Zbliżają się wybory do europarlamentu i chętnych naturalnie nie brakuje. Wystarczy spojrzeć na pensje i wszystko staje się jasne. Europarlamentarzyści co miesiąc dostają 8,7 tys. euro brutto, czyli równowartość 37 tys. zł. Na rękę oczywiście ostatecznie to nieco mniej, ale dla polskiego parlamentarzysty i tak są to gigantyczne pieniądze. W Parlamencie Europejskim zarabiają w końcu kilka razy więcej niż ich sejmowi koledzy. To, co u nas jest urzędniczym sufitem, w Brukseli i Strasburgu nie jest nawet podłogą.
Zanim jednak nowo wybrani europarlamentarzyści będą mogli się cieszyć z dużej gotówki na koncie, muszą pamiętać o jednym. W stolicy Belgii jest po prostu drogo. Statystycznie blisko dwa razy drożej niż w Polsce.
Belgia nie jest co prawda najdroższym krajem w Europie, ale znajduje się w czołówce. Jej mieszkańcy średnio w sklepach zostawiają o 14 proc. więcej pieniędzy niż mieszkańcy całej Wspólnoty. Dla porównania Polacy wydają w sklepach połowę tego, ile wynosi średnia cen w Unii Europejskiej.
Kiedyś oszczędzili chociaż na posiłkach
Przykłady drożyzny? Belgowie mają na przykład jedne z najdroższych usług telekomunikacyjnych. Płacą również sporo za edukację. Nie trzeba jej też szukać daleko od budynków Parlamentu Europejskiego.
W okolicznych restauracjach normą są rachunki w okolicach 30 euro za posiłek. Restauracje premium, których w Brukseli nie brakuje, potrafią sobie życzyć po 80 euro za danie. Włoska restauracja Barbanera, która często odwiedzana jest przez unijne elity, za butelkę wina kasuje 24 euro (równowartość 104 zł), z kolei włoskie dania nie schodzą poniżej 30 euro. Kompletny obiad składający się z małej przystawki, dania głównego, deseru i napojów potrafi kosztować spokojnie w okolicach 200 euro. To równowartość 868 złotych.
W samym Parlamencie Europejskim funkcjonuje tam kilka restauracji oraz kantyny pracownicze - wszystkie jednak działają na zasadach rynkowych. O niskich cenach i o dotowanych posiłkach można więc zapomnieć.
- Klasyczna stołówka, podobna do tej z sieci sklepów Ikea. W ofercie makarony, frytki, hamburgery, łosoś z warzywami, bez żadnych wykwintnych dań. Można je szybko przygotować, można je szybko podać - opowiada money.pl operator telewizyjny, obsługujący sesje Parlamentu Europejskiego. Restauracje w obrębie PE nie powalają, knajpy zdecydowanie "bardziej ą,ę" są jednak tuż obok, w pobliskich uliczkach.
- Ceny? Od kilku do kilkunastu euro za danie. W ofercie jest za to alkohol i tutaj zdarzają się droższe pozycje. Z tego, co pamiętam, do wyboru było wino kosztujące kilkadziesiąt złotych za butelkę, czyli kilkanaście euro. Piwo i wino na stołach raczej nikogo nie dziwi - dodaje. Miseczka przykładowej brukselki w ostatnim czasie kosztowała 90 eurocentów, czyli równowartość około 4 złotych.
Jak tłumaczy money.pl Piotr Wolski, urzędnik prasowy Parlamentu Europejskiego, w Brukseli i Strasburgu nie ma mowy o dopłacaniu do posiłków, a na dodatek… w ostatnich latach ceny poszły w górę. Jeszcze kilka lat temu w wielu miejscach płaciło się nie za danie, a po prostu za talerz. Sałatkę można było mieć za mniej niż dwa euro. To się jednak skończyło. Wspomnienie gigantycznych porcji i dobrego kieliszka wina do obiadu za grosze żyje wciąż w wielu bywalcach unijnych instytucji.
- Powód był jeden, czyli ograniczenie marnowania jedzenia. Porcje są teraz mniejsze, ceny zależą od wielkości dania. Parlament Europejski nie ma jednak nic wspólnego ze sprzedażą, obsługą. Po prostu wynajmuje lokale na potrzeby gastronomii - opowiada Wolski.
Drogie paliwo, drogie taksówki
Litr paliwa w Brukseli to mniej więcej wydatek 1,5 euro. Zalanie pełnego, 60-litrowego baku wyciągnie z portfela aż 390 zł. Inne belgijskie miasta mają odrobinę niższe ceny. W Polsce ten sam samochód do pełna można zalać za blisko 100 zł mniej. A taksówki? Nie wyjdą wcale taniej. Samo trzaśnięcie drzwiami w okolicach Parlamentu Europejskiego to już 10 zł na liczniku. Z kolei każdy przejechany kilometr to o 8 zł więcej. A to już blisko cztery razy drożej niż w Warszawie.
Europoseł za comiesięczne wynagrodzenie może przejechać blisko 4,6 tys. kilometrów w brukselskiej taksówce. Polski parlamentarzysta zrobi w Warszawie za pełne wynagrodzenie blisko tysiąc kilometrów więcej.
Wielkich benefitów nie ma
Na co jeszcze mogą liczyć europosłowie? Piotr Wolski tłumaczy, że system benefitów pracowniczych wcale nie jest nadzwyczaj rozbudowany. Siłownia w Parlamencie Europejskim jest płatna - roczny abonament kosztuje kilkaset euro. Z kolei funkcjonujące na terenie PE biuro podróży nie zapewnia tanich wycieczek wakacyjnych, a jedynie organizuje bilety na wyjazdy służbowe. - Sądzę, że w wielu prywatnych przedsiębiorcach system benefitów jest wielokrotnie bardziej rozbudowany. Parlament Europejski wydaje publiczne pieniądze, więc każda złotówka jest oglądana z każdej strony - dodaje.
Nie jest jednak tak, że europosłowie i pracownicy unijnych instytucji nie mogą na nic ekstra liczyć. Członkowie personelu otrzymują na przykład wsparcie przy wyborze szkoły międzynarodowej dla dzieci.
Pieniądze na biuro i emeryturę
Wbrew wszechobecnej drożyźnie i ograniczonym benefitom w Brukseli nie ma mowy o biedowaniu. Parlament Europejski płaci każdemu posłowi miesięcznie na pensje pracowników i biura zagraniczne europosłów oraz na utrzymanie biur poselskich (rachunki telefoniczne i opłaty, zakup oraz eksploatacja i konserwacja sprzętu komputerowego oraz kosztów podróży). W 2018 r. dieta ta wynosi 4416 euro miesięcznie, czyli równowartość 19 tys. zł.
Parlament wypłaca też posłom 313 euro na pokrycie kosztów zakwaterowania oraz kosztów związanych z każdym dniem obecności posła w Brukseli lub w Strasburgu (pod warunkiem podpisania listy obecności).
Posada europosła to nie tylko prestiż, wysoka pensja i przywileje. To również gigantyczna emerytura. Decydujące są tutaj dwie wielkości - wynagrodzenie zasadnicze oraz staż w Brukseli. Drugie jest znacznie bardziej indywidualne - zależy bowiem od stażu w europarlamencie. Za każdy pełny rok spędzony w Brukseli posłowi przysługuje emerytura w wysokości 3,5 proc. wynagrodzenia zasadniczego. Nie więcej jednak niż 70 proc.
W efekcie - rok w Parlamencie Europejskim to gwarancja 304 euro na starość, czyli równowartości 1319 złotych. Jedna pięcioletnia kadencja to już 6,5 tys. zł świadczenia na starość. Limit wynosi 26 tys. zł (osiąga się go po czterech kadencjach, czyli 20 latach w PE). Świadczenia w całości wypłacane są z budżetu Parlamentu Europejskiego - nie z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, ani jego krajowych odpowiedników.
Ale kij ma dwa końce, bo jeśli europoseł nie "dociągnie" do jednego pełnego roku, to nie ma szans na emeryturę z Brukseli. W takiej sytuacji jest na przykład… prezydent Andrzej Duda. Swoją kadencję rozpoczął on 1 lipca 2014 r., ale zakończył ją 25 maja 2015 r, a więc tuż po wygranych wyborach prezydenckich. Mandat sprawował więc niespełna 11 miesięcy, więc o emeryturze europejskiej może zapomnieć.
Jest jeszcze jedna sprawa, o której nieczęsto się mówi. Wielu europosłów ogranicza swój pobyt w unijnych gmachach do minimum i pojawia się tam tylko, kiedy musi. Resztę czasu spędzają w kraju, a tu pensja sięgająca 37 tys. zł robi wrażenie i jest z czego oszczędzić.