"Rzeczpospolita" poinformowała w poniedziałek, że Polska za chwilę może mieć problem nie tylko z pieniędzmi w ramach Krajowego Planu Odbudowy (24 mld euro dotacji i 12 mld euro pożyczek z unijnego funduszu na odbudowę gospodarczą po pandemii), ale także z uzyskaniem o wiele większych pieniędzy w ramach tzw. polityki spójności. Chodzi o 75 mld euro dotacji, które Polska miałaby otrzymać do 2027 r., z nowego wieloletniego budżetu UE. Z materiału dziennika wynika, że Bruksela miałaby wstrzymać "praktycznie wszystkie fundusze dla Polski, dopóki nie naprawimy sądownictwa".
Brak unijnych pieniędzy. "To katastrofa i cios w serce Polski"
Poseł Nowej Lewicy Krzysztof Śmiszek w rozmowie z money.pl mówi, że w poniedziałek delegacja jego partii udaje się do Brukseli, aby rozmawiać z unijnymi komisarzami ws. dotacji dla Polski. Dodaje, że tylko polski komisarz Janusz Wojciechowski nie zgodził się na rozmowę z działaczami Lewicy.
Brak tych pieniędzy oznacza katastrofę dla samorządów, szkolnictwa czy ochrony zdrowia. Jeżeli nie otrzymamy dotacji, to zatrzymamy się w rozwoju. W grze jest ogromna stawka. Musimy mieć świadomość, że nieuzyskanie tych pieniędzy to grzech i cios w serce Polski - przekonuje w rozmowie z money.pl Krzysztof Śmiszek.
Polityk uważa, że należy zrobić wszystko, aby te pieniądze wywalczyć dla Polski, nawet jeżeli będzie oznaczało to ominięcie rządu. - Tracimy te środki przez głupią, antyunijną politykę PiS, które idzie na zwarcie z Unią. Dlatego powinniśmy przekonać Brukselę, aby nie karała Polaków i przekazała dotacje np. bezpośrednio samorządom - dodaje poseł Śmiszek.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Prawo i Sprawiedliwość uspokaja. Wieloletni europoseł tej partii Ryszard Czarnecki w rozmowie z money.pl mówi, że nie należy kreślić żadnych ostatecznych scenariuszy.
Czekamy na stanowisko Komisji Europejskiej, którego na razie nie ma. Z doświadczenia wiem, że przecieki płynące z Brukseli są specjalnym instrumentem, którego używa się do wywołania określonych reakcji i zachowań. Dopóki nie ma oficjalnego stanowiska, nie należy tych przecieków komentować - mówi europoseł.
Czarnecki daje także do zrozumienia, że ewentualna decyzja o blokadzie tych pieniędzy będzie miała charakter czysto polityczny. - Cytowany przez media Marc Lemaitre, dyrektor generalny ds. polityki regionalnej w KE, nie jest bezstronny. On był szefem gabinetów dwóch polskich komisarzy związanych z Platformą Obywatelską - Danuty Hubner i Janusza Lewandowskiego - wspomina Ryszard Czarnecki.
Na informacje o zagrożonych dotacjach zareagowali także członkowie rządu. Wiceszef Ministerstwa Spraw Zagranicznych Paweł Jabłoński przekonuje, że nie ma żadnej decyzji o zablokowaniu środków unijnych dla Polski. W podobnym tonie doniesienia te komentował także rzecznik rządu Piotr Müller.
Oto co stracimy bez unijnych pieniędzy
O tym, o jaką stawkę toczy się gra, mogą świadczyć wyliczenia dr. Macieja Bukowskiego z think tanku WiseEuropa. Według niego utrata KPO i funduszy spójności UE to tak, jakby każdy powiat w Polsce stracił dwa miliardy złotych albo każda gmina 250 milionów.
I tak dla przykładu Dolny Śląsk może liczyć w sumie na prawie 2,3 mld euro, czyli ponad 11 mld zł z funduszy unijnych. Na tę sumę składa się ponad 1,7 mld euro z programów regionalnych oraz 556 mln euro z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji, przewidzianego dla subregionu wałbrzyskiego.
Jesteśmy zaniepokojeni informacjami ws. wstrzymania środków unijnych dla wszystkich polskich regionów. Polski rząd oraz Komisja Europejska mają możliwości osiągnięcia kompromisu oraz zażegnania konfliktu i powinny po nie sięgnąć - przekonuje w rozmowie z money.pl marszałek Dolnego Śląska Cezary Przybylski.
Dodaje, że fundusze europejskie są niezbędne do dalszego rozwoju regionu. Marszałek przypomina także, że unijne dotacje to nie tylko nowe drogi, połączenia kolejowe czy obiekty, ale też inwestycje w tzw. projekty miękkie, czyli dotacje do szkoleń, do nowych miejsc pracy, czy zakupu sprzętu badawczego. - To miliony, które przeznaczamy na innowacyjne przedsiębiorstwa, a to właśnie rozwój technologii i rozwój firm napędza naszą gospodarkę. Nie możemy o tym zapominać — mówi Cezary Przybylski.
Jedną z przykładowych inwestycji, które samorząd województwa chciał sfinansować m.in. za dotacje europejskie, jest Cyklostrada Dolnośląska. To ponad 1800 kilometrów ścieżek rowerowych w całym województwie, które miałyby się także łączyć z trasami rowerowymi po stronie czeskiej i niemieckiej.
Daniel Stenzel, rzecznik prezydenta Gdańska, w rozmowie z money.pl podkreśla, że unijne fundusze są potrzebne Gdańskowi, podobnie jak innym gminom, do realizacji wielkich inwestycji. I nie chodzi tu tylko o budowę nowych dróg.
- Ważne są inwestycje w infrastrukturę kolejową. Miliony z Unii pomogłyby na pewno w realizacji kolejnego etapu budowy Pomorskiej Kolei Metropolitarnej, tym razem w stronę Gdańska Południe. Unijne fundusze są niezbędne do dalszej rozbudowy sieci tramwajowej z dzielnicy Piecki-Migowo do Wrzeszcza. Inwestycje w transport publiczny pozwolą na zmniejszenie ruchu samochodowego do centrum miasta. Do tego konieczna jest także inwestycja w nowy tabor, niskoemisyjne autobusy i tramwaje. A pieniądze unijne to wszystko umożliwiają - mówi Daniel Stenzel.
Rzecznik prezydenta Gdańska dodaje, że miasto miało także plany dotyczące termomodernizacji budynków gminnych. Chodzi nie tylko o urzędy, ale przede wszystkim o szkoły i gminne kamienice. Urzędnik podkreśla, że biorąc pod uwagę obecny kryzys energetyczny, każde działanie, które ma pomóc w oszczędzaniu energii, jest niezwykle ważne.
Rząd przyparty do muru. "Trudno uznać, że się cofnie"
Prof. Anna Pacześniak, politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, zwraca uwagę, że rząd Zjednoczonej Prawicy już obrał strategię w sprawie ewentualnej blokady europejskich środków, a opiera się ona na dezawuowaniu "posłańca złych wiadomości", czyli dyrektora generalnego ds. polityki regionalnej w Komisji Europejskiej.
- Niemal rutynowo rzecznik rządu powiązał nadchodzącą katastrofę finansową z opozycją, insynuując, że to nie może być przypadek, iż wysoki urzędnik unijny blisko współpracował w przeszłości z polskimi komisarzami: Danutą Hübner i Januszem Lewandowskim. Tylko patrzeć, jak dowiemy się z ust rzecznika polskiego rządu, z kim pracował wcześniej rzecznik Komisji Europejskiej, który również oficjalnie powiedział, że zasada "pieniądze za praworządność" dotyczy całego budżetu UE, a nie tylko Funduszu Odbudowy i że na razie środki dla Polski są wstrzymane - komentuje politolog.
Ta strategia informacyjna PiS jest kupowaniem czasu, by wymyślić opowieść na użytek wewnętrzny o tym, dlaczego nie tylko nie będzie "drobniaków" - jak zaczęto nazywać pieniądze z Funduszu Odbudowy - ale i setek miliardów wynegocjowanych w perspektywie 2021-2027 z Funduszu Spójności. Bo trudno liczyć, że polski rząd się cofnie. Został przez Komisję Europejską przyparty do ściany, jak dotąd żaden inny rząd państwa członkowskiego. I niestety nie widzę w Zjednoczonej Prawicy nikogo, kto odważyłby się zaproponować korektę kursu - mówi money.pl prof. Pacześniak.
Dodaje, że teraz już nie tylko Zbigniew Ziobro, ale także Jarosław Kaczyński uznałby kogoś, kto chciałby zmienić kurs wobec UE, za zdrajcę. - Obaj ubierają antyunijną retorykę w kostium walki o suwerenność, niezależność i bezpieczeństwo ojczyzny, dlatego każde odstępstwo w tym nieprzejednaniu kończy się albo dymisją z rządu, albo groźbą strącenia w polityczny niebyt. Spodziewam się, że eurosceptycy lada moment zaczną podgrzewać emocje i dowodzić, iż wyjście z Unii już teraz jest świetnym rozwiązaniem. Czyli temat na kampanię gotowy - dodaje prof. Anna Pacześniak.
Fundusz Spójności jest przeznaczony dla państw członkowskich, których dochód narodowy brutto na mieszkańca wynosi mniej niż 90 proc. średniego dochodu narodowego brutto w Unii Europejskiej. Jego celem jest zredukowanie dysproporcji gospodarczych i społecznych oraz promowanie zrównoważonego rozwoju.