Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Grzegorz Siemionczyk
Grzegorz Siemionczyk
|
aktualizacja

Te decyzje Trumpa będą kluczowe dla Polski. "Pytanie, czy mu się uda" [ANALIZA]

Podziel się:

W poniedziałek Donald Trump rozpoczął drugą kadencję w roli prezydenta USA. Szkodliwa będzie sama nieprzewidywalność jego polityki. Są obawy, że jego prezydentura będzie miała negatywny wpływ na gospodarkę Europy i Polski. Jednak rządy Trumpa to nie tylko zagrożenia, ale i szanse.

Te decyzje Trumpa będą kluczowe dla Polski. "Pytanie, czy mu się uda" [ANALIZA]
20 stycznia 2025 r. Donald Trump zostanie zaprzysiężony jako 47. prezydent USA (GETTY, Kevin Dietsch)

Zwycięstwo Donalda Trumpa w listopadowych wyborach prezydenckich w USA początkowo poprawiło nastroje wśród amerykańskich przedsiębiorstw i wywołało euforię na giełdzie. W czwartek okazało się, że wskaźnik nastrojów w przemyśle wystrzelił w styczniu najbardziej od czerwca 2020 r. i znalazł się dzięki temu najwyżej od kwietnia 2021 r. Optymizm przedsiębiorstw budzą zapowiedzi obniżki podatku CIT z 21 do 15 proc., wsparcia dla rodzimego przemysłu oraz deregulacji gospodarki.

"Pewna jest niepewność"

W Europie od wygranej Trumpa nastroje są jednak bardziej minorowe. Jego prezydentura postrzegana jest jako zagrożenie dla koniunktury na Starym Kontynencie, m.in. z powodu barier handlowych, które wznosić chce 47. prezydent Stanów Zjednoczonych, a także z powodu nieprzewidywalności, z której jest znany. "Pewna jest niepewność" – tak prezydenturę Trumpa zapowiadają analitycy z firmy inwestycyjnej PIMCO. A niepewność jest i dla przedsiębiorstw, i dla konsumentów paraliżująca.

Gdy polityka administracji Trumpa zacznie się krystalizować, niepewność powinna się jednak zmniejszyć. A niektóre z jego decyzji mogą się okazać dla Europy na dłuższą metę korzystne. Z polskiej perspektywy prezydenturę republikanina najlepiej więc rozpatrywać w kategorii zagrożeń i szans. Przedstawiamy krótki przewodnik po tych punktach jego programu, które mogą mieć największe znaczenie dla naszego kraju.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Trafili na żyłę złota! 70 mln zł rocznie na publikacji ogłoszeń! - Piotr Nowosielski w Biznes Klasie

Europa w permanentnym strachu? Wiele zależy od Trumpa

Bez wątpienia dla Polski i innych państw Europy Środkowo-Wschodniej kluczowe jest to, czy i jak Donald Trump doprowadzi do zakończenia wojny w Ukrainie. Przed wyborami zapewniał, że zaprowadzi tam pokój w ciągu 24 godzin po objęciu urzędu. Choć była to ewidentna hiperbola, budziła w Europie niepokój. Dążenie do jak najszybszego przerwania konfliktu mogłoby oznaczać, że Trump wycofa wsparcie wojskowe dla Ukrainy i zmusi ją do dużych ustępstw terytorialnych i porzucenia aspiracji do członkostwa w NATO i UE. Zawieszenie broni na takich warunkach sprawiłoby, że Ukraina, Polska i inne kraje regionu żyłyby w permanentnym strachu, że Rosja ponownie zaatakuje.

Wydaje się, że Donald Trump podejmie jakieś starania, żeby doprowadzić do pokoju w Ukrainie. Tylko pytanie, czy mu się to uda i, jeśli tak, to na jakich warunkach. To będzie super ważne dla perspektyw polskiej gospodarki – mówił podczas noworocznej debaty money.pl Piotr Bielski, kierownik Departamentu Analiz Ekonomicznych w Santander Bank Polska.

– Pozytywny scenariusz jest taki, że Ukraina dostanie gwarancje bezpieczeństwa, a układ będzie stabilny. Wtedy mielibyśmy dużą poprawę nastrojów, a do tego dopalenie gospodarki. Inwestycje będą już na fali wznoszącej, a odbudowa Ukrainy dodatkowo angażowałaby nasze zasoby pracy, kapitału itp. To, a także duży odpływ Ukraińców z naszego rynku pracy, byłoby proinflacyjne. Z drugiej strony pokój w Ukrainie mógłby doprowadzić do spadku cen surowców, a także do umocnienia złotego, co działałoby antyinflacyjnie. Ale potrafię sobie wyobrazić też rozejm na takich warunkach, które nie będą miały takich pozytywnych efektów – dodał.

Zdaniem Liama Peacha, ekonomisty z firmy analitycznej Capital Economics, ostatnie wypowiedzi przedstawicieli administracji Trumpa zwiększają szanse na to, że zrealizuje się ten pozytywny scenariusz. Chodzi przede wszystkim o sygnały, że nowy prezydent daje sobie pół roku na wygaszenie konfliktu.

W tym czasie, jak wynikało z opublikowanego niedawno raportu "Financial Timesa", wzmocniona zostanie pozycja negocjacyjna Ukrainy. "Nigdy nie zakładaliśmy, że Trump porzuci Ukrainę, ale ta zmiana harmonogramu to wskazówka, że jak najszybsze zakończenie konfliktu nie jest tak wysoko w jego agendzie jak inne sprawy, np. podwyższenie ceł i ograniczenie imigracji" – napisał Peach w analizie z połowy stycznia.

Zbrojenia naoliwią tryby europejskiej gospodarki?

Z wojną w Ukrainie wiąże się jeszcze drugi, potencjalnie niebezpieczny dla Europy element polityki Trumpa. Nowy prezydent USA groził, że wycofa swój kraj z NATO, jeśli inni członkowie sojuszu nie zwiększą wydatków zbrojeniowych. Co więcej, ostatnio dał do zrozumienia, że oczekuje wzrostu tych wydatków do 5 proc. PKB, a nie do 2 proc. PKB, czego formalnie wymaga od swoich członków NATO.

W 2024 r. Polska była jedynym krajem należącym do sojuszu, który przeznaczył na obronność ponad 4 proc. PKB i jednym z pięciu, które przeznaczyły ponad 3 proc. PKB. W tym roku polski rząd wyda na zbrojenia jeszcze więcej, a Litwa zapowiedziała, że wkrótce przebije cel wyznaczony przez Trumpa.

Ale wiele państw będzie miało z tym trudności, choćby z powodu wysokich już dziś deficytów budżetowych. Jeśli to sprawi, że USA zmniejszą swoje zaangażowanie w obronę Europy, niektóre kraje – szczególnie z naszego regionu – mogą być uznawane przez inwestorów za bardziej ryzykowne.

Z drugiej strony, gdyby wydatki na zbrojenia w krajach NATO wzrosły, oznaczałoby to pogłębienie deficytów budżetowych i pogorszenie bilansów wymiany handlowej. Duża część uzbrojenia jest bowiem importowana, w tym właśnie z USA. W takiej sytuacji, jak zauważyli w jednej z analiz ekonomiści banku Citi Handlowy, "scenariusz Trump 2.0 wydaje się scenariuszem z większą nierównowagą makroekonomiczną w Polsce i Europie Środkowej".

Jest jednak jeszcze kolejna strona tego medalu. Wielu krajom Europy przychylenie się do propozycji Trumpa mogłoby wyjść na dobre. Z niedawnych wyliczeń ekonomistów z RaboBanku wynika, że wydatki zbrojeniowe – szczególnie na badania i rozwój (B+R) – mają na dłuższą metę bardziej pozytywny wpływ na produktywność gospodarek niż się zwykle uważa. Wprawdzie nakłady na B+R w sektorze cywilnym są jeszcze silniejszym kołem zamachowym dla gospodarek, ale ze względu na ich wyższy poziom, trudno je tak szybko zwiększać. W rezultacie, dowolna kwota zainwestowana w B+R w obszarze zbrojeń daje większą stopę zwrotu niż taka sama kwota zainwestowana w cywilne B+R. Patrząc z tej perspektywy, żądania Trumpa mogą dać pogrążonej w stagnacji strefie euro impuls rozwojowy.

Wojna handlowa spustoszyłaby Europę

Sztandarową propozycją z kampanii wyborczej Donalda Trumpa, która miałaby bezpośrednie i pośrednie implikacje dla Europy, jest podwyższenie ceł importowych. Co do ich wysokości, nowy gospodarz Białego Domu zmieniał zdanie. Raz mówił o obłożeniu 60-proc. daniną całego importu z Chin, innym razem o podwyższeniu obowiązujących dziś ceł (często wynoszą 25 proc.) o 10 pkt proc. Wszystkim innym krajom, w tym UE, groził wprowadzeniem ceł na poziomie 10 proc., ale niekiedy mówił też o 20 proc.

Kanadzie i Meksykowi pogroził z kolei 25-proc. cłami. W jeszcze innych wystąpieniach Trump dawał do zrozumienia, że jest otwarty na negocjacje. Od Meksyku i Kanady domaga się na przykład ograniczenia napływu do USA narkotyków i imigrantów. Od Europy żąda z kolei "masowych zakupów" amerykańskiego gazu i ropy.

Wygląda na to, że hasło "cła" będzie dla Trumpa tylko narzędziem wzmacniającym jego siłę przetargową. Gdyby jednak rzeczywiście je wprowadził, a inne kraje nałożyłyby na import z USA cła odwetowe, rozpętałaby się wojna handlowa. Dla Europy – ze względu na jej dużą nadwyżkę w wymianie handlowej ze Stanami Zjednoczonymi – byłaby prawdopodobnie bardziej dotkliwa.

Jak bardzo? Dostępne szacunki są dość zróżnicowane. Przykładowo, analitycy z Oxford Economics wyliczyli, że w scenariuszu, w którym USA nałożyłyby 45 proc. cła na import z Chin i 15 proc. na import z innych państw, globalny PKB byłby – w horyzoncie kilku lat – o 1 proc. mniejszy niż w scenariuszu utrzymania status quo. W strefie euro skumulowany wzrost PKB byłby jednak – na dłuższą metę – o 1,5 proc. mniejszy.

Z perspektywy Europy dodatkowym zagrożeniem może być to, że wobec załamania eksportu do USA Chiny próbowałyby przekierować swoją produkcję na inne rynki. Już dzisiaj zjawisko to widać w branży motoryzacyjnej, co w 2024 r. popchnęło UE do podwyższenia ceł na chińskie auta elektryczne – choć nie do 100 proc., jak USA. Taka ekspansja producentów z Państwa Środka mogłaby przedłużyć recesję w europejskim przemyśle.

Dla polskich firm USA nie są kluczowym rynkiem zbytu – chociaż ich znaczenie w ostatnich latach rosło. W 2024 r. trafiło tam (bezpośrednio) około 3,3 proc. polskiego eksportu towarów. Ale polskie przedsiębiorstwa są często poddostawcami firm z innych państw UE. Biorąc to pod uwagę ekonomiści z Credit Agricole Bank Polska szacują, że spadek popytu USA na europejskie towary o 10 proc. zmniejszyłby produkcję w polskim przetwórstwie przemysłowym o zaledwie 0,08 proc. To z kolei odjęłoby od wzrostu PKB 0,04 pkt proc.

USA lokomotywą wzrostu?

Jak pisaliśmy w money.pl, w listopadzie, gdy Amerykanie poszli do urn, większość ekonomistów uważa, że rządy Donalda Trumpa na dłuższą metę spowolnią rozwój największej gospodarki świata. Ma to być skutek ograniczenia imigracji, wzrostu inflacji z powodu podwyżki ceł i – co za tym idzie – wyższych stóp procentowych oraz umocnienia dolara.

W krótkim terminie niektóre z inicjatyw nowego prezydenta mogą jednak być dla amerykańskiej gospodarki korzystne. Obniżka podatków, deregulacja, wsparcie dla rodzimego przemysłu oraz ekspansywna polityka fiskalna mogą podbić wzrost PKB. To z kolei powinien być impuls dla światowej gospodarki. Jego siła zależała będzie jednak od tego, w jakim stopniu administracja Trumpa zrealizuje zapowiedzi podwyżki ceł importowych.

Ropa naftowa i gaz będą tańsze?

Wspomniana wyżej deregulacja dotyczyć ma m.in. sektora wydobywczego i energetycznego. Donald Trump przedstawia się jako zwolennik zwiększenia produkcji ropy naftowej i gazu w USA i to znaczącego. Jeden z jego kampanijnych sloganów brzmiał: "drill, baby, drill" (wierć kochanie, wierć). Efektem tej polityki ma być znaczący spadek cen nośników energii w USA.

Ze względu na to, że Stany Zjednoczone są największym producentem ropy i gazu na świecie, surowce te powinny też potanieć na globalnym rynku – z korzyścią dla ich importerów, w tym Polski. Ale nie wszyscy eksperci są przekonani, że Trumpowi faktycznie uda się istotnie obniżyć ceny ropy i gazu.

Po pierwsze, w USA nie istnieje państwowy koncern naftowy, któremu prezydent mógłby narzucać cele. Prywatne firmy wydobywcze mogą nie być zainteresowane silnym spadkiem cen surowców. Po drugie, jak tłumaczył niedawno na łamach "USA Today" Robert Kauffman, profesor z Uniwersytetu w Bostonie specjalizujący się w badaniu globalnego rynku ropy, wzrost jej produkcji w USA skłoniłby prawdopodobnie inne kraje do ograniczenia produkcji. W czasie kadencji Joe Bidena wydobycie surowców energetycznych w USA systematycznie rosło, ale nie zapobiegło to wystrzałowi ich cen w latach 2021-2022.

Silny dolar pogrąży rynki wschodzące?

Z perspektywy Polski i innych krajów, które zaliczane są do tzw. rynków wschodzących, negatywną implikacją rządów Donalda Trumpa może być umocnienie dolara. Zjawisko to powoduje bowiem odpływ kapitału z tych rynków do USA. A osłabienie ich walut, jeśli jest silne, przyczynia się do wzrostu inflacji.

wykres dla: USD

Dlaczego dolar miałaby zyskiwać na wartości? Jednym z powodów jest to, że polityka celna, którą zapowiada nowy prezydent, przynajmniej okresowo podwyższy inflację w USA. W takich okolicznościach tamtejszy bank centralny, Rezerwa Federalna, byłby mniej skłonny do dalszego obniżania stóp procentowych. Ponieważ większość innych ważnych banków centralnych politykę pieniężną łagodzi, zwiększałoby to atrakcyjność amerykańskich aktywów w oczach globalnych inwestorów. Aprecjacji dolara sprzyjać mogłoby również ograniczenie deficytu handlowego USA, czemu służyć mają właśnie podwyżki ceł importowych.

Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl