Od blisko miesiąca trwa wojna cenowa pomiędzy największymi dyskontami w Polsce. Lidl oraz Biedronka prześcigają się w promocjach do tego stopnia, że portugalski sklep obniżył cenę w środku dnia na już przecenione masło. Natomiast według nieoficjalnych informacji, do których dotarł serwis wiadomoscihandlowe.pl, komornik sądowy zaczął zajmować plakaty, w których sieć należąca do Jeronimo Martins chwali się, że jest tańsza od Lidla.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wojna cenowa między dyskontami - eksperci komentują
Tymczasem ostatnie wydarzenia skomentowali ekonomiści mBanku, którzy wskazali, że to nie jest pierwsza taka "wojna". Zaznaczyli, że tym razem jednak obniżki cenowe są spektakularne.
Efekty dla gospodarki są niby oczywiste, ale lubimy szukać dziury w całym. W szczegółach technicznych oczywistości jest mniej, bo wiele zależy od kuchni urzędu statystycznego oraz tego jak potraktowane zostaną niektóre metki cenowe. Jakiś efekt cenowy będzie i pewnie pogłębi dołek inflacyjny. Drugi koniec kija sugeruje, że konsument będzie miał lepiej. Oszczędzając na jednym, więcej może wydać na drugie - napisali w raporcie ekonomiści mBanku.
Jak wskazują ekonomiści, bezpośrednią konsekwencją walki cenowej i promocji będzie zwiększenie popytu. Co więcej, według ekspertów należy odróżniać rzeczywistość statystyczną od rzeczywistości, gdyż - jak podają - "GUS uwzględni, albo nie uwzględni, ale konsument ewidentnie będzie miał szansę zaoszczędzić na części koszyka", a co za tym idzie — będzie mógł wydać je na coś innego.
Jak dodali, konsumpcja będzie musiała rosnąć. "Nie rewidujemy więc na razie naszego scenariusza wzrostu i inflacji na ten rok" - czytamy.
Co więcej, mBank zaznacza, że bez względu na to, jak tę skalę promocji uwzględni GUS, obniżki cen w dużych sieciach w jakiejś mierze będą musiały znaleźć się we wskaźniku CPI.
Ile będzie trwała wojna cenowa?
Eksperci zaznaczają, że jest to dobry okres na promocje, gdyż konsument budzi się po szoku, szuka okazji i niedługo będzie też kupował po prostu więcej. Zastanawiają się jednak, czy duże sieci będą w stanie długo prowadzić ze sobą walkę.
Jeśli niższe marże jednostkowe nie zostaną skompensowane obrotem, to nieuchronny jest powrót do status quo. Akcjonariusze - przyzwyczajeni do określonej masy zysku - nie zaakceptują niższych wyników - standardem (poza oczywistą recesją lub kryzysem) jest poprawa, w tym czy innym stopniu. To kolejny argument za tym, aby traktować wojnę cenową jako przejściową - dodali.
Ekonomiści mBanku wskazują, że drastyczne obniżanie cen przez firmy ma na celu przyciągnięcie klientów i zwiększenie sprzedaży innych towarów oraz walkę z konkurencją i zdobycie rynku.
"Być może należałoby nawet napisać, że podstawowym elementem walki konkurencyjnej jest ta druga kwestia, a pierwsza pojawia się niejako przy okazji, osładzając negatywne skutki sprzedaży towarów znacząco poniżej normalnej marży (lub nawet na marży ujemnej). Tak czy inaczej, walka cenowa nie może trwać wiecznie. Albo zdobywa się rynek i jednak ponownie podnosi ceny, albo walkę się przegrywa, gdy mocny przeciwnik podejmie rękawicę i również zacznie obniżać ceny" - czytamy w raporcie.
Eksperci podkreślają, że wojna cenowa to zwykle fenomen przejściowy. Jak długo potrwa - nie wiadomo, szczególnie że w tym wypadku przeceny są potężne.
Autorzy raportu zaznaczają, że agresywne promocje obowiązujące przez pewną część miesiąca stwarzają zagrożenie, że dane sprzedażowe będą jeszcze bardziej zygzakować z uwagi na fakt, że dochodzić będzie czasowo do kumulacji popytu, która nie będzie się równo rozkładała po miesiącach. "Trudniej w takiej sytuacji oddzielić sygnał od szumu" - wskazują.