"Szok" - tak o likwidacji walcowni "Andrzej" w Zawadzkiem na Opolszczyźnie mówili pracownicy zakładu. O sprawie zrobiło się głośno w maju tego roku. - To jest dramat. To największy pracodawca w gminie. Zrobimy wszystko, żeby nie wpaść w spiralę bezrobocia i beznadziei - podkreślał wówczas burmistrz Zawadzkiego Michał Rytel.
W Zawadzkiem mieszka ponad 6 tys. osób. Likwidacja walcowni byłaby bolesnym ciosem w jeden z najbiedniejszych regionów Polski. Do końca lipca pracę ma stracić ok. 50 pracowników, których obowiązywały jednomiesięczne okresy wypowiedzenia. Zdecydowana większość załogi ma stracić pracę z końcem września. Związkowcy wierzą jednak w cud.
Liczymy, że prywatny inwestor z Ukrainy uratuje walcownię "Andrzej" i proces walcowniczy będzie kontynuowany. Oczekiwania są duże i ludzie mają nadzieję, że inwestor, który się pojawił, jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. To prywatny podmiot. Państwowe spółki nie są zainteresowane walcownią - wyjaśnia Dariusz Brzęczek, przewodniczący Międzyzakładowej Organizacji Związkowej NSZZ "Solidarność" przy Alchemii S.A. z siedzibą w Zawadzkiem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Toczące się rozmowy z inwestorami potwierdza Anna Janocha, rzeczniczka prasowa grupy kapitałowej Boryszew, do której należy Alchemia S.A. Zaznacza, że ewentualne przejęcie zakładu nie oznacza kontynuacji procesu walcowniczego. O tym miałby zadecydować nowy właściciel.
- Jest kilku potencjalnych inwestorów zainteresowanych przejęciem Walcowni Rur "Andrzej". To już od nich zależy, w jaki sposób zostaną wykorzystane aktywa zakładu. Optymalnie byłoby, gdyby do transakcji doszło jak najszybciej, gdyż proces likwidacji ma trwać do końca września - mówi Janocha.
Burmistrz Rytel tonuje jednak nastroje i sugeruje, żeby nie popaść w hurraoptymizm.
Trzeba zachować spokój i podejść z dystansem do informacji dotyczących potencjalnych inwestorów. Duże pieniądze lubią ciszę - odpowiada w rozmowie z nami włodarz Zawadzkiego.
Praca za najniższą krajową
Przez ostatnie tygodnie Powiatowy Urząd Pracy w Strzelcach Opolskich organizował targi pracy oraz spotkania z potencjalnymi pracodawcami. Te jednak nie przyciągnęły tłumów.
- Spotkania ogólne nie cieszyły się tak dużym zainteresowaniem. Może to wynikać z tego, że wiadomość (o likwidacji walcowni - przyp. red.) była nagła, nikt się tego nie spodziewał - stwierdził w rozmowie z Radiem Opole Roman Kus, dyrektor PUP w Strzelcach Opolskich. Kus dodał, że część osób potrzebuje więcej czasu na przemyślenia, będąc w zupełnie nowej, trudnej sytuacji życiowej.
- To np. ojciec z synem czy mąż z żoną. Ponad 60 proc. załogi walcowni to osoby powyżej 50. roku życia. Po kilkudziesięciu latach pracy w jednym zakładzie przestawienie się jest niezwykle trudne - podkreślił Kus.
Do grupy starszych pracowników zakładu w Zawadzkiem zalicza się Elżbieta Derda, która razem z mężem od blisko 10 lat pracowała w "Andrzeju". W branży hutniczej działają od drugiej połowy lat 80. ubiegłego wieku.
Mąż przejdzie na "szkodliwe" (chodzi o pracę w warunkach szkodliwych - przyp. red.). Po wielu latach w walcowni siadają kręgosłupy, kolana i biodra. Natomiast ja pracę już znalazłam, w całkowicie innej branży. Zajmę się szyciem tapicerek. Z zawodu jestem krawcem, więc z maszyną sobie poradzę. To najniższa krajowa i w razie czego razem z kilkoma innymi osobami będziemy pierwsi do zwolnienia. Jeśli się człowiek nie sprawdzi na nowym stanowisku, to sam odejdzie albo mu podziękują. Nie boję się nowych wyzwań, ale wiem, że dla innych obecna sytuacja może być bardzo trudna - ocenia Derda.
Była już pracowniczka walcowni podkreśla, że są oferty pracy na rynku, ale nie wszyscy mogą być z nich zadowoleni. Chodzi przede wszystkim o pieniądze.
- W walcowni "Andrzej" 30- czy 40-letni mężczyźni zarabiali ok. 3,5 tys. zł na rękę. Niektórzy w ostatnim czasie nawet 3 tys. zł nie mieli, a kobiety dostawały mniej. Zarobki były bardzo zbliżone do płacy minimalnej. Wszędzie w regionie są podobne stawki - opowiada money.pl Elżbieta Derda.
Przypomnijmy: od lipca najniższa krajowa wynosi 3261,53 zł netto. Natomiast jeszcze niedawno Alchemia poszukiwała w internecie osób do pracy w walcowni "Andrzej", oferując wynagrodzenie od 3010 zł z możliwością podniesienia stawki godzinowej o 1 zł po okresie próbnym. Dodatkowe pieniądze przysługiwały w zależności od doświadczenia i kwalifikacji.
Roman Kus mówił w Radiu Opole, że część firm ze względu na okres próbny oferuje najniższą krajową. Natomiast inne "chcą już zatrudnić fachowca z dużym doświadczeniem". Dlatego zarobki mają być wyższe, żeby zachęcić fachowców, a tych "na rynku pracy brakuje".
Szukają pracy przed emeryturą
W szczególnej sytuacji znajduje się blisko 70 pracowników "Andrzeja" będących w wieku przedemerytalnym. Ci pracownicy mogą zwrócić się do ZUS-u o wypłatę świadczenia, które obecnie wynosi 1417,90 zł netto.
- Warunek jest taki, że zanim te osoby zwrócą się z wnioskiem do ZUS, muszą zarejestrować się w PUP i przez sześć miesięcy pobierać zasiłek dla bezrobotnych - wyjaśnił dyrektor Kus.
Od 1 czerwca zasiłek dla bezrobotnych ze stażem pracy dłuższym niż pięć lat i krótszym niż 20 lat, przez pierwsze trzy miesiące wynosi 1512,42 zł netto miesięcznie. Później ta kwota spada do 1187,73 zł netto. Natomiast osoby ze stażem powyżej 20 lat otrzymują 1814,90 zł netto. Pracownicy z najmniejszym dorobkiem (bez przepracowania pełnych pięciu lat) mogą liczyć na 1209,94 zł netto miesięcznie przez pierwsze 90 dni.
Pracownicy "Andrzeja", którzy chcą się przekwalifikować, mogą zgłosić się do PUP o sfinansowanie kursu czy szkolenia. Roman Kus wyjaśnia, że pracownik znajdujący się na wypowiedzeniu w likwidowanym zakładzie może zarejestrować się jako osoba poszukująca pracy i wtedy może zostać skierowana na szkolenie czy kurs, który w całości pokryje PUP. Chętni muszą jedynie wskazać, że dany kurs będzie dla nich kluczowy w powrocie na rynek pracy.
PUP w Strzelcach Opolskich otrzymał 2,8 mln zł na wsparcie dla zwalnianych z "Andrzeja". Urząd liczy też na fundusze Unii Europejskiej. Na wszystko potrzeba jednak czasu, bo wieloletni pracownicy walcowni przyznają, że nie do końca wiedzą, jak poruszać się po rynku pracy. Kus podkreślił, że "trzeba im pomóc napisać CV, podania o pracę".
- To nie jest tak, że jakąś czarodziejską różdżką wszystkich nagle wyślemy do pracy i wszyscy będą zadowoleni - podsumował dyrektor strzeleckiego PUP.
Piotr Bera, dziennikarz money.pl