Nic nie wskazuje na to, by Donald Trump - od ubiegłego tygodnia prezydent-elekt - zamierzał wycofać się z planów deportowania nawet miliona imigrantów, którzy dostali się do USA po nielegalnym przekroczeniu granicy.
Kryzys na południu USA i deportacja na masową skalę były głównym tematem, jakim bombardował wręcz wyborców Donald Trump przez cały okres kampanii wyborczej. Imigrantów bez legalnego statusu republikanie oskarżali m.in. o kryzys na rynku nieruchomości i rzekomy wzrost przestępczości.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Wyrzucimy ich z naszego kraju tak szybko, jak to możliwe"
Kampania Trumpa wymierzona w tę grupę była bezwzględna, a jej kulminacją były słowa, jakie wygłosił podczas debaty prezydenckiej z Kamalą Harris - o migrantach z Haiti, którzy mieli jakoby jeść psy i koty w Springfield w stanie Ohio. Sprawa została szybko zweryfikowana, okazało się, że historia została wyssana z palca i zbudowana na wpisach w mediach społecznościowych. Trump i jego wiceprezydent do końca kampanii podtrzymywali jednak tę spiskową teorię.
Pierwszego dnia prezydentury uruchomię największy program deportacji w historii Ameryki, by pozbyć się przestępców. Uratuję każde miasto i miasteczko, które doświadczyło inwazji. Wsadzimy tych okrutnych i krwiożerczych przestępców do więzienia, a następnie wyrzucimy ich z naszego kraju tak szybko, jak to możliwe - mówił Trump na wiecu zorganizowanym pod koniec października w Madison Square Garden w Nowym Jorku.
Cios w branżę budowlaną i rolnictwo
Eksperci od dawna przestrzegają, że masowa deportacja migrantów przeprowadzana na ślepo - oprócz oczywistych skutków natury etycznej (rozdzielanie rodzin, możliwe pomyłki) - przyniesie też konsekwencje, które mogą mocno poturbować amerykańską gospodarkę. Alarmują, że byłby to ogromny cios w branżę budowlaną i rolnictwo, czyli te sektory, które od lat bazują na pracy migrantów bez legalnego statusu. Oceniają, że nie poprawi to również sytuacji na rynku nieruchomości, bo problemy z cenami domów i mieszkań w USA są znacznie bardziej skomplikowane i nie da się ich rozwiązać zwyczajnie, usuwając z kraju migrantów.
Według szacunków American Immigration Council (Amerykańska Rada Imigracyjna), zajmującej się polityką imigracyjną, jeśli Trump zrealizuje swoje zapowiedzi o masowych deportacjach, PKB Stanów Zjednoczonych może skurczyć się aż o 1,1 bln dol. A koszt deportacji na skalę, jaką przewiduje republikanin, może sięgnąć 315 mld dol.
Zacznie się w styczniu? Masa niewiadomych
Wróćmy jednak do samej "obietnicy" z kampanii wyborczej, którą - jak potwierdził niedawno Trump - zamierza zacząć spełniać od pierwszego dnia. Zaprzysiężenie Donalda Trumpa na 47. prezydenta USA dokona się 20 stycznia. Wciąż nie wiadomo, kogo dokładnie mają dotyczyć deportacje, ani kto będzie nimi zarządzał, ani ile będą kosztować budżet państwa. Republikanin w kampanii nie ujawniał szczegółów tego "wielkiego planu". Teraz - kilka dni po wyborach - pojawiają się pierwsze głosy na ten temat płynące z jego otoczenia.
Według Reutersa, który powołuje się na sześć osób z kręgu Trumpa, chce on zmobilizować rządowe agencje. To one mają mu pomóc w deportacji rekordowej liczby imigrantów. Republikanin planuje wykorzystać do tego wszystkie dostępne zasoby i wywrzeć presję na tzw. "sanktuaria" - dodaje agencja. Tak przez niektórych określane są miasta, w których nieudokumentowani migranci (czyli bez legalnego statusu) mogli czuć się do tej pory względnie bezpiecznie.
Milion czy miliony? Strach przed chaosem
W tym miejscu zaznaczmy: deportacje imigrantów, którzy trafili do USA po nielegalnym przekroczeniu granicy, były przeprowadzane za prezydentury Baracka Obamy, w czasie pierwszej kadencji Donalda Trumpa i prezydentury Joe Bidena. Dlaczego więc plan Trumpa wywołuje sprzeciw i ogromne obawy?
Po pierwsze, wzbudza je określenie "masowe". Przyszły wiceprezydent USA J.D. Vance mówił, że chodzi o ok. milion imigrantów. Sam Trump natomiast rzucał przeróżnymi liczbami, mówił też o milionach. Eksperci i politycy demokratyczni obawiają się, że - chcąc pokazać sprawczość - administracja Trumpa rozpocznie chaotyczną, nieprzemyślaną procedurę, sprzyjającą pomyłkom i okrutnym decyzjom, które będą skutkować rozdzielaniem rodzin. Na masową skalę.
Druga kwestia to zakres działań wymierzonych w imigrantów, jakie ma planować Trump i jego administracja. Na deportacjach ludzi bez legalnego statusu ma się nie skończyć.
Amerykańskie media przypominają, że Trump zapowiedział również zniesienie tymczasowego statusu ochronnego, który pozwala pracownikom z wybranych krajów na przyjazd do USA w celu podjęcia pracy. Republikanin od lat opowiada się też za zniesieniem prawa, które dotyczy dzieci osób, niemających legalnego statusu w USA. Dziś - jeśli urodzą się na terytorium Stanów Zjednoczonych - są uznawane za obywateli amerykańskich.
"Zespół prezydenta-elekta Donalda Trumpa rozważa zakończenie dwóch programów z czasów administracji Bidena, które umożliwiły legalny wjazd do USA ponad 1,3 miliona imigrantom" - poinformowało w sobotę NBC News. To oznacza, że ci, którzy wjechali do Stanów Zjednoczonych, ale nie otrzymali jeszcze azylu, będą kwalifikować się do deportacji. I tu pojawia się kwestia kluczowa.
Amerykanie od bardzo dawna borykają się z kryzysem na południowej granicy, a system, do którego trafiają imigranci - czy to szukający schronienia przez prześladowaniem, uciekający przez przestępczością czy po prostu szukający pracy i lepszego miejsca do życia, jest niewydolny. Ludzie latami czekają na decyzję sądu o przyznaniu legalnego statusu. Niekiedy procedura ta zajmuje dekadę. W tym czasie pracują - często we wspomnianych sektorach: budowlanym i rolniczym - i zakładają rodziny.
Kanada "przygotowuje się na uciekających przed łapankami"
Tymczasem Trump w kampanii sugerował, że akcja masowych deportacji będzie szybka, szeroko zakrojona i bezwzględna. Zapowiadał organizowanie nalotów i transfery migrantów do obozów zatrzymań. "Zaniepokojona skutkami polityki imigracyjnej Trumpa jest Kanada, która przygotowuje się na wzrost liczby imigrantów uciekających przed przewidywanymi łapankami i deportacjami" - pisał kilka dni temu brytyjski "The Guardian".
Wkraczamy na nieznane terytorium. Mówimy ludziom, że to trochę tak, jakby mieć plan na wypadek pożaru. Nie wiesz, czy do niego dojdzie, nie możesz przewidzieć, kiedy do niego dojdzie, ale musisz mieć plan, jak się wydostać - tak zapowiedzi masowych deportacji w "The Texas Tribune" komentuje Cesar Espinosa, dyrektor FIEL (Familias Inmigrantes y Estudiantes en la Lucha), organizacji wspierającej rodziny imigrantów w USA.
FIEL działa w Houston w Teksasie, gdzie - jak podkreśla "The Texas Tribune" - mieszka pół miliona ludzi bez legalnego statusu.
Najbardziej prawdopodobne jest, że administracja Trumpa zacznie od tych deportacji, które - zapewne - nie wywołają wzburzenia. Według NBC News priorytetem mają być migranci, które stwarzają największe ryzyko: Chińczycy w wieku poborowym, którzy przybyli do USA, nielegalnie przekraczając granicę; skazani przestępcy, którzy przebywają w USA nielegalnie oraz imigranci z nakazami deportacji, które już się uprawomocniły.
Jak daleko posunie się republikański polityk, na którego głosowało prawie 75 milionów Amerykanów, nie wiadomo. Z badań opinii publicznej (sondaż Edison Research) wynika, że 39 proc. wyborców z USA jest za tym, by deportować większość imigrantów przebywających w kraju nielegalnie. Ale 56 uważa, że powinni móc ubiegać się o legalny status.
Marta Bellon, redaktor prowadząca, dziennikarka money.pl