Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Wprowadzenie przez administrację Donalda Trumpa ceł na szeroką gamę towarów importowanych było jego obietnicą wyborczą. Restrykcje handlowe, obejmujące Chiny, Meksyk, Kanadę oraz Unię Europejską, mają na celu ochronę krajowego przemysłu i zmniejszenie deficytu handlowego USA. Mogą być także narzędziem do powtórzenia umów walutowych z lat 80. XX wieku.
Na towary z Meksyku i Kanady nałożono 25-procentowe cła, podczas gdy na produkty z Chin 20 procent, co wywołało popłoch na giełdach, reakcję odwetową i czasowe zawieszenie części sankcji Ameryki (wspomniane cła zostały ogłoszone przez USA we wtorek 4 marca, dzień później cła na auta i inne wyroby przemysłu motoryzacyjnego z Meksyku i Kanady zostały zawieszone na miesiąc, a w czwartek Trump ogłosił odroczenie taryf na towary i usługi z Meksyku do 2 kwietnia - przyp. red.).
Powrót do "Plaza Accord"
Analitycy zaczęli spekulować, że cła stanowią bardzo silny czynnik ograniczający wymianę handlową, który może wywołać recesję w Kanadzie i Meksyku, a także obniżyć popyt w USA, co wpłynęłoby na osłabienie wzrostu gospodarczego. Dlatego trudno uwierzyć, że Biały Dom nie ma żadnego planu. Raczej działa w zgodzie z jakimś zamiarem.
Tym zamiarem może być powtórka z "Plaza Accord" z 1985 roku (od nazwy nowojorskiego hotelu), czyli Porozumień z Plaza.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jeszcze niedawno idea przekształcenia międzynarodowego systemu walutowego, której celem byłoby osłabienie dolara, wydawała się fantazją. Dziś jednak coraz więcej analityków amerykańskich banków inwestycyjnych zaczyna traktować ją poważnie, bo wokół Trumpa pojawiają się eksperci, którzy na ten temat pisali.
Według doniesień "The Wall Street Journal" Scott Bessent, sekretarz skarbu w rządzie Trumpa, stwierdził, że będzie dążył do "pewnego rodzaju globalnego przeorganizowania gospodarczego". Stephen Miran, nominowany przez Trumpa na przewodniczącego Rady Doradców Ekonomicznych, sugerował w przeszłości, że wpłynięcie na kurs dolara może pomóc administracji w realizacji niektórych jej celów, zwłaszcza w zakresie redukcji zadłużenia USA oraz ożywienia amerykańskiego przemysłu.
Miran sięgnął po koncepcję zaproponowaną po raz pierwszy przez Zoltana Pozsara, który w czerwcu zeszłego roku napisał tekst pt. "Mar-a-Lago Accord". Są więc przynajmniej dwa teksty programowe, które analizują coś, co Ameryka może próbować wprowadzić w życie.
Mechanizm propozycji
Kluczowym założeniem planu jest wypracowanie porozumienia między USA a ich największymi partnerami handlowymi i kredytodawcami. W praktyce oznaczałoby to, że zagraniczne banki centralne oraz inwestorzy zostaliby zachęceni - a w razie potrzeby nawet "zmuszeni" - do współpracy przy osłabieniu dolara np. wojną celną, która się właśnie rozpoczyna.
Działania te zakładałyby też swap obligacji na obligacje stuletnie (tzw. century bonds). Amerykańskie obligacje mogłyby zostać wymienione na obligacje o stuletnim terminie wykupu, które nie wypłacają regularnych kuponów, ale umożliwiają wykup po niewielkiej premii. Aby zrekompensować ograniczoną płynność takich papierów, Rezerwa Federalna USA udostępniłaby linie swapowe zagranicznym instytucjom.
Opłaty za posiadanie długu i zabezpieczenie długu aktywami USA
W ramach umowy zagraniczne banki centralne mogłyby być obciążone tzw. opłatami użytkowymi, co przyczyniłoby się do zmniejszenia kosztów obsługi długu publicznego.
Kolejnym elementem mogłoby być wykorzystanie amerykańskich aktywów - takich jak rezerwy złota (może nawet bitcoin) czy państwowe grunty - jako zabezpieczenia dla długu, co pomogłoby obniżyć koszty zaciągania pożyczek przez rząd.
W przeszłości się to w sumie udało. W 1985 r. podpisano Porozumienie z Plaza, w którym przedstawiciele państw ówczesnego G5 (USA, Niemiec, Japonii, Francji i Wielkiej Brytanii) zgodzili się na skoordynowane osłabienie dolara.
Efektem tej umowy był gwałtowny spadek wartości dolara – do 54 proc. w ciągu kilku lat. Ameryce nie udało się wtedy wystarczająco osłabić kursu by zmniejszyć konkurencyjność japońskich dóbr eksportowych, ale to z tamtego czasu są też pierwsze publiczne stwierdzenia Trumpa, że Japonię należy dodatkowo oclić, by nie opłacało się kupować jej produkcji.
Podobnie jak w przypadku obecnej propozycji, zmiany kursowe wpłynęły na równowagę handlową, ale nie zatrzymały wzrostu wartości dolara w późniejszych latach.
Na ile jest to wykonalne?
Choć ta idea może wydawać się kusząca, jej realizacja wiąże się z poważnymi wyzwaniami. Przede wszystkim Stany Zjednoczone ryzykują utratę statusu dolara jako waluty rezerwowej.
Silna presja na osłabienie dolara może skłonić sojuszników USA (nie wspominając o Chinach, Rosji, Brazylii czy Indiach) do poszukiwania alternatywnych form zabezpieczenia. Co w dłuższej perspektywie mogłoby zagrozić pozycji dolara jako globalnej waluty rezerwowej. Lukę tę mogłyby częściowo wypełnić euro, juan lub inne waluty, takie jak dolar nowozelandzki, australijski czy kanadyjski.
Wzrosłyby koszty pożyczania dla USA. Zmiana struktury długu, w szczególności wymiana obligacji, mogłaby przyczynić się do wzrostu rentowności amerykańskich papierów wartościowych, co z kolei przełożyłoby się na wyższe koszty zaciągania długu przez USA.
Osłabienie dolara mogłoby jeszcze bardziej wpłynąć na wzrost cen importowanych dóbr, co mogłoby doprowadzić do napływu presji inflacyjnej na amerykańską gospodarkę. Zakładając, że krótkoterminowo nie udałoby się zwiększyć produkcji wewnętrznej to inflacja dalej by rosła.
Obecna administracja już wprowadziła taryfy celne, które z jednej strony mają na celu ochronę krajowej produkcji, ale z drugiej - działają na korzyść umacniania dolara. Wprowadzenie dodatkowego mechanizmu osłabiającego walutę może okazać się sprzeczne z dotychczasową polityką handlową.
Trump ma ambicję zmiany reguł gry
Steven B. Kamin z waszyngtońskiego think tanku American Enterprise Institute argumentuje, że dolar nie jest główną przyczyną spadku zatrudnienia w amerykańskim przemyśle, dlatego podejmowanie agresywnych działań w celu jego osłabienia traci sens. W wielu krajach obecnego G7 miejsca pracy w przemyśle zniknęły głównie z powodu zbyt wysokich kosztów działalności.
Dla Kamina sam deficyt handlowy również nie stanowi problemu - przy bezrobociu bliskim rekordowo niskiego poziomu wydatki USA na import nie zagrażają gospodarce, a wręcz zmniejszają ryzyko przegrzania i inflacji.
Ciekawi mnie, czy propozycje Trumpa to rzeczywiście próba stworzenia nowego ładu walutowego na świecie. Można podejrzewać, że prezydent USA ma ambicję zmiany reguł gry. Chiny od lat celowo obniżają wartość swojej waluty względem euro i dolara, zwiększając tym samym swoją konkurencyjność.
Warto rozważyć też inne możliwe scenariusze, takie jak próba osłabienia dolara bez porozumienia międzynarodowego, ale to już wydaje się zbyt daleko idącą spekulacją. Choć doradca prezydenta USA Stephen Miran proponował w swoich analizach dla Manhattan Institute m.in. zwiększenie wpływu Białego Domu na Rezerwę Federalną.
Gdyby pomysł nowego porozumienia walutowego się powiódł, mógłby doprowadzić do odrodzenia amerykańskiego przemysłu. Sukces tej inicjatywy będzie jednak w dużej mierze zależał od zdolności administracji Trumpa do zdobycia szerokiego poparcia międzynarodowego - zarówno wśród sojuszników, jak i rywali. Może to być jednak coraz trudniejsze, zwłaszcza w kontekście prób zakończenia wojny na Ukrainie oraz dialogu z Rosją.
Choć wiele szczegółów pozostaje niejasnych, przygotowanie Trumpa do drugiej kadencji pokazuje, że zmiana paradygmatu gospodarczego USA może być bliżej, niż nam się wydaje, a kolejnym krokiem mogą być zmiany w amerykańskim banku centralnym.
Autorem jest Piotr Arak, główny ekonomista Velo Banku