniądze w budżecie są.
Skoro są dla jednych, dlaczego nie ma dla innych? Takie właśnie pytania rządzącym stawiają protestujący. Dlatego PiS będzie musiał uporać się z falą strajków. Musi uważać, by za protestującymi nie poszli niezdecydowani wyborcy. Jeśli tak się stanie, po 4 latach rządzenia PiS może pożegnać się z władzą.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl