Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Cieszy z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze, wbrew dawnej narracji o "ciepłej wodzie" i braku wiary w strategie rozwoju, rząd po raz pierwszy zdecydował się pokazać wizję dołączenia do grona najbogatszych krajów i awansowania "do pierwszej ligi krajów europejskich". To ważne, bo podkreśla bardziej ambitne podejście do rządzenia, odrzucające wcześniejszy "niedasizm", "niestacizm" i prowincjonalny minimalizm, który towarzyszył np. narracji o CPK. To sygnał, że rząd zaczyna patrzeć na swoją rolę inaczej.
Propozycja premiera Tuska jest spójna z zaproponowaną przeze mnie wizją "30-20-10", zgodnie z którą Polska powinna wyznaczyć sobie cel wejścia do pierwszej "30" najbogatszych krajów świata w ciągu życia kolejnego pokolenia (z około 40. miejsca dzisiaj), a wkrótce potem wejść do topowej "20" krajów z najwyższą jakością życia i wreszcie, co jest najbardziej ambitne - do elity "10" krajów, które pchają światową cywilizację do przodu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Europejska Liga Mistrzów
Wizja rządu jest też spójna z wielokrotnie powtarzanym przeze mnie apelem o wejście do "europejskiej Ligi Mistrzów". Warto jednak, aby do mało konkretnej wizji rząd dołączył nowe hasło, np. "Polska na 100 proc." oraz jasny cel: dogonienia do 2035 roku średniego poziomu dochodu bogatej Zachodniej Europy (strefa euro), po uwzględnieniu siły nabywczej (dziś dochód w Polsce to ok. 80 proc. średniego poziomu w Unii Europejskiej). To możliwe i wykonalne.
Po drugie, cieszy priorytet dany inwestycjom, odzwierciedlone w haśle "inwestycje, inwestycje, inwestycje". To ważne, bo jak m.in. pokazuje ostatni raport MFW, Polska jest niedoinwestowana.
Wartość majątku na zatrudnionego w Polsce to tylko 1/3 średniego poziomu w strefie euro. Nie uda nam się podtrzymać szybkiego wzrostu gospodarczego i skutecznie konkurować z Zachodem bez podniesienia wartości inwestycji i zakumulowanego kapitału.
Niski poziom nasycenia kapitałem w Polsce sprawia jednocześnie, że nowe inwestycje powinny mieć wysoką stopę zwrotu. Kluczowe będzie zwiększenie inwestycji prywatnych, które odpowiadają za 3/4 całości inwestycji i są odpowiedzialne za dramatycznie niski ogólny poziom inwestycji (o czym pisałem np. tutaj). Warto, aby rząd ogłosił np. listę 10 najważniejszych inwestycji publicznych, które pomogą odblokować inwestycje prywatne - od CPK, przez porty i koleje, po atom i OZE.
Taką listę można by marketingowo uatrakcyjnić hasłem "1000 mld zł inwestycji na 1000-lecie", przy okazji dając dodatkowy powód do celebracji - wspomnianej w czasie konferencji - symbolicznej dla nas rocznicy koronacji Chrobrego.
Wreszcie, cieszy też wyznaczenie sześciu kierunków reform i inwestycji, wsparte punktowymi propozycjami zmian, rosnąca rola ministra finansów jako głównego ekonomicznego stratega kraju (której rządowi bardzo brakuje), oraz nacisk na deregulację gospodarki. Co do tego ostatniego, chociaż można było się spodziewać, że po prawie ośmiu latach w opozycji i prawie półtora roku u steru, rząd będzie miał własne pomysły na uproszczenie przepisów, to oddanie inicjatywy Rafałowi Brzosce jest ciekawym eksperymentem.
Mimo narzuconych z góry ograniczeń, które zasadniczo limitują zasięg deregulacji -proponowane przez zespół Brzoski reformy nie mogą wymagać zmian ustawowych - to i tak warto zebrać wszystkie dobre pomysły i próbować je wdrożyć.
Bez względu na końcowy efekt tego eksperymentu, liczy się też sygnał dla przedsiębiorców, że rząd stara się być po ich stronie. To na pewno nie zaszkodzi.
Zabrakło konkretów
Co martwi w zapowiedziach rządu? Po pierwsze, mimo PR-owej zagrywki pt. "650 mld zł inwestycji", szybko okazało się, że dumnie wyglądające liczby w rzeczywistości oznaczają gospodarczy regres: w proporcji do PKB ogłoszona wielkość inwestycji to tylko 16,5 proc. prognozowanego na 2025 rok PKB i mniej niż kiedykolwiek wcześniej w historii III RP, z wyjątkiem 2022 roku. Nawet w bardziej optymistycznym wariancie inwestycji na poziomie 700 mld zł, zgodnie z planami Ministerstwa Finansów, ich wartość wyniesie tylko 17,9 proc. PKB, poniżej długoterminowej średniej.
Co trzeba zrobić? Warto pójść za ciosem i postawić sobie za cel dojście do 20 proc. PKB inwestycji do końca kadencji i do średniej unijnej na poziomie 22 proc. PKB do 2030.
Wymagałoby to zwiększenia inwestycji publicznych do poziomu co najmniej 5 proc. PKB i podniesienia poziomu inwestycji prywatnych. Te ostatnie można zmobilizować na wiele sposobów. Poprzez:
- odblokowanie sektora prywatnego inwestycji publicznych,
- zwiększenie nakładów firm kontrolowanych przez państwo,
- portfelowe podejście PFR do współfinansowania prywatnych inwestycji,
- specjalnie linie refinansowe NBP dla długoterminowego finansowania udzielanego firmom przez banki,
- niższy podatek bankowy od kredytów inwestycyjnych, opodatkowanie depozytów firm w bankach,
- kadrowe wzmocnienie takich instytucji jak PAIH czy MSZ, żeby mogły zwiększyć poziom napływu inwestycji zagranicznych z 30 mld do 100 mld dol. rocznie.
Po drugie, martwi brak konkretów i szczegółów reform (z kilkoma wyjątkami): kalendarza ich wdrożeń i oczekiwanych efektów, które wspierałyby "doganianie najbogatszych krajów świata" i z których można by rozliczać rząd. Skoro np. mamy stawiać na naukę, badania i innowacje, które - jak słusznie powiedział minister Domański - dają co najmniej czterokrotny zwrot dla gospodarki, to warto od razu zadeklarować np. 20 proc. wzrost rocznych nakładów na naukę aż do osiągnięcia unijnej średniej w procentach PKB.
Skoro mamy też inwestować w AI, to zamiast 300 mln zł dodatkowych inwestycji, tyle co np. Google wydaje na AI w pół dnia, ogłosić inwestycje na poziomie 100 mld zł w ciągu kolejnych 10 lat.
Po trzecie, martwi brak informacji na temat źródeł sfinansowania dodatkowych inwestycji, nawet jeśli weźmiemy pod pod uwagę fakt, że część z nich została "przepakowana" z ogłoszonych już wcześniej projektów. Jak sfinansować dodatkowe inwestycje publiczne? Możliwe są trzy źródła:
- wyższa akcyza na alkohol, przynosząca dodatkowe dochody państwu,
- mniejsze "dziury podatkowe" nie tylko w VAT, ale i w PIT i CIT,
- wprowadzenie podatku od wartości, a nie powierzchni nieruchomości (np. począwszy od drugiego mieszkania).
Odrzucić zmiany w podatku Belki
Trzeba też odrzucić kolejne pomysły na zmniejszanie dochodów państwa, np. poprzez obniżenie podatku Belki. Nie jest on barierą dla inwestycji na GPW. Przez ostatnie prawie 35 lat GPW przeżyła wzloty i upadki, ale podatek Belki miał z tym mało wspólnego. Jego obniżenie zwiększy nierówności, zuboży państwo i zmniejszy środki dostępne na inwestycje. Skoro problemem jest nierówność opodatkowania różnych form kapitału, tego inwestowanego na giełdzie i tego inwestowanego w mieszkania, to lepiej zrównać opodatkowanie tego drugiego, żeby mało produktywne inwestycje w kolejne mieszkania nie konkurowały z inwestycjami w polskie firmy na GPW.
Podsumowując, cieszy bardziej ambitne podejście rządu do rozwoju, sześć kierunków inwestycji i reform oraz zapowiadana deregulacja. Martwi jednak niski poziom zapowiadanych inwestycji, brak konkretów co do wypełnienia części deklaracji, jak choćby co do wyższych wydatków na naukę oraz znak zapytania co do źródeł finansowania. Zapowiadany "Rok Przełomu" jest lepszy niż nic, ale do zwartej wizji rozwoju, podpartej konkretnymi reformami, inwestycjami i celami, jeszcze daleko.
dr hab. Marcin Piątkowski jest ekonomistą pracującym w New Delhi, profesorem Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, autorem bestsellera "Złoty wiek. Jak Polska została europejskim liderem wzrostu i jaka czeka ją przyszłość ".