– Wszystko poszło do góry, każdy teraz zagląda do kieszeni i szuka po prostu, gdzie kupi taniej – mówi money.pl pani Anna, która pracuje na stoisku mięsnym we Wrocławiu. Dodaje, że zwyczaje zakupowe w ostatnim czasie się zmieniły.
Inflacja zmienia nawyki. Tak teraz robimy zakupy
Mniej sprzedajemy. To widać. Teraz każdy bierze nie kilogram czy półtora kilograma, ale po 20, 30 czy 40 dag. Wiele osób wędliny kupuje już nie na wagę, a na plasterki. Kiełbaski czy parówki również kupują na sztuki. Często słyszę np. "cztery plasterki tej szynki". Ludzie zwracają też bardziej uwagę na promocje danego dnia – mówi sprzedawczyni.
Kupowanie wędlin na plasterki czy kiełbasek na sztuki nie jest oczywiście zupełnie nowym zjawiskiem. Część Polaków od zawsze kupuje pojedyncze produkty i niewielkie ilości towaru, zwłaszcza starsi. Ale handlowcy mówią wprost: teraz widzimy to częściej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
– Niektórzy próbują się tłumaczyć. Mówiąc, że kupują mniej, ale częściej, i to daje im gwarancję, że produkty są świeże. Ale ja znam swoich klientów od lat i od dawna też obserwowałam ich zwyczaje zakupowe. Zmiana jest ewidentna. Zresztą nie ma co się dziwić, każdy oszczędza, bo takie są czasy – dodaje pani Anna.
Kiedyś człowiek brał to, na co miał ochotę. Teraz bierze to, co musi, lub to, na co go stać – mówi pani Helena, która od 20 lat prowadzi własny warzywniak we Wrocławiu.
– Teraz widać, że często ludzie rezygnują z zachcianek. Nie kupią jeszcze np. drogich czereśni czy młodych ziemniaków, bo czekają, aż będą tańsze. Pomidorów i ogórków już nie biorą na kilogramy, a często na sztuki – opowiada wrocławianka.
Pani Maria na targowisku sprzedaje jajka i przyznaje, że również widzi zmianę trendu.
– Kiedyś brało się co najmniej 10 sztuk, czyli całe opakowanie albo wielokrotność tej liczby. Dziś nie brakuje osób, które przychodzą i proszą dwa, trzy jajka – mówi nasza rozmówczyni.
Nie dziwi się temu, bo sama jest już na emeryturze, ale ciągle dorabia.
Średnio się żyje. Jakby było dobrze, to bym nie pracowała. Dokąd zdrowie pozwala, to pracuję, żeby sobie coś dorobić – mówi money.pl.
Na zakupach spotkaliśmy też 80-letnią panią Stanisławę. Mówi, że nigdy nie była rozrzutna, ale teraz jeszcze bardziej zwraca uwagę na ceny.
– Zanim wybiorę się do sklepu, to przeglądam gazetki i szukam promocji danego dnia. W jednym sklepie można dostać masło gratis, w drugim olej. Sprawdzam też regularnie promocje warzyw i owoców i kupuję tylko to, co jest przecenione. Inaczej się nie da. Każde moje wyjście do sklepu kończy się wydaniem nawet 100 zł. Kiedyś za takie pieniądze miałam zakupy na cały tydzień – mówi pani Stanisława.
"Liczymy komu, gdzie i jak pomagać"
Paweł Trawka, rzecznik Caritas Archidiecezji Wrocławskiej, w rozmowie z money.pl opowiada, że w jadłodajni, którą prowadzi organizacja, większej liczby osób nie widać. Dostrzega jednak inną zmianę.
Polacy to taki zaradny naród. Pójście do jadłodajni Caritas to ostateczność – przekonuje.
To nie znaczy, że nie ma powodów do obaw.
– Już od jakiegoś czasu obserwujemy, że dary, które zbieramy, rozchodzą nam się bez żadnego problemu, natychmiastowo. Jest wielu chętnych na nie, więcej, niż było. Jednocześnie zbiórki żywności, które prowadzimy w sklepach, są nieco mniejsze niż wcześniej. Liczymy po prostu, komu, gdzie i jak pomagać – zauważa rzecznik Caritas.
Dodaje, że pojawiły się także nowe osoby korzystające z miejskiej łaźni. – Są stosunkowe młode, do tej pory nie korzystały z naszych usług. Zjawisko jest nowe i wymaga naszej głębszej analizy – mówi Paweł Trawka.
Kiedy w Polsce spadną ceny?
Ekonomista i były członek Rady Polityki Pieniężnej prof. Marian Noga w rozmowie z money.pl potwierdza, że przy obecnej sytuacji gospodarczej w Polsce ludzie zaczęli racjonalniej dokonywać zakupów, szczególnie tych żywnościowych.
Kupują mniej, ale też mniej wyrzucają. Skończyło się marnotrawienie. Wiele osób nie ma już także oszczędności, które my nazywamy funduszem dyspozycyjnym, a inni tzw. zaskórniakami. Te pieniądze wiele osób wydawało, gdy ceny rosły. To pozwalało radzić sobie z tym i nie zmieniać nawyków. Teraz do zmiany zmusza sytuacja, trzeba zaciskać pasa – mówi prof. Noga.
– Tempo wzrostu inflacji jest wyższe od tempa wzrostu płac, nasze realne dochody spadają. Komunikacja banku centralnego z rynkami i gospodarstwami domowymi jest na niskim poziomie. To musi się zmienić, bo jeżeli nie, to rynek nadal nie będzie rozumiał, co chce powiedzieć bank centralny. Rynek nie wierzy tym przekazom – wskazuje ekonomista.
Kiedy Polacy odczują ulgę, robiąc zakupy?
Najwcześniej pod koniec 2024 r. Światełko w tunelu jest jeszcze daleko. Wtedy możemy oczekiwać, że inflacja zbliżać się będzie do celu, czyli do 2,5 proc. Taka wartość jest do zaakceptowania przez społeczeństwo, które przy tym poziomie inflacji nie odczuwa wzrostu cen, ale do tego jest jeszcze daleka droga – ocenia prof. Marian Noga.
A co z obniżką stóp procentowych? Według niego mówienie o obniżce nawet pod koniec tego roku jest po prostu nierealne.
Inflacja w maju. Ceny bez zmian
Według najnowszych danych GUS inflacja w Polsce w maju 2023 r. wyniosła 13 proc. Choć to wynik niższy, niż przewidywały prognozy, to jest jednak zaskoczenie. Miesiąc do miesiąca GUS odnotował zmianę o 0 proc., czyli ceny stały w miejscu, co nie zdarzyło się od dłuższego czasu.
– Po raz pierwszy w tym cyklu impet cen wyraźnie zmalał. Inflacja bazowa w ujęciu miesiąc do miesiąca (po korekcie sezonowej) wyniosła ok. 0,4 proc. – najmniej od połowy 2021 r. – zauważył główny ekonomista "Pulsu Biznesu" Ignacy Morawski.
To jednak koniec optymistycznych danych. Od początku 2023 r. mamy już wzrost cen o ok. 6 proc. Do pesymizmu skłania sama prognoza NBP, który zakłada, że do wcześniejszych wzrostów cen w latach 2022-25 dodamy jeszcze około 40 proc. skumulowanego wzrostu cen.
Malwina Gadawa, dziennikarka money.pl