- Zdaniem Krzysztofa Ganczarskiego, członka zarządu Res Global Investment, nowe projekty wiatrakowe zostaną zrealizowane w perspektywie co najmniej ośmiu lat.
- Prognozy zakładające powstanie 40 gigawatów w energetyce wiatrowej, są jego zdaniem zbyt optymistyczne.
- W ocenie naszego rozmówcy, za kilka lat może pojawić się problem mocy przyłączeniowych dla nowych projektów w energetyce wiatrowej.
Agnieszka Zielińska, dziennikarka money.pl: Kiedy nowelizacja ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych ma szansę wejść w życie?
Krzysztof Ganczarski, członek zarządu Res Global Investment: Na ostatniej konferencji Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW) wiceminister klimatu Miłosz Motyka nie podał konkretnej daty, ale powiedział, że będziemy mile zaskoczeni. Sugerował jednocześnie, że to wydarzy się szybko. Ta nowelizacja moim zdaniem niewiele jednak zmieni.
Dlaczego?
Nie będę wracał do zapisów ustawy, która wprowadzała zasadę 10H (zgodnie z tzw. ustawą odległościową, wprowadzoną w 2016 roku, turbiny wiatrowe mogą być budowane w odległości dziesięciokrotności ich całkowitej wysokości — przyp. red), bo moim zdaniem była absurdem. Jednak powrót do odległości 500 metrów elektrowni wiatrowych od zabudowań nie przywróci realizacji "starych" projektów. Spowoduje jedynie, że będziemy mieli zielone światło jako branża, aby je realizować od początku, co może się wydarzyć najwcześniej w ciągu najbliższych czterech lat.
Ile waszych projektów zostało zamrożonych na skutek tamtych przepisów?
Nie jest to duża liczba. W ramach jednego województwa mamy kilka projektów, które były przygotowywane na podstawie starych planów miejscowych. Problem polega jednak na tym, że uwzględniały one parametry technologiczne, które obecnie są już nierynkowe. Chodzi m.in. o instalowanie turbin o mocy do 3 megawatów czy ograniczonej całkowitej wysokości oraz szerokości rotorów (wirników). Tymczasem obecnie na rynku istnieją technologie, które umożliwiają budowę turbin o mocy powyżej 5 megawatów z szerszym rotorem i wyższą wieżą.
Poprzednie projekty będą musiały więc zostać zaktualizowane w skali całego kraju. To oznacza, że w praktyce będziemy musieli zaczynać przygotowywanie projektów od początku. To spowoduje duże opóźnienie. W perspektywie nowych projektów to daje perspektywę ośmioletnią.
Na nowe projekty trzeba będzie czekać aż osiem lat?
Niestety w tej kwestii jestem pesymistą, w przeciwieństwie do kolegów z branży. Nowelizacja ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych spowoduje, że owszem, wszyscy dostaniemy zielone światło, ale wcześniej będziemy musieli przejść wszystkie administracyjne procedury. W tej kwestii istnieje jednocześnie duży nacisk ze strony Unii Europejskiej, aby je upraszczać, ale w praktyce jest to mało realne.
Dlaczego?
Jeżeli weźmiemy pod uwagę kolejność działań w procesie inwestycyjnym, to po podpisaniu umowy dzierżawy gruntu, możemy zaczynać procedury planistyczne, czyli realizację pierwszego kamienia milowego, co zwykle trwa od 2 do 3 lat. Tyle zajmuje procedura uchwalenia planu miejscowego, który uwzględnia budowę elektrowni wiatrowych. Obecnie gminy uchwalają także plany ogólne. Mają na to czas do 2026 r.
Czy to coś zmieni?
Wiele gmin rozpoczęło już taką procedurę. Składamy również nasze wnioski do tych planów i wspieramy gminy w realizacji tej procedury. Jednocześnie równolegle możemy przygotowywać plan miejscowy uwzględniający nasze inwestycje. W niektórych gminach oba procesy są przygotowywane niezależnie.
Załóżmy, że macie już uchwalony plan, w którym przewidziana jest budowa elektrowni wiatrowych. Co dalej?
W tym momencie wchodzimy w procedurę środowiskową, która również trwa dwa lub nawet trzy lata. Jako inwestorzy mamy w tej chwili światło w tunelu, żeby procedury prowadzić, ale dla firm wykonawczych ta perspektywa jest pesymistyczna, bo oznacza, że w praktyce przez najbliższych siedem lat będzie ograniczona liczba nowych projektów do budowy. Tyle zajmuje bowiem okres przygotowania takiej inwestycji do budowy. Wykonawcy będą pewnie realizować jakieś pojedyncze projekty przygotowane wcześniej, ale można je dosłownie policzyć na palcach jednej ręki.
Tymczasem Polska potrzebuje 40 gigawatów w energetyce wiatrowej do 2040 r.
Prognozy rządowe rzeczywiście zakładają, że po likwidacji zasady 10H do 2040 r. będziemy mieć około 40 gigawatów nowych mocy w energetyce wiatrowej (czyli cztery razy więcej niż obecnie - w tej chwili mamy 10 gigawatów - przyp. red.).
Czy to jest realne?
To są bardzo optymistyczne prognozy. W praktyce bank ziemi, na której można budować elektrownie wiatrowe, mocno się kurczy. Dodatkowo gminy są bardzo ostrożne w podejmowaniu decyzji o lokalizacji wiatraków. Te prognozy są więc realne, ale tylko przy założeniu, że większość samorządów będzie na "tak", co jest niemożliwe. W naszym portfolio są projekty, wśród których blisko połowa dotyczy gmin, które wciąż wahają się z podjęciem decyzji.
Jaki jest główny powód tego wahania?
Zanim odpowiem na to pytanie, chciałbym na chwilę powrócić do kwestii nowelizacji ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych. Zakłada ona wprowadzenie odległości 500 metrów turbin wiatrowych od zabudowań. Jednak to działa w obie strony. To oznacza, że umowny Kowalski nie może się wybudować na swojej działce w takiej samej odległości od turbin. Tymczasem przed 2016 r. (przed wprowadzeniem ustawy odległościowej - przyp. red) bardzo rozsądne było wydawanie decyzji na podstawie analiz akustycznych. Namawiamy więc ustawodawcę, aby powrócił do tego rozwiązania, ponieważ tak naprawdę w tym wypadku decyduje zdrowy rozsądek.
Co to w praktyce oznacza?
Z naszych analiz akustycznych, które przygotowujemy dla każdego projektu, wynika, że odległość turbin powyżej 5 MW od zabudowań wynosi około 560 do 570 metrów. Jest więc bardziej restrykcyjna, niż przewiduje nowelizacja ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych. Realizacja inwestycji na podstawie analizy akustycznej jest w praktyce znacznie łatwiejsza, bo nie trzeba trzymać się sztywno wyznaczonej odległości.
Wróćmy do poprzedniego pytania. Dlaczego samorządy są ostrożne z podejmowaniem decyzji o lokalizacji wiatraków na swoim terenie?
Wiele samorządów mówi wprost: zobaczymy, jak pójdą wam konsultacje z mieszkańcami na etapie planowania. Większość gmin przed podjęciem decyzji oczekuje, że będziemy organizować spotkania edukacyjne z mieszkańcami, co też czynimy.
Jak wyglądają takie rozmowy?
Co ciekawe, kwestie tzw. mitów na temat elektrowni wiatrowych nie są poruszane podczas spotkań. Te kwestie interesowały ludzi kilkanaście lat temu. Mieszkańcy wówczas nie byli świadomi, z czym wiąże się taka inwestycja. Teraz w rozmowach najczęściej pojawia się aspekt finansowy, na zasadzie "co będziemy z tego mieli".
Kolejnym czynnikiem jest tzw. widok z okna. Wiele osób po prostu nie chce mieć obok swoich domów dużej inwestycji. Z tym poglądem nie jesteśmy w stanie dyskutować. W praktyce są przykłady gmin, w przypadku których jedna nie chce mieć u siebie wiatraków, druga nie widzi przeszkód. W efekcie czego, po realizacji budowy kilkunastu wiatraków na swoim terenie, ma z tego powodu do dyspozycji kilka milionów rocznie, a gmina sąsiednia, mimo bliskości, ani grosza.
Główna korzyść to zatem pieniądze. Czy ten argument trafia do mieszkańców?
Jest z tym różnie. Na początku tego typu wyliczenia nie robią na mieszkańcach wrażenia. Jednak na przykładzie wielu zrealizowanych inwestycji wiemy, że mieszkańcy są potem zadowoleni. Znamy przykłady, w których po pojawieniu się elektrowni wiatrowych w takich miejscowościach realizowana jest np. budowa kanalizacji, świetlic, czy terenów rekreacyjnych. To jest co roku potężny zastrzyk finansowy, który pomaga samorządom realizować wiele kluczowych inwestycji.
Jaki jest wpływ elektrowni wiatrowych na okoliczną przyrodę? Co mówią na ten temat przepisy?
Przepisy są w tej kwestii bardzo restrykcyjne. Jest wiele czynników, które musimy brać pod uwagę. Mamy określone wytyczne względem odległości turbin wiatrowych od m.in. lasów i terenów leśnych, a także obszarów chronionych. Musimy się odsuwać od terenów leśnych, zalesień, czy nawet od pojedynczych skupisk drzew.
Robimy także roczne monitoringi ptaków i nietoperzy. W tych badaniach ornitolodzy i chiropterolodzy (specjaliści ds. nietoperzy) sprawdzają, czy w okolicy znajdują się jakieś gatunki chronione. Na tej podstawie wiemy, czy możemy realizować inwestycję, czy też nie. Przykładem jest Dolina Baryczy w okolicach Wrocławia. Wycofaliśmy się z tej lokalizacji z uwagi na występowanie gatunków chronionych. Często po wynikach monitoringu może się także okazać, że z połowy planowanych turbin wiatrowych trzeba zrezygnować.
W mediach pojawiają się często zarzuty, że w Polsce montowane są używane turbiny.
To mit. Wyjaśniamy to na co dzień. Budowa inwestycji wiatrowych zawsze wiąże się z wielomilionowym kontraktowaniem. To znaczy, że podpisujemy wówczas umowy po pozwoleniu na budowę z wykonawcą, jak i producentem turbin. Są to więc wyłącznie nowe turbiny wiatrowe, zamawiane na podstawie wyboru najkorzystniejszej oferty, po wysłaniu zapytań ofertowych do kilku producentów.
Budowę wiatraków ogranicza także kwestia tzw. wietrzności, czyli liczby wietrznych dni w roku w danej lokalizacji.
To bardzo ważny czynnik, który ma wpływ na produktywność farmy wiatrowej. Dlatego równolegle do procedur planistycznych i środowiskowych stawiamy maszty pomiarowe w gminach i prowadzimy procedurę pomiarów wiatru. Zazwyczaj trwa to minimum rok. Bardzo ważnym aspektem jest siła wiatru. Jeżeli dana lokalizacja nie spełnia odpowiednich parametrów, to z niej rezygnujemy lub szukamy rozwiązań technologicznych, dla których takie warunki będą korzystne.
Nasza sieć energetyczna nie jest z gumy. Problemy z nowymi przyłączeniami ma m.in. fotowoltaika. Czy stwarza to zagrożenie dla rozwoju nowych projektów w energetyce wiatrowej?
Problem deficytu mocy przyłączeniowych istnieje praktycznie od zawsze. Borykamy się więc z tym od wielu lat. Jako branża staramy się również wprowadzać rozwiązania, które mogą komercyjnie wspomóc modernizacje sieci. Operatorzy mogą zgodzić się na przyłączenie nowych projektów do sieci np. w zamian za modernizację stacji transformatorowych, czy sieci dystrybucyjnych. Deficyt mocy przyłączeniowych może być także wyzwaniem za 4,5 roku, gdy na rynku pojawią się nowe "wiatrowe" projekty, które po przejściu m.in. procedury planistycznej, będą ubiegały się o warunki przyłączenia.
***
Krzysztof Ganczarski jest członkiem zarządu Res Global Investment. Ma na swoim koncie wiele zrealizowanych wielkoskalowych projektów wiatrowych oraz fotowoltaicznych. Współpracował z podmiotami z branży OZE, w tym Polenergią, Orsted czy Tauronem. Doradzał także Polskiej Spółce Gazownictwa w zakresie realizacji strategicznych projektów inwestycyjnych. Współpracował także z instytucjami samorządowymi w zakresie doradztwa przy realizacji projektów energetycznych.
Agnieszka Zielińska, dziennikarka money.pl